Cukierki z barwnikiem działającym na dzieci odurzająco są całkowicie legalne. Nie ma sposobu, by karać ich producentów i sprzedawców.
Cukierki z barwnikiem działającym na dzieci odurzająco są całkowicie legalne. Nie ma sposobu, by karać ich producentów i sprzedawców.
W niektórych szkołach w Polsce pojawiły się cukierki zawierające substancje psychoaktywne. Chodzi tu o kilka barwników, które powodują, że dzieci są pobudzone i rozkojarzone. Swoim działaniem słodycze przypominają zatem dopalacze. Okazuje się jednak, że zarówno policja, jak i sanepid mają związane ręce. Szkodliwe barwniki są całkowicie legalne.
/>
– Dlatego cukierki z odurzającymi substancjami można wciąż kupić w wielu szkołach – mówi Barbara Sawa-Wojtanowicz z Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Lublinie, gdzie nauczyciele jako pierwsi zauważyli, że dzieci stały się dziwnie nadpobudliwe.
Co zaskakujące, do tej sytuacji nie można zastosować ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, która w zeszłym roku została nowelizowana pod hasłem walki z dopalaczami. Nowe przepisy miały być elastyczne i umożliwić sanepidom reagowanie, gdy na rynku pojawi się nowa substancja psychoaktywna. Na przykładzie cukierków widać, że tak nie będzie.
– Barwniki, które działają pobudzająco na dzieci, nie zostały wymienione w ustawowej tabeli substancji zakazanych – zauważa Barbara Sawa-Wojtanowicz. Tabela nie pomaga też walczyć z dopiero wprowadzanymi na rynek niebezpiecznymi specyfikami.
– Cała logika listy substancji zakazanych polega na tym, że nie uwzględnia ona środków nowych. Tę listę trzeba za to bez przerwy aktualizować – komentuje dr Mateusz Klinowski z Katedry Teorii Prawa Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego. Dodaje jednak, że politycy robią to bardzo chętnie. Na liście zakazanych środków znalazły się już nawet rośliny ozdobne. W konkretnym przypadku cukierków tabela nie ma jednak zastosowania.
Nie można też powołać się na definicję środka zastępczego, czyli dopalacza. Cukierki spożyte przez dzieci w nadmiernej ilości co prawda przypominają działaniem tzw. środki kolekcjonerskie, które stały się powodem zeszłorocznej batalii rządu z dopalaczami. Jednak to jeszcze za mało, by ich zakazać. Środek zastępczy zgodnie z definicją służy do odurzania, ale wprowadzanie go do obrotu nie może być uregulowane w żadnej innej ustawie. I tu pojawia się problem. Kwestia wprowadzania barwników do obrotu jest bowiem szczegółowo uregulowana w przepisach prawa polskiego oraz europejskiego.
– Tę sprawę reguluje polskie rozporządzenie w sprawie dozwolonych substancji dodatkowych stosowanych w żywności oraz rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady w sprawie dodatków do żywności – wyjaśnia Barbara Sawa-Wojtanowicz. Te przepisy precyzują, do jakich artykułów spożywczych barwniki mogą być dodane i w jakiej ilości. Substancje te, pod tymi warunkami, są zupełnie legalne, chociaż ich dodatkowe, niepożądane właściwości są znane od dawna.
Na gruncie obowiązujących przepisów sanepid może karać tylko za brak odpowiedniego oznaczenia produktów, które zawierają barwniki psychoaktywne. Takie artykuły spożywcze powinny bowiem mieć na opakowaniu ostrzeżenie: „Produkt może mieć szkodliwy wpływ na aktywność i skupienie uwagi u dzieci”. W praktyce w większości przypadków, kiedy etykietki brakuje, sanepid ma związane ręce. Zgodnie też z unijnym rozporządzeniem regulacje o oznaczeniu dotyczą tylko tych produktów, które zostały wprowadzone do obrotu po 20 lipca 2010 roku.
– Tymczasem z naszych wstępnych ustaleń wynika, że duża część tych nieoznaczonych wyrobów została wprowadzona na rynek przed tą datą – wyjaśnia Barbara Sawa-Wojtanowicz.
