Interes społeczny nie może być utożsamiany z potrzebą zaspokajania ciekawości czytelników czy też z potrzebą wzbudzania sensacji i w efekcie uzyskania większej poczytności danego tytułu prasowego - uznał Sąd Apelacyjny w Warszawie.
Sprawa dotyczyła dramatu znanego biznesmena, na którego w 2010 r. napadło dwóch bandytów. Mężczyzna jechał akurat samochodem, kiedy został zatrzymany przez ludzi ubranych w robocze kombinezony. Udawali, że chcą się o coś spytać. Gdy biznesmen zatrzymał samochód i uchylił szybę, jeden z przestępców oblał go żrącą substancją.
Fotoreporter w szpitalu
Po napadzie kierowca został przewieziony do szpitala. W czasie hospitalizacji przyszedł do niego fotoreporter jednego z dzienników, chciał go sfotografować i porozmawiać o napadzie. Gazeta planowała bowiem napisać o zdarzeniu. Przedsiębiorca odmówił udzielenia jakichkolwiek informacji, nie zgodził się też na robienie mu zdjęć.
Niedługo potem w dzienniku ukazał się jednak artykuł na ten temat. Zamieszczono też zdjęcie mężczyzny ze szpitala, na którym ukazany został z profilu - był zabandażowany wraz z głową. Treść samego artykułu dotyczyła napadu na biznesmena, przy czym autor powoływał się również na wypowiedzi samego pacjenta, których ten miał rzekomo udzielić dziennikowi. Na wstępie tekstu wskazano: „– Otworzyłem okno samochodu i wtedy to się stało. Pamiętam, że poczułem straszny ból… A potem zamiast uciekać, wypadłem z auta i zacząłem się z nimi szarpać. Twarz strasznie mnie bolała! – opowiada nieskładnie Z. R. (55 l.)”. W dalszej części artykułu napisano zaś: „– Trwało to chyba kilka minut. Powyłamywałem sobie palce. W końcu tych dwóch uciekło, nadbiegli przechodnie, przyjechała policja i karetka – mówi (…) Z. R. (…) Dlaczego zaatakowali przedsiębiorcę? Nie wiadomo. Śledczy przypuszczają, że działali na zlecenie. Nie wiadomo tylko, czy motywem były pieniądze, zemsta czy zastraszenie. Ktokolwiek chciał jednak przekazać biznesmenowi wiadomość, dopiął swego. Sam Z. R. mówi, że nie ma pojęcia, o co chodziło bandytom. – Nie mam wrogów ani nie dostawałem pogróżek. Nie mam pojęcia, kto mógł ich wynająć – mówi oszpecony biznesmen”.
Kiedy zobaczył ten tekst, wniósł pozew o ochronę dóbr osobistych przeciwko wydawcy.
I Sąd Okręgowy w Warszawie przyznał mu rację. Nakazał wydawcy opublikowanie przeprosin, a także zapłatę kwoty 5 tys. zł. na hospicjum.
Sąd uwierzył powodowi, że odmówił udzielania wypowiedzi i nie zgodził się na robienie mu zdjęć w szpitalu. Wskazał, że w ocenie sądu, biorąc pod uwagę zasady doświadczenia życiowego, wiarygodne było, że powód po tak ciężkich przeżyciach, doznanych na skutek brutalnego napadu, nie miał ochoty rozmawiać w tej sprawie z przedstawicielami prasy. Sporny artykuł, jak również ilustrująca go fotografia naruszyły zaś dobra osobiste przedsiębiorcy. W ocenie sądu takie postępowanie strony pozwanej godziło w cześć powoda w aspekcie jego godności oraz prawa do prywatności. Nikomu nie można bowiem przypisywać takich faktów, które w rzeczywistości nie miały miejsca. Biznesmen, będący w swojej okolicy znanym przedsiębiorcą, miał pełne prawo do tego, aby opinia publiczna nie dowiadywała się nieprawdziwych informacji o rzekomo udzielonych przez niego wypowiedziach na temat napadu, którego padł ofiarą. Mogło to skutkować negatywnym odbiorem jego osoby, jako przedsiębiorcy, który będąc ofiarą brutalnego napadu, próbuje przy tym jednocześnie zyskać rozgłos.
