- Młodzi ludzie są w pełni świadomi, że tzw. „kulturalne zwracanie się w obronie swoich praw” skończyło się niczym. Idą znacznie dalej niż my - mówi prof. Małgorzata Fuszara.
Protesty po wyroku Trybunału Konstytucyjnego trwają od tygodnia i nic nie wskazuje na to, że prędko się skończą. Co teraz obserwujemy w kraju? Rewolucję kulturową, bunt młodego pokolenia wobec władzy?
Oczywiście obserwujemy zmiany kulturowe, ale też bunt, który jest bardzo charakterystyczny dlatego, że on jest przede wszystkim buntem młodego pokolenia kobiet. Są opracowania, dotyczące socjologii i psychologii społecznej w innych krajach, które mówią o tym, że to jest właśnie pokolenie kobiet, które odzyskały gniew.
Jak to rozumieć?
Gniew jest tutaj traktowany jako wyraz poczucia niesprawiedliwości, zablokowania możliwości, poczucia złego traktowania i podporządkowania. Kobiety przez wieki były oduczane okazywania gniewu, zwłaszcza jeżeli to dotyczyło ich samych i ich uprawnień. Oczywiście już minęły te czasy, kiedy kobieta nie mogła okazać niezadowolenia, nie mogła narzekać i sarkać na swój los. Ale jeszcze nie tak dawno funkcjonowały podręczniki dla młodych dziewczyn, w których opisywano, że właśnie tak muszą się zachowywać. Istniał obraz kobiety, która musi być rozumiejącą innych i skupioną na nich, co blokowało możliwość okazywania gniewu.
Kobiety odzyskały gniew jako reakcję na to, co naprawdę odczuwają, na to, czego nie chcą i nie muszą już więcej ukrywać. Gniew zawsze ma swoje realne przyczyny i to jest oczywiste, że przeradza się w bunt i właśnie w nim się wyraża.
Czy możemy mówić, że ten bunt ma wiele poziomów?
Oczywiście. To jest niewątpliwie bunt wobec polityków, którzy próbują narzucić różne rozwiązania kobietom. Tutaj partia rządząca jest wskazywana jako wróg numer jeden. To też jest bunt przeciwko narzucaniu przez Kościół pewnych norm w sferze prywatnej i pokazania, że prywatność kobiety to jest tylko jej sprawa. Jest to również bunt przeciwko stereotypom kobiecości.
Czyli - jak tłumaczą protestujące - „grzeczne już byłyśmy”.
Dokładnie tak, i moim zdaniem to hasło jest niesłychanie ważne. Kobiety, a tak naprawdę młode dziewczyny nie tylko chcą pokazać, że one się buntują, ale też, że czasy tych grzecznych dziewczynek już się skończyły. Na protestach obserwujemy świadome przekraczanie dawnych ograniczeń i świadome pokazywanie, że to teraz młoda kobieta będzie się ubiegać o swoje prawa.
Kolejna ciekawa sprawa w tym buncie to pokazywanie granic swojego ciała. Dzieje się to nie przypadkiem, ponieważ zbiega się z wieloma procesami społecznymi, które teraz zachodzą. Mam na myśli akcję „Me too”, z ujawnianiem takich sytuacji, o których wczesnej bałyśmy się mówić, a teraz mówimy i określamy jako przekraczanie granic cielesności.
„Twoja religia kończy się tam, gdzie zaczyna moje ciało”, to jest jedno z haseł, które niedawno zauważyłam. Są to bardzo wyraźne znaki, które pokazują, że kobiety mają tego świadomość. Stawiają granicę, której po prostu nie będzie można ponownie naruszyć, a tego jeszcze niedawno nie odważyłyby się zrobić.
Protesty trwają, a premier Morawicki mówi, że warto się zastanowić, o co toczy się spór. Prezes Kaczyński nagrywa oświadczenie, w którym wzywa wszystkich, żeby wzięli udział w obronie kościołów. Czy rząd nie widzi, nie rozumie co się dzieje na ulicach?
