17 maja Naczelna Rada Adwokacka po raz kolejny organizuje dzień bezpłatnych porad. Przypadnie on tuż przed świętem opiekuna prawników, czyli św. Iwo z Bretanii, który zasłynął jako obrońca biedaków. Dziś z kolei mamy wspomnienie św. Fidelisa (łac. fidelis oznacza wierny), czyli Marka Roya, który również – podobnie zresztą jak jeszcze kilka innych osób wyniesionych na ołtarze - patronuje prawnikom, ale jest w tej roli mniej znany. O obu warto pamiętać (bardzo wiele ich zresztą łączy). Z kilku co najmniej powodów.
Jak wiele postaci renesansu, Roy był wszechstronnie wykształcony. Studiował filozofię, która stanowiła podówczas jedną z królewskich nauk. Zupełnie inaczej niż dziś, gdy przestała być nieodzowna dla ogólnego wyrobienia (i jest w małym poważaniu) i gdy humaniści muszą u nas organizować protesty, by w ogóle dostrzeżono zalety ich studiów, a także nie utrudniano zbytecznie nauki na więcej niż jednym kierunku. Naturalnie Roy zgłębiał też prawo, uzyskując - co wtedy było oczywiste – tytuł doktora obojga praw (a więc i prawa kanonicznego). Później podjął też studia teologiczne. Jako adwokat słynął między innymi z tego, że udzielał wielu porad i pomocy bezinteresownie (a nie był przecież jeszcze wówczas świętym, więc nie z nadprzyrodzonych źródeł płynęła jego dobra wola, lecz była wyrazem osobistego wyboru). Może to dziwić tych, którzy nie odpowiadają - a jest ich większość - na wezwania swoich korporacji do udziału w akcjach darmowej pomocy potrzebującym, gdyż w weekend są inne, bez wątpienia lepsze (cokolwiek to znaczy) rzeczy do zrobienia. Inna sprawa, że dla niektórych wygodnym argumentem bywa zachowanie przedstawicieli samorządów, którzy bynajmniej nie nieodpłatnie sprawują swoje zaszczytne funkcje, innych namawiając do szeroko rozumianej ofiarności.
Nieco inaczej niż młody obrońca ulicy z książki Johna Grishama, który porzucił znakomitą kancelarię, by pomagać ubogim, Roy łączył przez pewien czas dobre uczynki z karierą zawodową (podobnie jak i Iwo z Bretanii), dając dowód, że to mimo wszystko możliwe – choć powszechnie wydaje się nieznośnie trudne. Wykształcenie oraz zalety charakteru i umysłu sprawiły, że został nadwornym radcą prawnym. Z własnego wyboru nie był nim długo, decydując się na habit i zakonną oraz kapłańską posługę. Nie ukrywajmy, że jedną z przyczyn były obyczaje palestry, które głęboko go zasmucały… … Zapewne ani w jego, ani w innych przypadkach łączenie pracy prawniczej z wyborem stanu duchownego nie budziło wtedy większego zainteresowania czy tym bardziej zdziwienia. Inaczej niż teraz, gdy ktoś podąża tą samą drogą – o czym mógł się przekonać znany u nas kapłan, a przy tym wykładowca prawa rzymskiego, któremu też przypisuje się pewne medyczne zacięcie.
Świętość Roya, nad którą nie będziemy się szczególnie pochylać, stąd się wzięła, że zginął męczeńską śmiercią z rąk kalwinów, z którymi podejmował żywe dyskusje. Wiedza i dar wymowy oraz zapewne żarliwe przekonania (oraz, nomen omen, wierność wartościom) – a wszystkiego po trochu mogłoby mu pozazdrościć wielu dzisiejszych prawników – czyniły go niezwykle skutecznym i niebezpiecznym adwersarzem. Jak bardzo „niewygodnym” dla przeciwników, dowodzą okoliczności jego zabójstwa – z użyciem mieczy i maczug.
Mniejsza jednak o to, że Roy został świętym. W wymiarze świeckim istotne jest co innego. To, co i jak głosił oraz czynił, wskazuje, że słuszność i sprawiedliwość były mu towarzyszkami dnia codziennego. Krótko mówiąc był pod każdym względem przyzwoitym człowiekiem. A więc na patrona prawników, stanowiących przecież nieodzowną straż przyboczną Temidy, nadaje się w sam raz. Pamięć o nim - podobnie jak o słynnym Iwo z Bretanii, który mimo obowiązków duchownego znajdował czas na prawniczą praktykę, by pieniędzmi z niej wspierać potrzebujących i urządzone w swoim majątku szpital, sierociniec i przytułek - służy pamięci o powołaniu, które przyświeca (powinno przyświecać) prawniczej profesji.