Konstytucja państwa powinna być taka, by nie naruszała konstytucji obywatela – powiedział Stanisław Jerzy Lec. Te słowa nasi sędziowie konstytucyjni powinni powtarzać codziennie jak mantrę, żeby się utrwaliło. Bo choć trybunał nie jest bezpośrednio powołany do tego, by rozdzielać dobra między rząd a społeczeństwo, to jednak skutki jego wyroków – chcąc nie chcąc – do tego się przecież nierzadko sprowadzają.
Kiedy przychodzi zatem, by stanąć po czyjejś stronie, przyzwoitość nakazywałaby brać stronę słabszego – obywatela. Zwykły człowiek w starciu z pazernym fiskusem nigdy sam nie wygra. I nie wygrał – choćby w ważnej dla wielu sprawie dotyczącej waloryzacji emerytur. O tym, jak często (a w zasadzie jak rzadko) trybunał decyduje się ryzykować udane relacje z rządem na rzecz udanych relacji z obywatelem, pisaliśmy tydzień temu.
Fakt, topniejące w wyniku bohaterskich wyroków fundusze państwa musiałyby potem zostać jakoś uzupełnione. Najprościej przez podniesienie podatków czy likwidację szczątkowych już ulg. Ale przynajmniej opinia o konstytucyjnym sądzie by nie ucierpiała.
W końcu po co nam trybunał, skoro instytucji chroniących Skarb Państwa mamy pod dostatkiem? Może więc pora rozważyć powołanie organu do badania konstytucyjności orzeczeń trybunału? Historia Polski zna już taką bajkę. W PRL bowiem orzeczenia wydawane przez konstytucyjny sąd nie wywoływały skutków do momentu, aż nie zaakceptował ich Sejm. Panował pogląd, że ówczesny trybunał nie był powołany, by ograniczać, ale by wzmacniać parlament.
Sejm miałby więc ostateczny głos, a rząd byłby spokojny o finanse państwa.
Pora więc skończyć z pozorami. Można przecież utworzyć izbę konstytucyjną w Sądzie Najwyższym i zdjąć z al. Szucha tabliczkę „Trybunał Konstytucyjny”, a zawiesić „III izba parlamentu”. Będziemy wówczas jednym z nielicznych państw w Europie bez odrębnego sądu konstytucyjnego. Ale przecież już dziś i tak jesteśmy jednym z nielicznych, w którym ten sąd jest aż tak uzależniony od władzy. A kilkaset kilometrów stąd Niemcy mają federalny sąd konstytucyjny, chroniący interesy obywateli. Cieszący się ich uznaniem i zaufaniem. Dowcip historii.
Jako dziennikarz chciałabym pisać o sądzie konstytucyjnym, który byłby poza cieniem podejrzeń. Ale obawiam się, że miną jeszcze pokolenia, zanim zaczną się liczyć raczej obywatele, a nie zawsze państwo. Prezes Trybunału Konstytucyjnego prof. Andrzej Rzepliński mówi: mamy mieć autorytet, a nie popularność. Ale Trybunał Konstytucyjny nie musi wybierać. Powinien mieć jedno i drugie!