Rozgrywający się na naszych oczach dramat w Sosnowcu siłą rzeczy każe pytać o skuteczność całego aparatu ścigania. W ocenie niektórych komentatorów policja okazała się całkowicie nieudolna, na jej tle błyszczy zaś wyjątkowo jasno gwiazda energicznego prywatnego szeryfa domokrążcy, który – jak się okazuje – jakiś czas temu utracił potrzebną do wykonywania zawodu licencję.
Przed zamknięciem śledztwa, bez wyników sekcji zwłok nieżyjącego dziecka, niewiele sensownego można powiedzieć o istocie tej sprawy – co tu dopiero przesądzać o winie i karze osoby (czy też osób) odpowiedzialnych za tę przejmującą śmierć. Nie wiadomo właściwie nic, ale przeciwko policji już dziś ma przemawiać sama wysokość wydatków poniesionych na działania przez jej agendy. Miały jak dotąd sięgnąć 400 tys. zł, podczas gdy dzielny były prywatny detektyw zdołał wszystko zamknąć na poziomie kilkunastu tysięcy.
Można sobie wyobrazić, że gdyby matkę dziecka poddano natychmiast torturom, do przełomu w sprawie doszłoby jeszcze szybciej, co zredukowałoby konieczne wydatki publiczne do minimum. Z jakichś jednak dziś już niewiadomych powodów zrezygnowano z tego rodzaju metod śledztwa w połowie XVIII w., narażając współczesne państwa na gigantyczne wydatki, co bezpośrednio przecież przekłada się na wysokość podatków.
Wszyscy oglądający w sobotę telewizję słyszeli i widzieli, że przełom (?) w tej sprawie został sprowokowany za pomocą metody absolutnie niemieszczącej się nawet w granicach policyjnej prowokacji. Posłużono się w charakterze świadków osobami podstawionymi, zeznającymi nieprawdę, choć nawet detektywi z ważną licencją nie mogą prowadzić żadnych czynności procesowych. Tego rodzaju zabieg miał sprawić wrażenie, że oto machina quasi-procesowa już na serio ruszyła. Znając poziom kultury prawnej naszego społeczeństwa, łatwo sobie wyobrazić, jakie jeszcze „metody procesowe” różnych hochsztaplerów mogą okazać się w przyszłości równie skuteczne.
Miejmy nadzieję, że dramat sosnowiecki będzie toczył się dalej według zasad rutynowych, a bez dalszego podsycania atmosfery sensacji. Niemniej jednak warto przyjrzeć się dokładniej ustawie o usługach detektywistycznych przyjętej w 2011 r., a dziesięciokrotnie już nowelizowanej. Rzuca się w oczy, że kolejne nowele polegały przede wszystkim na wykreślaniu z niej licznych artykułów. Zwykle dzieje się odwrotnie: w miarę upływu czasu pierwotne teksty ustaw są rozbudowywane, tymczasem w tym przypadku treści normotwórczej zdecydowanie ubywało. Pewnie w ramach ogłaszanej wszem i wobec deregulacji. Czy na pewno w każdym wypadku właściwej?

Ustawę o usługach detektywistycznych zmieniano już 10 razy, choć przyjęto ją w ubiegłym roku. Za każdym razem usuwano z niej kolejne artykuły

W tekście ustawy raz jeden tylko pojawia się słowo „etyka”. Detektyw ma się nią kierować – tak stanowi art. 6. Ale co znaczy etyka na tle tej ustawy? Zawody zaufania publicznego mają kodeksy etyczne, pozwalające oceniać pod tym kątem zachowania członków. Detektywi nie stanowią zawodu zaufania publicznego, więc tym samym nie są zdolni do uchwalenia takiego zbioru zasad etycznych, który by ich prawnie wiązał. Wydaje się, że taki kodeks powinien powstać we współpracy licencjodawcy ze środowiskiem zawodowym detektywów.
Musimy też w nieodległej przyszłości pomyśleć o ustawowej regulacji owoców zatrutego drzewa – czyli o zasadach określających, jakie metody uzyskiwania dowodów są niedopuszczalne ze względu na sprzeczność z ustawami i etyką. Wszystko bowiem wskazuje, że nasz proces karny będzie się rozwijał w kierunku pełniejszej kontradyktoryjności. Jeśli tak, to jest oczywiste, że obrona coraz częściej będzie starała się zdobywać dowody przeciwko tezom oskarżenia, sięgając do usług biur detektywistycznych. Nie twierdzę, że będzie to chleb powszedni adwokatury, ale tam, gdzie chodzi o odpowiedzialność karną za czyny zagrożone najwyższymi sankcjami, należy się liczyć z wszystkim działaniami – i to per fas et nefas. Prace nad nową procedurą karną nie mogą więc dystansować się od tych ledwie wyżej zarysowanych i tylko na pozór pobocznych aspektów głównego nurtu regulacji.