Nieaktualność ustawy - Prawo prasowe z 1984 r. najlepiej obrazuje art. 1, który odnosi się do Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej - pisze Dominika Bychawska-Siniarska.
Nieaktualność ustawy - Prawo prasowe z 1984 r. najlepiej obrazuje art. 1, który odnosi się do Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej - pisze Dominika Bychawska-Siniarska.
Ustawa – Prawo prasowe, która weszła w życie 1 lipca 1984 r., miała spełniać dwie funkcje: chronić dziennikarzy i wytyczać im profesjonalne standardy. Z biegiem czasu wiele jej instytucji przestało jednak chronić żurnalistów, a nawet zaczęło działać przeciwko nim. Nieaktualność aktu najlepiej obrazuje art. 1, który odnosi się do Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Do dziś nazwa nie została skorygowana. Nie tylko ten przepis rodzi kontrowersje w środowisku medialnym. Świętujące trzydziestolecie prawo dalekie jest od doskonałości. Głównym problemem jest szeroko rozbudowana odpowiedzialność karna towarzysząca obowiązkom nałożonym na dziennikarzy. Karanie za słowa ciężko pogodzić ze standardami wynikającymi z orzecznictwa m.in. Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Warto przyjrzeć się kilku archaicznym instytucjom ustawy, które budzą wątpliwości w świetle międzynarodowych standardów wolności słowa.
Prasa w rękach samorządu
Niewątpliwie najdalej idące skutki w praktyce wywołuje art. 8, który umożliwia samorządom pełnienie funkcji wydawcy. Gminy, powiaty czy województwa korzystają z tego, wypuszczając na rynek rozmaite periodyki bądź powołując spółki, które prowadzą działalność wydawniczą na ich rzecz. Pisma promujące działania lokalnych włodarzy nierzadko przypominają regularne gazety. A wydawcy niezależnych tytułów prasowych są zmuszeni się z nimi mierzyć.
Władze lokalne powinny oczywiście mieć możliwość zawiadamiania o sprawach regionu za pomocą biuletynów czy też stron internetowych. Granica pomiędzy informowaniem a wydawaniem normalnego tytułu prasowego jest jednak niejasna. To z kolei prowadzi do zakłócenia norm konkurencji na lokalnym rynku mediów. Prasa samorządowa jest bowiem w uprzywilejowanej pozycji, często zatrudnia pracowników samorządowych, a ze względu na wsparcie z budżetu publicznego może swobodnie kalkulować cennik reklam. W efekcie już teraz trudno o niezależną prasę w niektórych regionach Polski, negatywnym przykładem są choćby województwa warmińsko-mazurskie i podlaskie.
Ciężko sobie wyobrazić, aby tytuły prasowe wydawane przez jednostki samorządowe spełniały podstawowe standardy dziennikarstwa, urzeczywistniając „prawo obywateli do ich rzetelnego informowania, jawności życia publicznego oraz kontroli i krytyki społecznej” (art. 1 prawa prasowego). Zazwyczaj redagują je pracownicy magistratu lub osoby podległe służbowo lokalnym włodarzom, które nie są w stanie rzetelnie informować o działaniach swoich przełożonych i ich kontrolować. A przecież patrzenie na ręce władzy i informowanie obywateli o jej poczynaniach jest najważniejszą funkcją prasy. Rolą lokalnych dziennikarzy jest bycie stróżem demokracji (watchdogs). W tym zakresie możliwość wydawania tytułów prasowych przez samorządy godzi w istotę wolności prasy i swobodę słowa.