Wydawca wniósł apelację. Uznał, że sąd I instancji niewłaściwie odczytał art. 23 i 24 kodeksu cywilnego, oraz art. 12 ustawy Prawo prasowe (Dz.U. z 1984 r., nr 5 poz. 24 ze zm.). Ten ostatni przepis stanowi, że dziennikarz jest obowiązany m.in. zachować szczególną staranność i rzetelność przy zbieraniu i wykorzystaniu materiałów prasowych, chronić dobra osobiste, a ponadto interesy działających w dobrej wierze informatorów i innych osób, które okazują mu zaufanie.
Szukanie sensacji
Sąd Apelacyjny w Warszawie uznał, że apelacja zasługuje częściowo na uwzględnienie: w zakresie zmiany treści przeprosin. Oddalił też powództwo o zasądzenie kwoty 5 tys. zł.
Wyjaśnił, że nie ulega wątpliwości, że każda osoba prywatna ma prawo do podejmowania decyzji, jakie fakty z jej życia, czy i w ogóle mogą ujrzeć światło dzienne. Biznesmen takiej woli zaś nie wyraził. Prywatność człowieka obejmuje w szczególności zdarzenia związane z życiem rodzinnym, stanem zdrowia, przeszłością, sytuacją majątkową, w tym także uzyskiwanymi dochodami (według uchwały 7 sędziów SN z 16 lipca 1993 r., I PZP 28/93). Nie ulega też wątpliwości, że zestawienie szczegółowych informacji o przedsiębiorcy – kim był w przeszłości, jaki rodzaj działalności gospodarczej prowadzi, jego statusu majątkowego, imienia i pierwszej litery nazwiska, a także szpitala w którym przebywał po napadzie itd. - pozwala na identyfikację jego osoby w jego środowisku. Przy czym przytoczenie tych informacji było zbędne, nie niosło bowiem żadnego uzasadnionego społecznie przesłania. Przeciwnie, opis brutalnego napadu zawierający rzekomo własne wypowiedzi przedsiębiorcy, co okazało się nieprawdą, opatrzony fotografią przedstawiającą zabandażowaną postać, mógł być oceniony negatywnie, jako chęć uzyskania rozgłosu przez znanego w okolicy przedsiębiorcę. Niewątpliwie zaś mężczyzna miał pełne prawo do tego, aby nie chcieć ujawniać publicznie w formie publikacji prasowych, nieprzyjemnych zdarzeń ze swego życia. To zaś, że fakty podane w tekście były prawdziwe, nie zmienia sytuacji. Ujawnianie faktów prawdziwych z życia prywatnego danej osoby jeżeli nie przemawia za tym interes publiczny, będzie uznane za bezprawne.
Konieczną przesłanką uchylenia takiej bezprawności jest działanie w uzasadnionym interesie społecznym. Takiej jednak okoliczności pozwany nie wykazał. Sąd uznał bowiem, że celem i intencją artykułu była chęć wzbudzenia sensacji. „Napiętnowanie zjawiska, jakim jest okaleczenie innej osoby poprzez oblanie kwasem, nie wymagało zastosowania takich środków, jak zamieszczenie zdjęcia mężczyzny ubranego jedynie w bandaże jako ilustracji tego zdarzenia. Autorzy mogli opublikować inne zdjęcia, a w ich braku sięgnąć do innych środków. Podobnie nie było potrzeby opisywania szczegółów z prywatnego życia powoda. Nie wymaga dowodzenia twierdzenie, że osoby oszpecone nie chcą publicznie się pokazywać.” - wskazał sąd w uzasadnieniu wyroku. Środki, do których sięgnęli autorzy, w rażący sposób przekroczyły granice zarówno określone w art. 12 Prawa prasowego, jak i granice etyczne. Interes społeczny nie może być utożsamiany z potrzebą zaspokajania ciekawości określonego kręgu osób, czy też z potrzebą wzbudzania sensacji i w efekcie uzyskania większej poczytności danego tytułu prasowego. Zdjęcie nie niosło żadnych istotnych treści informacyjnych, a ich opublikowanie nie było konieczne w celu wywołania społecznej dyskusji na temat napadów i okaleczeń człowieka.
Wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie z 25 listopada 2013 r., sygn. akt I ACa 854/13