Przypadło mi do gustu zasłyszane ostatnio określenie prawnika jako wojownika Temidy. Zostało ono użyte nie tylko w odniesieniu do przedstawicieli wolnych zawodów prawniczych (radców prawnych czy też adwokatów), lecz na użytek niniejszego felietonu odnoszę go jedynie do tychże.
Na wszelki wypadek spieszę z zaczerpniętym z mitologii wyjaśnieniem. Temida to grecka bogini praworządności i sprawiedliwości. Waga i miecz, którymi się posługuje, to broń (gdyby rozpatrywać to boskie wyposażenie w kategoriach uzbrojenia, a przecież o wojownikach ma być mowa) do walki z niesprawiedliwością. Za wojowników – w tym metaforycznym wyłącznie rozumieniu – uznać należałoby tych, którzy pomagają w obronie sprawiedliwości. Szlachetni to więc wojownicy, gotowi jedynie bronić. Przed czym – już wspomniałem. Przed niesprawiedliwością. Kogo bronić i w czyim imieniu? Odpowiedź na to pytanie jest kluczowa we współczesnym, już nie mitycznym, ale realnym i demokratycznym – oby jak najbardziej – państwie prawnym.
Polski ustawodawca w ostatnim dziesięcioleciu postawił na zbudowanie bardzo silnej armii wojowników Temidy, ale procesu tej budowy nie dokończył. Pod szczytnych hasłem otwierania dostępu do zawodów prawniczych zaciąg pod względem liczebności powiódł się może nawet z nawiązką. Problem w tym, że nie udaje się jak na razie wykorzystać tej armii w boju przeciw ignorancji prawnej i wykluczeniu z tego powodu sporej części społeczeństwa. Wiele oddziałów pozostaje w koszarach, czekając na komendy, których jak dotąd brak.