Każdy bowiem w Polsce wie, że konstytucja poza wieloma niepotrzebnymi przepisami zawiera jeden niezbędny: ten o prawie do pokojowych zgromadzeń. Pozostajemy więc – jako przeciętni obywatele, którzy nie mają czasu gromadnie chodzić po ulicach – we władzy każdej grupy, która postanowi głośno wyrazić swoje niezadowolenie. Tak może być i dziś, i w każdy inny dzień meczowy.
Zamiast być gospodarzami i jak wszyscy w Polsce częstować zagranicznych gości żurkiem i pokazywać im uroki naszych miast, możemy utknąć w nieoczekiwanym korku.
Choćby dlatego, że w pępku stolicy zapowiedziano w dniu inauguracji turnieju demonstrację od hasłem „Chleba zamiast igrzysk”, niedaleko zaplanowano przemarsz niepełnosprawnych, pikietę Solidarnych na Krakowskim Przedmieściu, a kilka kilometrów dalej demonstrację „Solidarności”.
Zgodnie z prawem prezydent miasta nie może odmówić zgody na zgromadzenie, jeśli zgłoszenie nie ma braków formalnych, zostało złożone odpowiednio wcześniej, a organizatorzy nie zamierzają łamać prawa.
Zdarza się, że demonstranci pójdą na rękę: przełożą pikietę ze względów bezpieczeństwa, jeśli się ich grzecznie poprosi. Jednak płacąc podatki, oczekiwałabym od państwa, które je inkasuje, że będzie miało – dla zachowania porządku i normalności – jakieś twardsze narzędzia niż prośba.
Rozumiem wolnościowe wahnięcie ustawodawcy po 1989 roku, ale dziś ustawa o zgromadzeniach, która nie po raz pierwszy wiąże włodarzom miast ręce, powinna wreszcie zostać zmieniona.
Szkoda, że nie udało się tego zrobić na fali piłkarskiego wzmożenia legislacyjnego, które przecież zaowocowało kilkoma ustawami przygotowanymi ad hoc.