Musi być jasne, kto jest politykiem (wybór, powołanie), urzędnikiem (nominacja, zatrudnienie), kto jest doradcą, kogo zadaniem jest suflowanie najkorzystniejszych dla polityków decyzji, a kto mieni się ekspertem, od którego żąda się wyłącznie obiektywnej wiedzy
Kiedy słyszę, że nasze państwo jest słabe, niewydolne, nasuwa mi się pytanie: czy wyrażający tę opinię pod pojęciem „państwo” rozumieją zawsze ten sam desygnat? Nasza konstytucja, niestety, nie ułatwia znalezienia jednoznacznej odpowiedzi.
Czytamy w niej, że Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli (art. 1). Wynikałoby z tego, że państwo jest rzeczywistością poza obywatelami – jakąś rzeczą, która do nich co prawda należy, i to rzeczą wspólną (pospólną), ale jednak ciągle czymś rodzajowo innym niż obywatele.
Czym w takim razie jest państwo?
Trudność we właściwym zrozumieniu jego istoty jest tym większa, że często nie tylko w publicystyce, ale nawet w literaturze naukowej państwo przeciwstawia się społeczeństwu obywatelskiemu.
Społeczeństwo obywatelskie byłoby w takim ujęciu czymś pozytywnym, dobrze się kojarzącym, państwo zaś pozostawałoby czymś obcym, budzącym lęk – czymś, co należałoby ograniczać i wyznaczyć mu mocno kontrolowany teren, poza którym pod żadnym pozorem nie wolno byłoby mu się poruszać.
Jednym słowem państwo miałoby być Lewiatanem, który groźnie unosi się nad ludzkim horyzontem, dzierżąc w jednej ręce miecz, a w drugiej pastorał – tak jak ta przedziwna, ale na pewno wszechmocna postać na okładce słynnego działa Thomasa Hobbesa pod takim właśnie tytułem.
Państwo niewątpliwie było takim Lewiatanem w czasach minionych. Struktury władzy były z trudem definiowalne, a właściwie nieprzeniknione, nieznane były mechanizmy działania całego tego aparatu, nie wiadomo było, kto za co właściwie jest odpowiedzialny, kto i na podstawie jakich kryteriów decydował w najważniejszych sprawach.
Można było się tylko domyślać, kto i dlaczego powołuje ludzi na takie czy inne stanowiska i według jakich kryteriów. Cenzura stanowiła wystarczająco silną kotarę zasłaniającą prawdziwą scenę polityczną, a dwa kanały państwowej telewizji ukazywały tylko to, co było do pokazania.
Z pewnością państwo komunistyczne ugruntowało wizję państwa Lewiatana jako tworu obcego, nieprzyjaznego ludziom. A ponieważ ludzie władzy w tamtym systemie nie wywodzili swojej legitymacji z woli społeczeństwa, ale uzasadniali ją rzekomo lepszym rozeznaniem co do praw rządzących społeczeństwem i jego rozwojem, specjalnie się brakiem demokratycznej legitymacji swojej władzy nie przejmowali.



Odpowiadała im koncepcja władzy jako aparatu przymusu, który ma pełne prawo do narzucania reszcie (poddanym) własnej wizji. To ludzie aparatu władzy lepiej mieli wiedzieć, jakie są rzeczywiste siły decydujące o rozwoju (siły wytwórcze), jakie powinny być stosunki produkcji itd. Jak się to skończyło? Dobrze wiemy. Dziś pod tym względem zmieniło się wiele – czytelny jest przynajmniej mechanizm legitymizowania władzy (wybory).
Jednak mam wrażenie, że państwo jako Rzeczpospolita, dobro wspólne wszystkich obywateli, jest nadal wizją odległą.
W istocie sprawy mają się stosunkowo prosto: państwo to ludzie, terytorium i suwerenna władza publiczna – tak głosi klasyczna definicja. Władza publiczna powoływana jest przez obywateli.
Z tego punktu widzenia absolutnie przejrzysta musi być zarówno procedura wyboru polityków do różnych struktur władzy, jak i procedury powoływania czy nominowania bądź zatrudniania wszystkich pozostałych urzędników. Czytelny i jasny musi być także zakres ich działania (zadania i kompetencje) i odpowiedzialności.
Musi być jasne, kto jest politykiem (wybór, powołanie), urzędnikiem (nominacja, zatrudnienie), kto jest doradcą, kogo zadaniem jest suflowanie najkorzystniejszych dla polityków decyzji, a kto mieni się ekspertem, od którego żąda się wyłącznie obiektywnej wiedzy.
Musi być precyzyjnie zarysowany zakres i rodzaj odpowiedzialności poszczególnych aktorów sceny publicznej za własne zachowania.
Konieczny jest tu pełny profesjonalizm, i to o najwyższym standardzie. Na amatorstwo, różnego rodzaju czyny społeczne, społeczne doradzanie nie może być tu miejsca. Musi być także stworzony czytelny system wynagradzania poszczególnych funkcjonariuszy publicznych za wykonywane przez nich zadania.
Wystarczy tylko zanalizować ten ostatni element całości struktury, bu uświadomić sobie, jak długa nas wszystkich czeka droga do normalności. Mamy tu całkowity chaos. Rząd (Rada Ministrów i podległe jej urzędy wraz z doradcami i urzędnikami) musi najpierw sam się odpowiednio zreformować, aby stać się narzędziem zdolnym do rozwiązywania stojących przed nim problemów.
Tymczasem mamy ciągle Polskę resortową, podzieloną na odrębne resortowe księstwa, o różnym stopniu bogactwa, i końca tej anomalii nie widać. Widać za to wyraźnie, jak możliwości gruntownego zreformowania poszczególnych sektorów naszego życia publicznego znowu niebezpiecznie się oddalają.
Może więc lepiej teraz właśnie zabrać się do uporządkowania własnego podwórka.
Medice, cura te ipso (lekarzu, ulecz się sam) – chciałoby się podpowiedzieć.

Jerzy Stępień, prawnik, konstytucjonalista