Sytuacja, że przed Wysokim Sądem staje strona bez profesjonalnego pełnomocnika, jest w naszym kraju znacznie częstsza niż gdzie indziej. Prawo przewiduje, że w takich przypadkach sąd ma obowiązek tę osobę pouczać, jakie prawa w procesie jej przysługują, czy i kiedy winna coś zrobić – na przykład się odwołać.
Ze skutkami takich pouczeń różnie jednak bywa. Sąd posługuje się formułami, które nie są zupełnie zrozumiałe dla podsądnych, mimo że mówią tym samym językiem ojczystym. Cóż więc z tego, że osoba na sali sądowej otrzymała komunikat od sędziego, skoro nawet tego komunikatu nie zrozumiała. Czy z niewiedzy, czy z targających nią emocji, czy po prostu z niezrozumienia specyficznego języka prawniczego. Czy zatem cel, jakim jest pouczenie osoby stającej przed sądem, aby w pełni mogła korzystać z przysługującego jej prawa, został osiągnięty? Nie. Sąd pouczył wprawdzie podsądnego, ale skąd podsądny miał wiedzieć, że termin na apelację czy zażalenie biegnie od dnia ogłoszenia orzeczenia (chyba że zwróciłby się o jego uzasadnienie – wtedy termin biegnie od otrzymania takowego). Nie wiedział tego, bo po prostu nie zrozumiał.
Podaję to jako przykład jednego z tych pouczeń, które naprawdę nimi nie są. Lege artis wszystko jest zgodnie z przepisami, ale najważniejsze nie zostało osiągnięte. Najważniejszym w tym wypadku jest bezpieczeństwo prawne obywateli, ich świadomość prawna i rzeczywisty dostęp do wymiaru sprawiedliwości.