Pobiliśmy kolejny rekord: w 2011 roku tylko sama policja występowała o billingi Polaków 2 mln razy. Choć liczba przestępstw prawie nie drgnęła, służby zaglądały w nasze dane o 700 tys. razy więcej niż rok wcześniej.
Procedury przy uzyskaniu pozwoleń na dostęp do podsłuchu i billingów rozmów
/
DGP
Do występowania do operatorów komórkowych o dane abonentów, wykazy połączeń, informacje o lokalizacji telefonów i użytkowników uprawnione są
policja, prokuratura i służby. Już 2010 rok pokazał, że korzystają z tego prawa ochoczo. Wtedy występowały o dane 1,3 mln razy.
To oznaczało, że jesteśmy najbardziej inwigilowanym narodem w Europie.
Dane za 2011 rok są jeszcze bardziej szokujące. Oficjalne wyliczenia są już w ABW, największej polskiej służbie specjalnej, oraz w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym.
– W 2010 roku skierowaliśmy 141 tys. zapytań do operatorów, a w ubiegłym tylko 126 250 – mówi rzecznik ABW Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska. Odwrotnie było w CBA: tu liczba wystąpień wzrosła z 39 tys. w 2010 do 70 808 w ubiegłym roku. – Ale aż 62 054 razy chodziło jedynie o identyfikację abonenta – broni się rzecznik CBA Jacek Dorzyński.
Wbrew obietnicom rządu poziom ciekawości służb wobec obywateli wciąż rośnie
Jeszcze częściej robiła to
policja – według wstępnych wyliczeń 2 mln razy. Rzecznik Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Małgorzata Woźniak zapytana, skąd taki skok, odpowiedziała jedynie, że odbywa się to „zgodnie z prawem i jedynie w celu ustalenia sprawców”.
– By zyskać
dane dotyczące jednego numeru, policjant musi zapytać co najmniej pięciu operatorów komórek i kilku telefonii stacjonarnej. Jeśli numer jest dzierżawiony mniejszemu usługodawcy, to okazuje się, że już 10 zapytań skierowaliśmy. Proszę teraz wyobrazić sobie rozpracowywanie grupy przestępczej, która używa 200 numerów – tłumaczy Woźniak.
Ekspert w dziedzinie bezpieczeństwa, były wiceminister spraw wewnętrznych Zbigniew Rau uważa, że taki wzrost związany jest z coraz częstszym stosowaniem przez policję analizy kryminalnej. – Jej przydatność pokazuje głośna sprawa Madzi z Sosnowca.
Gdy matka zawiadomiła o porwaniu dziecka, sprawdziliśmy, jak poruszał się jej telefon. Zyskaliśmy mocne poszlaki, że kłamie – wyjaśnia. Funkcjonariusze dysponują zaawansowanymi aplikacjami, które analizują
dane od operatorów – już od wielu lat nikt nie musi ślęczeć nad kolumnami cyfr. Ta łatwość to kolejny powód, dla którego tak chętnie sięgają po te informacje.
Politycy rządzącej PO pod naciskiem opinii publicznej obiecywali ograniczenie „ciekawości” służb i gwarantujące to zmiany ustawowe. Jeden z pomysłów – aby billingi poddać kontroli
sądu, tak jak podsłuchy – przepadł z powodu oporu samego środowiska sędziowskiego.
– Oczekiwanie, że sędzia rzetelnie przyjrzy się kilkudziesięciu wnioskom dziennie o billingi, jest naiwnością. To służby i ich cywilni nadzorcy muszą wypracować mechanizmy ograniczające – wyjaśnia Barbara Piwnik, była minister sprawiedliwości i sędzia sądu okręgowego.
Funkcjonariusze sięgają po nasze billingi nawet przy ustalaniu sprawców wykroczeń – ujawniliśmy niedawno na łamach DGP. – 327 policjantów może bezpośrednio sięgnąć po dane operatorów telekomunikacyjnych – wyjawił na konferencji zorganizowanej przez Naczelną Radę Adwokacką dyrektor biura kryminalnego w KGP Marek Dyjasz.
Nie wiadomo, ilu funkcjonariuszy służb specjalnych ma podobne uprawnienia. Ale dostęp do nich mają przez dwa lata – tyle czasu operatorzy telekomunikacyjni muszą przetrzymywać wszystkie dane. Minister Jacek Cichocki, a także koalicyjny PSL zapowiedzieli prace, aby skrócić ten okres – nawet do pół roku.
Funkcjonariusze nie są zadowoleni i wskazują na błędy w założeniach polityków.
– Takie dane powinno się przetrzymywać znacznie dłużej – przekonują. Np. dla możliwych reklamacji czy celów podatkowych. – Jeśli ktoś po pół roku uzna, że ma za wysoki rachunek, to dostanie dane, a ja ścigając mordercę już nie? – pyta nasz rozmówca.
Billingi są jak podsłuchy – od razu widać, czy ktoś zdradza małżonka
Jednak i służbom, i policji zdarzają się poważne nadużycia tych uprawnień. Nie traktują zaglądania w billingi jako łamania tajemnicy korespondencji. A że w przeciwieństwie do podsłuchów nie muszą na ich udostępnienie zdobywać zgody sądu, sięgają po nie przy każdej okazji.
Analiza billingów służy często w śledztwach związanych z ujawnianiem przez dziennikarzy różnych afer.
To ona naprowadziła służby i prokuraturę na trop informatora dziennikarzy Michała Majewskiego i Pawła Reszki, którzy opublikowali poufny raport służb o ostrzelaniu prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Gruzji.
Połączenia wykonywane z telefonów należących do szefa Kancelarii Prezydenta Piotra Kownackiego wskazały, że to on przekazał dziennikarzom klauzulowany dokument.
Mimo że został on odkryty dzięki billingom, prokuratorzy twierdzą, że nie złamali ani tajemnicy korespondencji, ani tajemnicy dziennikarskiej (którą może uchylić np. sąd).
– Prawda jest taka, że dzięki programom do analizy połączeń można dowiedzieć się o człowieku tyle samo, co go podsłuchując. Natychmiast wyjdzie na jaw, np. czy ktoś ma kochankę lub kochanka – tłumaczy oficer policji.
Policjanci po te wrażliwe dane próbują sięgać również przy banalnych sprawach, jak wykroczenia, np. aby udowodnić, że rzeczywiście rozmawialiśmy przez telefon w czasie jazdy samochodem. Dzieje się tak, gdyż – w przeciwieństwie do podsłuchów – nie ma ustawowego katalogu przestępstw, przy których można taką metodę zastosować.