Do redakcji wciąż zgłaszają się młodzi prawnicy, którzy, choć pozdawali wszystkie możliwe egzaminy, padają ofiarą korporacyjnego egoizmu
Sąd Najwyższy uchylił w tym roku już piętnaście uchwał samorządów zawodowych notariuszy, gdyż dopatrzył się w nich złamania prawa. Jak na samorząd, który ma stać na straży ładu prawnego w państwie, to wyjątkowo smutny bilans, tym bardziej że nic nie wskazuje, że limit niezgodnych z prawem decyzji został już wyczerpany.
Samorządy, za wszelką cenę, także za cenę swej nieskazitelnej reputacji, chcą uwolnić się od obowiązku wyznaczania swoim aplikantom patrona. A wiedzą przecież najlepiej, że brak patrona oznacza w praktyce zmarnowany rok. I żeby była pełna jasność: problem przygotowania do zawodu prawniczego narybku nie dotyczy tylko samorządu notarialnego. Nie tak dawno opisaliśmy kłopoty aplikanta adwokackiego, który został skreślony z listy tylko dlatego, że dla odmiany ośmielił się zmienić patrona. Choć oczywiście nigdzie syndrom patrona nie dał o sobie znać z taką siłą jak u rejentów. Radcowie prawni powołali na przykład do życia zespoły patronackie, które przygarnęły w tym roku tych wszystkich aplikantów, którzy nie znaleźli swoich zawodowych przewodników na własną rękę.

Powrót do zamkniętych drzwi

Czym można wytłumaczyć taką buntowniczą postawę samorządów zawodowych? Czy są to tylko pojedyncze wybryki, nad którymi nie warto się dłużej zastanawiać, czy raczej przekorna próba powrotu do polityki zamkniętych drzwi do zawodów prawniczych? A może od samorządów adwokackich, radcowskich, notarialnych i komorniczych oczekujemy dzisiaj zbyt wiele? Chcemy, by wykładając prywatne pieniądze i poświęcając cenny czas swoich członków, same tworzyły dla siebie groźną konkurencję na rynku usług. Piętnaście zakwestionowanych przez Sąd Najwyższy uchwał świadczy, że do takiej przemiany samorządy prawnicze najzwyczajniej w świecie nie są jeszcze przygotowane. I powiem szczerze, trudno się temu nawet dziwić. Przecież od samego początku, od czasów średniowiecznych cechów i gildii, zrzeszeni tam członkowie nie myśleli o niczym innym, jak tylko o utrzymaniu monopolu na usługi świadczone przez ich członków. Ograniczanie liczby członków samorządu nigdy nie było podyktowane troską o jakość świadczonych usług. Impulsem do ich tworzenia nie była też troska o ochronę interesów klientów. Samorządy zawodowe dbają przede wszystkim o interes własny.

A może zrzutka na patronów

Tegoroczne interwencje ministra sprawiedliwości stępiły ostrze tych egoizmów. Zamiast pięciuset osób pod drzwiami kancelarii czeka dziś na uśmiech losu już tylko setka zdesperowanych. Ale co będzie w latach następnych? Kiedy kolejne roczniki, wcale nie mniej liczne, przedostaną się przez egzaminacyjne wrota? Czy takie wyszarpywanie patronów ma powtarzać się rokrocznie? Czy wejdzie na trwałe do obyczaju prawniczych aplikacji? Byłaby to bez wątpienia porażka nowego, otwartego systemu rekrutacji do tych zawodów.
Przecież ci młodzi ludzie płacą za przyuczenie do zawodu wcale niemałe pieniądze. Być może gotowi byliby płacić jeszcze więcej, żeby tylko mieć gwarancję godnej nauki zawodu. A może zrzutkę na patronów powinno zainicjować Ministerstwo Sprawiedliwości. Przecież aplikanci nie chcą być felczerami prawa, tylko profesjonalistami. Nie można tych ambicji wystawiać na próbę samorządowego widzimisię. Nadzór ministra sprawiedliwości, jego indywidualne interwencje jeszcze w tym roku uratowały program otwartych drzwi. Ale najwyższa pora pomyśleć nad jego dopracowaniem. Nim się bowiem obejrzymy, drzwi do zawodów prawniczych znów mogą się zatrzasnąć.
Kiedyś przy takiej okazji zapytałem jednego z poprzednich ministrów sprawiedliwości o aplikację etatową. Ależ panie redaktorze, wymyśliliśmy coś znacznie lepszego – odpowiedział minister i pochwalił się krakowską szkołą dla sędziów i prokuratorów. Szkoła, jaka jest, każdy widzi. A o aplikacji etatowej młodzi prawnicy mogą poczytać w podręcznikach historii wymiaru sprawiedliwości.