Dla squatersów prawo do mieszkania jest ważniejsze od prawa własności. Z taką ideą od wielu lat zajmowane są pustostany na całym świecie. Również w Polsce znajdziemy je niemal w każdym większym mieście. Niektóre z nich istnieją przez wiele lat, inne znikają, często przy udziale policji.
Takie wydarzenia miały miejsce m. in. podczas likwidacji squatu "Elba" na warszawskim Żoliborzu. Po tym jak mieszkańcy squatu stawili opór policji, użyto gazu. Bardziej pokojowo nieruchomość odzyskiwał właściciel obiektu, w którym powstał squat Wagenburg. Właściciel dał mieszkańcom czas na opuszczenie nieruchomości, a Urząd Miasta rozmawiał z nimi o kontynuowaniu działalności w innym miejscu. Podobne wydarzenia rozgrywają się na całym świecie. W Rio de Janeiro w eksmisji 5000 squatersów uczestniczyło 1600 policjantów. W Oslo spór między squatersami a właścicielem działki trwał 10 lat. Kiedy policja usunęła squatersów z kamienicy na ulicy Nowogrodzkiej 4 w Warszawie, ci wrócili po kilku godzinach. Mieszkańcy squatu budynek zajmowali od 2006 roku, przekonywali, że przez ten czas stali się samoistnymi posiadaczami, a do eksmisji potrzebny jest nakaz.
Zgodnie z kodeksem cywilnym, "właściciel może żądać od osoby, która włada faktycznie jego rzeczą, ażeby rzecz została mu wydana, chyba że osobie tej przysługuje skuteczne względem właściciela uprawnienie do władania rzeczą", ale zgodnie z pierwotną ideą squatu, chodzi o zajmowanie budynków, którymi żaden właściciel się nie interesuje.
- Historycznie, w Niemczech, ruch squaterski pojawił się po zmniejszeniu nakładów na budownictwo socjalne. Pojawił się wtedy deficyt tanich mieszkań dostępnych dla wielu ludzi. Drugim czynnikiem było pojawianie się pustostanów. W dużej części były to obiekty kupowane w celu spekulacyjnym, kiedy dla dewelopera cenniejsza była działka niż sam budynek. Niektórych z domów stojących na wartościowym gruncie nie można było wyburzyć, więc były pozostawiane, aby same uległy zniszczeniu. Takie miejsca znajdowali młodzi ludzie, a na gruncie ich protestu powstała nowa subkultura - wyjaśnia dr hab. Piotr Sałustowicz, socjolog SWPS.
Squaty stały się jednym z symboli ruchów anarchistycznych, chociaż we Włoszech znane są także squaty prowadzone przez środowiska narodowe, takie jak rzymskie CasaPound, istniejące na pustostanach należących do państwa.
Squatersi powołują się m. in. na powszechną deklarację praw człowieka, mówiącą o prawie do mieszkania. Zwracają także uwagę na szereg niepokojących faktów takich jak akumulacja własności i zawężanie rynku mieszkaniowego. W najgłośniejszych przypadkach jednak dochodzi do konfliktu między zajmującymi obiekt lokatorami, a faktycznym właścicielem. Z drugiej strony dr. Sałustowicz podaje przykład jednego squatów: Autonomiczne Centrum Społeczne Cicha 4 , na którego działalność zgodził się właściciel.
- Rzecz jasna, zajęcie domu jest aktem naruszenia prawa, ale jest to także akt świadomego nie posłuszeństwa, który stawia pod znakiem zapytania porządek prawny i regulacje państwowe. Działalność prospołeczna squatów ma wiele wspólnego z tradycja ruchu settlements, zainicjowanego przez studentów Cambridge w drugiej połowie XIX, którzy zamieszkiwali w dzielnicach robotniczych i prowadzili tam działalność kulturowo-oświatową - mówi socjolog.
Krytykę władz miejskich aktywnie prowadzi np. poznański Rozbrat, związany z Federacją Anarchistyczną i Inicjatywą Pracowniczą. Opór anarchistów wzbudziła m. in. sygnowana logiem miasta akcja przeciw żebrakom, czy powstawanie tzw. "osiedli kontenerowych" dla osób eksmitowanych z mieszkań komunalnych.
Za granicą ruch squaterski z czasem zaczął przeistaczać się w ruch miejski. Obok konfrontacji, squatersi nauczyli się prowadzić dialog z samorządem, a ten zaczął ich traktować jako partnera do dyskusji. Dr. Sałustowicz przyznaje jednak, że kiedy poruszył ten temat czasie dyskusji w radiu TOK FM, nie spotkało się to z entuzjazmem. - To kwestia do której obie strony muszą jeszcze dorosnąć - mówi.