Co gorsza, produkty bez etykietek nie znikną z rynku z dnia na dzień. Słodycze mają często długą datę ważności. Karani będą zatem tylko przedsiębiorcy, którzy wprowadzili do obrotu słodycze z odurzającymi barwnikami bez ostrzeżenia na opakowaniu po 20 lipca 2010 roku. Zgodnie z przepisami rozporządzenia kara może stanowić pięciokrotność wartości wprowadzonych do sprzedaży produktów.
Sanepidom pozostaje więc apelować do szkół, by przywiązywały większą wagę do tego, co oferują młodzieży w sklepikach. Niektóre placówki oświatowe już teraz podjęły odpowiednie kroki i starają się kontrolować to, co sprzedawane jest dzieciom. Niektóre szkoły próbują też kreować dobre nawyki żywieniowe uczniów.
– Prowadzimy rozmowy z samorządem uczniowskim, który ma wskazać, jakiego rodzaju zdrowe produkty chcą mieć w szkolnym sklepiku – mówi Jolanta Kołota, wicedyrektor Gimnazjum nr 31 im. Szarych Szeregów w Łodzi. Szkoła ta bierze również udział w programie Przystanek Zdrowie, który dodatkowo kształtuje wśród uczniów świadomość znaczenia zdrowej żywności. Zespół Szkół nr 46 w Warszawie monitoruje produkty sprzedawane w szkolnym sklepiku razem z radą rodziców. I w dzisiejszym stanie prawnym taka samopomoc musi szkołom wystarczyć.
Szkoły, które mają umowy z producentami lub importerami podejrzanych słodyczy, mogą jednak zwrócić się do nich z reklamacją.
– Dyrektor szkoły powinien powołać się na niezgodność towaru z umową. Szkoła zamówiła przecież cukierki, a dostała środki psychoaktywne – podpowiada Tomasz Lustyk, adwokat prowadzący własną praktykę. Dodaje, że w świetle prawa można taką sytuację traktować jak przypadek, gdy ktoś kupił rower i otrzymał pojazd faktycznie jednośladowy, ale z dwustuczterdziestokonnym silnikiem. Szkoła może więc odstąpić od umowy albo żądać wymiany słodyczy na takie, które nie mają właściwościowi psychoaktywnych. Jednak na niezgodność towaru z umową można powołać się wówczas, gdy sprzedający dobrze wiedział, do czego kupujący użyje produktu.
– Tutaj jednak nie powinno być żadnych wątpliwości. Jeśli sprzedający handlował słodyczami, to było do przewidzenia, że kupujący udostępni je dzieciom do jedzenia – komentuje Lustyk. Jeśli szkoła nic na tej drodze nie wskóra, może dochodzić swoich praw w sądzie. Drogi cywilnoprawnej adwokat nie poleca jednak rodzicom, których pociechy zjadły pobudzający cukierek.
– Wartość przedmiotu sporu, czyli jednego cukierka, który ma właściwości psychoaktywne, jest bardzo mała. Koszty związane z podjęciem takiej drogi niewątpliwie przewyższą tutaj cenę cukierka – komentuje adwokat. Natomiast na pewno rodzice powinni zachować czujność, jeśli zauważą, że dzieci po powrocie ze szkoły zachowują się nietypowo. O sytuacji powinien dowiedzieć się dyrektor placówki, ale warto też zawiadomić sanepid lub organy ścigania. Funkcjonariusze zlecą wówczas badanie budzących niepokój słodyczy pod kątem spełniania polskich norm.
– Jeśli jednak dziecko zatruje się zjedzonym w szkole specyfikiem, prawni opiekunowie na pewno mogą dochodzić odszkodowania na zasadach z kodeksu cywilnego – zauważa Lustyk. W takim wypadku winnym okazać się może nie tylko producent czy importer słodyczy, ale i szkoła, która ponosi odpowiedzialność za uczniów w czasie trwania lekcji.
Problem ten nie kończy się niestety na szkołach. Barwniki, które mają właściwości odurzające, to składniki słodyczy kupowanych przez samych rodziców. Przedstawiciele Państwowego Powiatowego Inspektora Sanitarnego w Krakowie jeszcze przed wakacjami wzięli pod lupę żelki, lizaki i inne słodycze, które można kupić w sklepach na terenie powiatu krakowskiego. Analizie znakowania poddano 48 produktów. W 17 stwierdzono nieprawidłowości. Jedną z podstawowych był brak napisu „może mieć szkodliwy wpływ na aktywność i skupienie uwagi u dzieci” na opakowaniach słodyczy zawierających barwniki, które odurzają.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama