Prawie 60 proc. Polaków popiera ustawianie większej liczby fotoradarów, jeżeli ma to poprawić bezpieczeństwo na drogach – wynika z sondażu przeprowadzonego dla DGP przez Instytut Homo Homini. Jednak 91 proc. kierowców przekracza prędkość, i to także w miejscach, gdzie ustawiono urządzenia. Mimo to Główny Inspektorat Transportu Drogowego zapowiada, że do końca roku zamontuje 240 nowych urządzeń kontrolnych. A do końca marca 2013 r. – 60 kolejnych.
Sondaż Homo Homini dla DGP / DGP
Mają one poprawić statystyki dotyczące wypadków, a także finanse państwa. Resort finansów spodziewa się, że w całym 2013 r. wpływy z fotoradarów przekroczą astronomiczną kwotę 1,5 mld zł. Dla porównania do końca listopada br. zarobiły niespełna 30 mln zł.
Jednak kwestia wpływu radarów na bezpieczeństwo jest bardzo dyskusyjna. Jak udowodniła firma NaviExpert, większości kierowców urządzenia kontrolne wcale nie zmuszają do zdjęcia nogi z gazu. Producent programów nawigacyjnych przeanalizował milion przejazdów na prawie stu trasach w Polsce, m.in. gierkówce z Warszawy do Katowic, S8 w stronę Białegostoku i S7 z Radomia do Kielc.
Sondaż Homo Homini dla DGP / DGP
Okazało się, że średnia prędkość samochodu tuż przed fotoradarem ustawionym na ograniczeniu do 50 km/h wynosi 64 km/h. Gdy urządzenia nie ma, jest to 66 km/h. Innymi słowy, ustawienie radaru skutkuje obniżeniem średniej prędkości aut o skromne 2 km/h. Dochodzi przy tym do innego paradoksu – odsetek kierowców jadących na „pięćdziesiątce” z prędkością 61–70 km/h jest wyższy, gdy na drodze stoi fotoradar (wynosi 38 proc.), niż gdy go nie ma (36 proc.).
Powody takiego zachowania kierowców są dwa. Po pierwsze, wraz ze znakiem informującym o urządzeniu spada prawdopodobieństwo, że w tym samym miejscu ustawi się patrol drogówki z tradycyjnym radarem. Po drugie zaś, kierowcy zdają sobie sprawę, że nie dostaną zdjęcia za przekroczenie prędkości o kilka czy kilkanaście kilometrów na godzinę.
– Nie jest tajemnicą, że służby drogowe ustawiają fotoradary tak, aby wyłapywały tylko pojazdy przekraczające prędkość o więcej niż 20–30 km/h – mówi biegły sądowy Wojciech Pasieczny, były inspektor Wydziału Ruchu Drogowego KSP.
Ale dodaje, że nie jest to oficjalna zasada i np. straż miejska lubi polować na kierowców przekraczających prędkość już o 11 km/h.



Choć psioczymy na fotoradary, to rozumiemy ich sens. Jak wynika z sondażu przeprowadzonego dla DGP przez Instytut Homo Homini, prawie 55 proc. z nas uważa, że urządzenia te poprawiają bezpieczeństwo na drogach. A niemal 60 proc. chce, aby było ich więcej.
Ta informacja powinna ucieszyć Główny Inspektorat Transportu Drogowego, który twierdzi, że pierwsze efekty rozbudowywanego systemu już widać. – Od stycznia do listopada tego roku zginęło o 462 osoby mniej niż w analogicznym okresie 2011 roku – mówi rzecznik GITD Jan Mróz. Argumentuje, że systemy kontroli prędkości są niezbędne. – Jako kraj zajmujemy niechlubne ostatnie miejsce w statystykach zabitych w wypadkach na milion mieszkańców w całej UE – mówi Mróz.
Wyniki sondażu nie dziwią Bartłomieja Morzyckiego, prezesa stowarzyszenia Partnerstwo dla Bezpieczeństwa Drogowego (PBD). – To dowód na to, że jesteśmy gotowi poprzeć nawet tak radykalne i niepopularne rozwiązania jak fotoradary, aby w końcu zwiększyć bezpieczeństwo na drogach – mówi.
Jednak nie wszyscy interpretują wyniki ankiety w ten sam sposób. – Rząd prowadzi akcję PR-owską na rzecz fotoradarów, więc stąd większa akceptacja społeczna. Fotoradary w wersji polskiej nie są instalowane po to, by zwiększyć bezpieczeństwo, ale aby realizować cele fiskalne – uważa dr Janusz Grobicki z Centrum im. Adama Smitha. Jego zdaniem dowodem na to jest fakt, że Ministerstwo Finansów drugi raz z rzędu zakłada kilkusetmilionowy wzrost przychodów z tego tytułu.
Zaskakująco duża akceptacja społeczna dla fotoradarów jest jednak faktem. A to oznacza zielone światło dla zmian forsowanych przez GITD. Wspólnie z Ministerstwem Transportu przygotowała ona projekt ustawy o szczególnej odpowiedzialności za naruszenie niektórych przepisów ruchu drogowego. – Założenia do projektu w najbliższych dniach będą skierowane do uzgodnień międzyresortowych – przyznaje Mikołaj Karpiński, rzecznik resortu.
Zmiany zakładają m.in. uproszczenie procedur mandatowych i przejście ze stosowanego obecnie trybu wykroczeniowego na administracyjny. W praktyce oznacza to, że kierowca uniknie punktów karnych, jeśli w ciągu 21 dni dobrowolnie uiści karę (inspekcja nie będzie wnikać w to, kto prowadził samochód). Mało tego – dostanie też 20-proc. upust, czyli np. zamiast 500 zł zapłaci 400 zł mandatu.
Nieoficjalnie ustaliliśmy, że nowe przepisy mogłyby wejść w życie już w przyszłym roku. Forsować je mają dwa resorty: transportu i finansów. Pierwszy obawia się, że bez uproszczenia procedur centrum nadzoru nad ruchem się zatka (375 radarów codziennie będzie robić ok. 24 tys. zdjęć). Drugi liczy na zwiększenie ściągalności mandatów, co ma poprawić kondycję budżetu.