Mnie jest trudno zrozumieć rządzących, bo oni chyba stracili kontakt z rzeczywistością, z współczesnym światem, zwłaszcza z młodym pokoleniem. Słyszymy narracje partii rządzącej, że oni są przykładem, że za żądaniami wyrażanymi przez protestujących stoją skrajni lewacy, podczas gdy ogromna większość krajów Unii Europejskiej ma bardzo liberalne prawo aborcyjne, a w Wielkie Brytanii np. małżeństwa jednopłciowe wprowadzał do prawa rząd prawicowy. Jeżeli ktoś uważa, że odwróci pewne procesy i jeszcze będzie przykładem dla Europy, to chyba rzeczywiście nie rozumie, na jakim świecie żyje. Europa idzie dalej w kierunku znoszenia jakichkolwiek ograniczeń, ale obawiam się, że nasi rządzący o tym nie wiedzą, bo niestety świat ich w ogóle nie interesuje, chcą tylko utrzymać władzę.
Rząd gra na bardzo konserwatywnej nucie. Konsekwentnie stara się rozwijać ową narrację, jednocześnie nie zauważając, jak bardzo zmienia się społeczeństwo. W ostatnich latach przecież wszystkie badania opinii publicznej pokazują, że poparcie dla zaostrzenia prawa aborcyjnego było w granicach 10 proc. Oni albo tego nie czytają, albo uważają, że wiedzą lepiej.
Nie do końca wiemy, jak rząd zamierza rozwiązać sytuację, która zaistniała po wyroku Trybunału. Z pewnością jednak możemy powiedzieć, że strajk kobiet przejdzie do historii. Jakie będą efekty tego, co teraz obserwujemy na ulicach?
Efektem protestów będzie budowanie na nowo narracji kobiet o swoim ciele, odtabuizowanie pewnych spraw. Kobiety zaczynają otwarcie mówić o czymś, co było ogromną traumą, którą musiały dźwigać albo same, albo w gronie bardzo bliskich osób. Na szczęście teraz to się przełamuje. Przypomnijmy, tak kiedyś działo się z przemocą wobec kobiet, przecież to też był temat tabu. W końcu przestało się mówić, że kobiety są same sobie winne, że to są jakieś wymysły, że to jest sprawa kobiet mniej wykształconych i mężczyzn, którzy mają problem z alkoholem.
Nie tylko o aborcji, ale też o trudnych lub utraconych ciążach zaczyna się mówić jako o pewnym doświadczeniu, które jest skrajnie trudne i o którym wczesnej, z kulturowych powodów kobiety nie powinny były wspominać. To, co się teraz dzieje, jest niesłychanie ważne, przechodzimy wielką kulturową zmianę.
Komentując protesty zwraca się uwagę na ostry język manifestujących. Rażą panią używane wulgaryzmy?
Babcie i matki, dziadkowie i ojcowie na protestach mówili grzecznie i posługiwali się metaforą i żartami. Ale te czasy minęły. Młode pokolenie idzie ostrzej, nie chodzą z białymi różami, tylko z napisami co myślą o partii rządzącej. Bunty, które widzimy dorabiają się swego języka, nie tylko słownego, ale też trochę półkarnawałowego. Nad tym zaczęłam się zastanawiać, kiedy w telewizji pokazano, jak pod siedzibą PiS tłum młodych ludzi tańczył poloneza z hasłami, co ze sobą ma zrobić rząd. Młodzi ludzie są w pełni świadomi, że tzw. „kulturalne zwracanie się w obronie swoich praw” skończyło się niczym. Idą znacznie dalej niż my.
Uważam, że są to pewne formy, które wypracowuje pokolenie, to są doświadczenia, które formują młodych ludzi. Tym bardziej teraz, kiedy protesty nie odbywają się tylko w dużych miastach, ale również w małych miejscowościach. To już jest pokolenie, które będzie wiedziało, co to jest bunt i że bunt, bez względu na to czym się skończy, jest potrzebny.
Czy rewolucja jest kobietą?
Kobiety inicjują współczesne rewolucje. Pewnie to jest nieprzypadkowe, ponieważ przez długi czas miały poczucie dyskryminacji, poczucie zagrożenia uprawnień i braku równości. Myślę jednak, że to jest wspólna rewolucja młodych kobiet i młodych mężczyzn. Tak już jest, że każde pokolenie powinno dorabiać się swojej większej sfery wolności i realizowania swoich potrzeb.