W rządzeniu – inaczej niż w szkole – obowiązuje zasada dwóch Z: zreformować i zapomnieć. Ktoś wymyślił, ktoś wdrożył, następny mocuje się ze skutkami zmian. Tak mówiło się też o rozporządzeniu znoszącym małe sądy rejonowe: że Jarosław Gowin dał się wpuścić w maliny urzędnikowi, który namawiał na tę reformę kolejnych ministrów od lat.
Urzędnik już w resorcie nie pracuje, Jarosław Gowin też zresztą nie, ale parlament wciąż nie może wyjść z czkawki. Dziś o jej losach – pośrednio – zadecyduje Senat, a my przedstawiamy kolejny pomysł na to, jak w Polsce układać ustrój sądownictwa.
Nie zmieniam swojego zdania: powoływanie i likwidowanie sądów, tak jak powoływanie i likwidowanie szkół czy posterunków policji, zawsze będzie polityczne. Na wysokim lub na niskim szczeblu; podczas debaty sejmowej czy w gabinecie prezydenta, ministra albo wójta. Politycy nie podejmują decyzji natchnieni Duchem Świętym, lecz interesem, tak czy inaczej motywowanym. Dlatego nie oburza mnie, że dziś sądy znosi się dość szybko i prosto, jednym podpisem ministra. I serca do propozycji zmian tego stanu rzeczy nie mam.
Ale wracając do dwóch Z: jest w projekcie obywatelskim przepis, który uchować się powinien. I mógłby znaleźć odbicie także w innych ustawach: „Minister sprawiedliwości co 3 lata przedstawia Sejmowi informację o funkcjonowaniu sądów”. Może niezbyt zgrabnie, ale przebija tu myśl, by po wywróceniu dotychczasowego porządku nie otrzepywać spodni i nie odchodzić w siną dal. Lecz za rok albo za trzy lata obejrzeć się za siebie i sprawdzić, czy rzeczywiście jest lepiej, czy forsowana zmiana miała sens.
Co więcej – cóż za radość! – podobny przepis znalazł się w obowiązującej od wczoraj ustawie o przymusie bezpośrednim. Zobowiązuje on ministra, by za rok ocenił, na ile nowe przepisy sprawdziły się w praktyce.
W medycynie dawno już do tego doszli, że po transplantacji warto sprawdzić, czy przeszczep się przyjął. Jak będzie miło, gdy dojdą do tego również w Sejmie!