Roli korygującej obecnego stanu prawnego można się dopatrywać w stanowiskach przyjętych ostatnio przez regionalne iby obrachunkowe z Łodzi i Wrocławia. Orzekając o możliwości wydawania gazet, zamawiania płatnych ogłoszeń i reklam, RIO przypomniały, iż gminy rozporządzają pieniędzmi publicznymi, a więc „wszystkich mieszkańców”. Nie mogą ich wydawać w sposób dowolny. Ponadto RIO z Wrocławia stwierdziła, że „wolność prasy gminnej może więc leżeć tylko w granicach tej treści, która zaspokaja zbiorowe potrzeby mieszkańców. Warunek ten spełniają przede wszystkim informacje o działaniach i zamierzeniach organów gminy i jej jednostek organizacyjnych, w tym o aktach prawa miejscowego, organizowanych akcjach, imprezach itp. Nie spełniają go natomiast publikacje o charakterze politycznym, tym bardziej jednostronne. Wspólnota samorządowa ze swej natury jest różna. Mieszkańcy różnią się miedzy sobą poglądami. Ukazywanie opozycji w negatywnym świetle zaspokaja wyłącznie potrzeby ich przeciwników politycznych”. Stanowiska RIO powinny być jasnym sygnałem dla ustawodawcy i doprowadzić do modyfikacji art. 8 ustawy, uniemożliwiając samorządom wydawanie prasy.
Archaiczna autoryzacja
Na szczególną uwagę zasługuje również instytucja autoryzacji wypowiedzi prasowej (art. 14 ust. 2 prawa prasowego), umożliwia bowiem ingerencję w tekst przez źródło informacji (tj. udzielających wywiadu, wypowiedzi, komentarza). „Publikowanie lub rozpowszechnianie w inny sposób informacji utrwalonych za pomocą zapisów fonicznych i wizualnych wymaga zgody osób udzielających informacji”. Za brak autoryzacji dziennikarzowi grozi grzywna lub kara ograniczenia wolności. Ze względu na sankcję karną jest to regulacja unikatowa na skalę światową. Najczęściej instytucje podobne do polskiej autoryzacji uregulowane są w dziennikarskich kodeksach etycznych, stanowiąc element deontologii zawodowej. Jak wskazuje prof. Andrzej Rzepliński w zdaniu odrębnym do wyroku TK, została wprowadzona po to, aby chronić informacje podawane przez przedstawicieli prasy i funkcjonariuszy państwowych lub partyjnych. Wokół tej kontrowersyjnej instytucji od lat toczy się dyskusja. Autorytety reportażu uważają, że jest to nieodzowny element warsztatu dziennikarskiego, który nie wymaga kodyfikacji, inni z kolei optują za prawną możliwością ingerencji przez rozmówcę w tekst, w celu ochrony prywatności, wizerunku i dobrego imienia.
O dolegliwości instytucji autoryzacji przekonał się Jerzy Wizerkaniuk - redaktor lokalnej gazety, który został skazany na karę grzywny w związku z opublikowaniem wywiadu i zdjęcia lokalnego polityka bez jego zgody. Sprawa stała się podstawą orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego (który nie dopatrzył się naruszenia konstytucji) oraz Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (sprawa Wizerkaniuk przeciwko Polsce). Ten ostatni uznał, że instytucja autoryzacji ma na celu ochronę osób (w szczególności polityków), które mają znaczącą świadomość odpowiedzialności za słowo. Ponadto może ona służyć wywieraniu nacisków na redaktorów przez osoby będące źródłem informacji. W praktyce bowiem brak terminu na wyrażenie zgody co do publikacji tekstu umożliwia jego długotrwałą blokadę. Informacja szybko się dezaktualizuje, czyniąc publikację tekstu niecelową. Z kolei groźba surowej odpowiedzialności karnej prowadzić może do autocenzury dziennikarzy w razie braku autoryzacji.
Projekt nowelizacji prawa prasowego, zaproponowany przez PSL, zakłada wprowadzenie terminów na dokonanie autoryzacji (jednego dnia w przypadku dzienników i dwóch dni w przypadku czasopism). Propozycja ta niewątpliwie podąża w dobrym kierunku, niemniej jednak wątpliwa z punktu widzenia orzecznictwa trybunału w Strasburgu sankcja karna w projekcie się ostała.
Cały artykuł czytaj na w eDGP.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama