Nic tak nie psuje opinii o prawnikach, notariuszach czy lekarzach jak to, co się dzieje w ich korporacyjnych sądach dyscyplinarnych.
Notariusz Andrzej Korewicki prowadził od 2000 r. dobrze prosperującą kancelarię notarialną na warszawskim Powiślu. Zarabiał tyle, że stać go było na duży dom w Powsinie. Dziś nie ma nic. W 2011 r. wyszło na jaw, że jego najbardziej zaufana pracownica przez lata go okradała. Łącznie przejęła kilka milionów złotych z kwot, które powinny trafić na konto urzędu skarbowego. Kobieta – która swoje działanie tuszowała sfałszowanymi dokumentami – po wyrzuceniu z pracy doniosła do korporacji na byłego szefa, że nie płaci podatków. Ruszyła machina postępowań: proces w sądzie pracy (była pracownica zażądała 30 tys. zł odszkodowania za brak wypłaty wynagrodzenia), sprawa karna (dotychczas po dwóch latach prowadzenia śledztwa nie przedstawiono jej zarzutów) i sprawa w sądzie dyscyplinarnym samorządu notarialnego. Jedynie ta ostatnia ruszyła z kopyta. W efekcie notariusz został zawieszony. Była pracownica znalazła zatrudnienie w innej kancelarii notarialnej.
Od dwóch lat Korewicki toczy walkę nie przeciwko sprawczyni kłopotów, ale przeciwko sądowi dyscyplinarnemu o powrót do wykonywanego zawodu. Ten ostatni pozostaje głuchy na jego argumenty. W grudniu 2012 r. uznaje go za winnego nieodprowadzania podatków i zawiesza. Notariusz musi więc spłacić ponad trzymilionowy dług w urzędzie skarbowym, choć nie ma jak na niego zapracować. Próbuje się odwołać. – W końcu rozprawę wyznaczono, ale się nie odbyła. Jednak w aktach sprawy pojawił się protokół z niej, odmawiający odwieszenia notariusza – opowiada radca prawny Violetta Gut, pełnomocnik rejenta Korewickiego.
Korewicki zawiadomił prokuraturę, która 27 czerwca wszczęła śledztwo w sprawie fałszowania dokumentów w sądzie dyscyplinarnym Rady Izby Notarialnej w Warszawie.
„Pozostaję zawieszony i nie mogę podjąć rozmów w sprawie propozycji spłaty pozostałej części zaległości w podatku od czynności cywilnoprawnych. Część spłaciłem, zaciągając kredyty (których nie mogę spłacać z powodu zawieszenia). Fakt zawieszenia uważam za ukaranie mnie przez przewodniczącego składu sądu dyscyplinarnego za realizowanie przysługującego mi prawa do obrony, tak więc zawieszenie w tym przypadku nie ma charakteru środka zapobiegawczego (przed czym?), tylko represji, a więc jest całkowicie bezzasadne. Moim zdaniem świadczy też o stronniczości” – pisał w ubiegłym miesiącu do Rady Izby Notarialnej w Warszawie. Czeka teraz w milczeniu. Zasady etyczne zawodu mówią, że informacji o notariuszach udzielać mogą tylko organy samorządu notarialnego. Za jakąkolwiek wypowiedź groziłaby mu zatem kolejna dyscyplinarka.
Kłopoty z sądami dyscyplinarnymi mają również członkowie innych korporacji. – Sporo postępowań jest wszczynanych zupełnie bez powodu. Powód jest jeden: eliminacja krytyki samorządu. Młodzi, zbyt ambitni rzecznicy dyscyplinarni chcą poczuć władzę. Później ich wnioski są najczęściej uchylane, bo przeważnie są źle przygotowane – mówi radca prawny, który prosi o anonimowość. Zauważa, że na rzeczników dyscyplinarnych wpływają skargi do Ministerstwa Sprawiedliwości.
– Jeżeli dyscypliną zawodową zajmują się osoby niemające koniecznego autorytetu w środowisku, zawsze będzie to tylko nieporozumieniem i kolejnym dowodem na deprecjację danej profesji. A etyka w zawodach prawniczych jest najważniejsza, bo tylko ona zapewnia ich trwanie. Pozbawieni jej sędzia, prokurator, adwokat unicestwiają proces wymierzania sprawiedliwości. Społeczeństwo nie otrzymuje tego, czego od nas słusznie oczekuje i żąda – wskazuje adwokat Jerzy Naumann, były prezes Wyższego Sądu Dyscyplinarnego Adwokatury.
Pielęgnowanie patologii
I tak doszło do sytuacji, gdy jedni skarżą się na bezzasadne nękanie dyscyplinarkami, które przeobrażają się w narzędzie pozbywania się członków korporacji, a inni – na brak postępowań i bierność samorządu, który zamiast walczyć z chorobami, pielęgnuje je.
W tej drugiej sytuacji znajduje się małżeństwo Jasków z Kołobrzegu. W 2005 r. powierzyli prowadzenie sprawy w sądzie pracy kołobrzeskiemu adwokatowi Krzysztofowi G. Jak opowiada pani Lucyna Jasek, podpisała pełnomocnictwo dla adwokata do reprezentowania jej w całym postępowaniu. Po niekorzystnym dla nich orzeczeniu sądu I instancji adwokat wszedł do sądu i zmienił znajdujące się w aktach sprawy umocowanie: skreślił zwrot „do reprezentowania w obu instancjach” i napisał odręcznie „w I instancji”.
Pani Lucyna zawiadomiła prokuraturę o fałszerstwie i zwróciła się o pomoc do korporacji adwokackiej w celu odzyskania pieniędzy i wyjaśnienia sprawy. – Krzysztof G. zasiadał jednak w sądzie dyscyplinarnym izby adwokackiej w Koszalinie, co nie pomogło nadać sprawie biegu. Opisałam całe zdarzenie Okręgowej Radzie Adwokackiej. Ta odpisała mi, że bez wyroku sądu karnego nic nie zrobi. Tylko sąd powszechny dysponuje bowiem wystarczającymi środkami, żeby dojść do prawdy – opowiada. Dodaje, że w jej sprawie w koszalińskiej ORA interweniowała Helsińska Fundacja Praw Człowieka, ale bezskutecznie. – Kiedy dostałam pismo odmowne od wicedziekana ORA w Koszalinie, chciałam się z nim spotkać, porozmawiać, ale gdy znalazłam w internecie zdjęcia Krzysztofa G. i wicedziekana, które wskazywały na serdeczne relacje obu panów, załamałam ręce – mówi z rozżaleniem.
Trzy lata później kolejna klientka zarzuciła mec. G. działanie na jej szkodę. – W wyniku nieetycznych działań mecenasa straciłam 300 tys. zł – wskazuje pani Grażyna Friese. Wyjaśnia, że wynajęła adwokata do reprezentowania jej w sprawie lokalowej: chciała, by pod jej nieobecność w kraju sprawy pilnował profesjonalista. Zapłaciła mu 3 tys. zł wynagrodzenia z góry. – Chciałam wiedzieć, jak się spór toczy, i wystąpiłam do sądu o przesłanie protokołów rozpraw. W ten sposób się dowiedziałam, że mojego pełnomocnika na nich nie było. Z sześciu rozpraw pojawił się tylko na dwóch. Nie składał żadnych wniosków dowodowych, nie zadawał pytań biegłym i powodowi, nie sporządzał pism. Przez to prawdopodobnie przegrałam – opowiada.
Również ona zwróciła się do korporacji o zbadanie sprawy. Ta jednak była nieubłagana – nie znalazła podstaw do wszczęcia postępowania. W ramach ostatniej deski ratunku napisała do kancelarii adwokackiej prezesa Naczelnej Rady Adwokackiej. Ten prywatny list doprowadził w tym roku do wszczęcia postępowania dyscyplinarnego przeciwko Krzysztofowi G.
– Obserwujemy powszechne odwrócenie się od wszelkich wymagań. Liberalizm ekonomiczny zamachnął się na etykę, i to skutecznie: zasady moralne przestają w zasadzie obowiązywać – zauważa mec. Jerzy Naumann. – Póki ten trend się nie odwróci, póty wymiarowi sprawiedliwości oraz wielu wolnym zawodom zagrażać będzie śmiertelne niebezpieczeństwo. Relatywizm w sferze etyki zawsze prowadzi na manowce – alarmuje.
Władza dyscyplinarna
Co do tego, czy sądy korporacyjne potrafią rzetelnie realizować swoje zadania, są wątpliwości. Ma je rzecznik praw obywatelskich. Na podstawie skarg i monitorowania spraw toczących się w sądach zauważa kilka problemów. Choćby przewlekłość postępowań dyscyplinarnych, co przy najczęściej 5-letnim okresie przedawnienia karalności często powoduje, że winni unikają odpowiedzialności. – Jeśli postępowanie toczy się kilka lat i dochodzi do przedawnienia, możemy podejrzewać celowe działanie lub nieudolność. Oba przypadki są równie złe dla jakości sądownictwa dyscyplinarnego – tłumaczy Mirosław Wróblewski, dyrektor zespołu prawa konstytucyjnego i międzynarodowego w biurze RPO.
Ponadto kłopot sprawia zaledwie 30-dniowy termin na wniesienie kasacji od orzeczeń dyscyplinarnych, który obowiązuje w przypadku zawodów prawniczych. To praktycznie uniemożliwia odwoływanie się, bo samo zebranie dokumentów często trwa dłużej. – W ciągu siedmiu lat udało się wnieść jedną kasację wobec notariusza, którego sąd dyscyplinarny ukarał za niepobranie pieniędzy za usługę od osoby ubogiej. Dopiero Sąd Najwyższy uznał, że to nie było przewinienie – opisuje specjalista z biura RPO.
Dodaje, że termin na wniesienie kasacji od orzeczeń dyscyplinarnych powinien zostać wydłużony.
Z kolei w przypadku adwokatury wiele skarg pokrzywdzonych klientów samorząd rozpatruje w trybie administracyjnym, nie wszczynając postępowań dyscyplinarnych. – To poważnie utrudnia odwołanie się i zarówno RPO, jak i strony są bezradne – przyznaje Mirosław Wróblewski.
Poza tym nieuregulowana jest kwestia pełnej jawności postępowań dyscyplinarnych. RPO od wielu lat domaga się tego od ministra sprawiedliwości, lecz bezskutecznie. Dziś prokuratorzy mają niejawne postępowania i tylko od dobrej woli sędziego zależy, czy treść wyroku będzie upubliczniona. Wgląd w akta mają co prawda strony i może tego zażądać także RPO, ale już zwykły obywatel – nie.
A zaglądać w dokumenty i poznawać argumenty sądów warto, bo sprawiedliwość potrafi się zamienić w patologię. Są przypadki, gdy postępowania dyscyplinarne są zwykłym odwetem. Wróblewski przytacza przykład osoby, która zeznawała przeciwko pracodawcy w sądzie pracy. Samorząd uruchomił wobec niej sąd dyscyplinarny. Sprawa trwała rok i została umorzona po interwencji RPO. To było nic innego, jak przeczołgiwanie niepokornego.
Kolejnym problemem są kary dyscyplinarne, od których nie można się odwołać. Trybunał Konstytucyjny orzekł już w kilku przypadkach, że samorządowe przepisy są niezgodne z prawem i od takich kar można się odwoływać do wyższych instancji. Problem dotyczy znacznej części korporacyjnego świata. Ostatnio taki wyrok zapadł wobec samorządu łowieckiego, a na decyzję w podobnej sprawie sędziów konstytucyjnych czekają teraz weterynarze.
Studnia problemów nie ma dna. Można z niej wydobyć również problem znajomości procedury karnej, a raczej jej braku – bo postępowania dyscyplinarne toczą się w oparciu o kodeks postępowania karnego, a np. notariusze w swojej praktyce zawodowej prawie w ogóle po niego nie sięgają. – Uznanie k.p.k. za punkt odniesienia w pierwszej kolejności przynosi ten skutek, że gdy tylko ktoś chce, może wodzić sąd dyscyplinarny za nos i to aż do przedawnienia. Mówimy tu o postępowaniach adwokackich. Gdy chodzi o inne wolne zawody, to narzucanie im reguł k.p.k., których nie znają, skazuje wiele orzeczeń na porażkę proceduralną. Oznacza to, że wina zostaje nienazwana, a to są właśnie drożdże patologii – mówi mec. Jerzy Naumann.
Zamach na samorządność
W większości państw europejskich sądownictwo dyscyplinarne pozostaje jednak w gestii samorządów zawodowych. Podobne do naszego rozwiązanie funkcjonuje w Niemczech. Tam sprawy dyscyplinarne palestry rozpoznawane są w dwóch instancjach: I – to sąd dyscyplinarny utworzony dla okręgu izby adwokackiej, II – adwokacki trybunał dyscyplinarny. Jest też możliwość zaskarżenia orzeczenia do trybunału federalnego. Członkami sądu są wyłącznie adwokaci z danego okręgu.
Także w naszym kraju sądownictwo dyscyplinarne ma podobny kształt i długi rodowód. Jednak co kilka lat pojawia się pomysł przeniesienia tych postępowań do sądów powszechnych. Kilka lat temu korporacje prawnicze były blisko utraty sądownictwa dyscyplinarnego. W 2006 r. minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro przedstawił projekt ustawy o postępowaniu dyscyplinarnym wobec osób wykonujących niektóre zawody prawnicze. Miała ona dotychczasowe sądownictwo korporacyjne zastąpić jednym, wspólnym dla wszystkich sądem dyscyplinarnym przy sądzie powszechnym. Sądem I instancji miały być wydziały dyscyplinarne w sądach apelacyjnych, II instancją miał być Sąd Najwyższy.
– To zły pomysł, bo profesje prawnicze mają własną specyfikę. Mimo że pracujemy na tym samym gruncie stosowania prawa, funkcja sędziowska jest zupełnie czym innym niż sprawowanie pieczy przez notariusza. Zupełnie czym innym jest służba prokuratorska, a jeszcze czym innym służba adwokacka – podnosi adwokat Jerzy Naumann. Profesor Witold Modzelewski, prezes Instytutu Studiów Podatkowych Modzelewski i Wspólnicy, przypomina, że zasadę sprawowania pieczy nad wykonywaniem zawodów zaufania publicznego przez samorządy podniesiono do rangi konstytucyjnej. – Ten atrybut samorządów jest bardzo potrzebny, inną sprawą jest ocena jego funkcjonowania – mówi.
Ówczesny minister Ziobro nie zrealizował planu, ale właśnie wraca do tej sprawy jego partia. Posłowie Solidarnej Polski chcą ujednolicić tryb postępowania dyscyplinarnego dla sędziów, prokuratorów, adwokatów, radców prawnych, komorników i notariuszy i oddać je w ręce sądów powszechnych. – Chodzi o jawność i wyeliminowanie podnoszonych niejednokrotnie zarzutów społeczeństwa, które mówi wyraźnie: „a cóż tam te sądy dla sędziów, prokuratorów i innych osób wykonujących niektóre zawody prawnicze, przecież kruk krukowi oka nie wykole” – tak się mówi najczęściej, jest to przykre, ale prawdziwe – przekonywała posłów Beata Kempa podczas kwietniowego pierwszego czytania poselskiego projektu ustawy.
Przeniesienie postępowań dyscyplinarnych do sądownictwa powszechnego nie jest jednak dobrym rozwiązaniem, bo samo sądownictwo jest dotknięte głęboką atrofią. – Gdzie znajdziemy dodatkowych sędziów, skąd weźmiemy na te sprawy pieniądze? Dziś już wiemy, jak negatywne skutki wywołuje nienawiść niektórych polityków do wolnych zawodów, które tworzyły grupy niezależne od kontroli politycznej – mówi gorzko prof. Modzelewski.
W dodatku samym sędziom nie spieszno do rozpoznawania takich spraw.
Cena sprawiedliwości
Uważają, że orzekać w sądach dyscyplinarnych powinny osoby, które najlepiej znają meandry danego zawodu. Nie jest więc wcale pewne, że sądy powszechne będą gwarantem lepszej jakości – bo czy będą mogły ocenić prawidłowość podjętych decyzji przez np. lekarza? Z tego powodu to właśnie lekarze najbardziej obawiają się takiego rozwiązania.
Do wielu osób przemawia rozwiązanie amerykańskie. Tam obie strony sporu znajdują, opłacają i przyprowadzają na salę rozpraw własnych biegłych. I od jakości ich wywodów zależy, kto wygra sprawę. Problemem są jednak pieniądze. Duża firma może sobie pozwolić na profesora Harvardu, zwykły obywatel – nie. Zapewnienie równych praw także osobom ubogim to sprawa państwa. W USA bardzo różnie sobie z tym radzą. Pozostaje wątpliwość, czy poradziłaby sobie Polska.
– Przerzucenie wszystkiego na barki sądów powszechnych nie jest dobrym rozwiązaniem. Zmiany powinny iść w zupełnie innym kierunku: szkoleń rzeczników i sędziów dyscyplinarnych – uważa sędzia Teresa Mróz z Sądu Apelacyjnego w Warszawie. – Dla adwokatów i radców byłaby to sytuacja niezręczna: mieliby dyscyplinarki przed sędziami, przed którymi występują w innej roli, oraz co groźniejsze: niewygodni członkowie samorządu mogliby być eliminowani przez władzę publiczną czy konkurencję – zauważa adwokat Andrzej Michałowski.
Jego zdaniem sprawy dyscyplinarne powinny być rozstrzygane przez struktury działające w ramach samorządu, ale niepowiązane ze strukturami izb i rad adwokackich, żeby nie ulegać wpływom. – Może wydzielić pion dyscyplinarny – postuluje.
Dyrektor Wróblewski z biura RPO wskazuje, że jako konstytucjonalista uważa za potrzebne i sensowne ujednolicenie zasad dyscyplinowania wykonujących zawody zaufania publicznego i zwiększenie kontroli nad samorządowymi sądami. – Może warto powołać wspólny trzon, kodeks zachowań, by uczynić ich pracę bardziej sprawną – zastanawia się.
Bo przecież, jak pisał Tadeusz Kotarbiński, sprawność to efektywność.