Krajowa Rada Sądownictwa, o której składzie w przeważającej części decydują politycy, działa już od ponad dwóch lat. Przez ten czas nie udało się usunąć największej kontrowersji związanej z jej aktywnością. KRS nadal rekomenduje prezydentowi kandydatów na sędziów. Wysiłki sądów krajowych oraz europejskich zmierzające do uregulowania statusu tychże sędziów okazały się niewystarczające. Przy czym stał się widoczny pewien charakterystyczny mechanizm neutralizacji działań zmierzających do uzdrowienia sytuacji.
Gdy Trybunał Sprawiedliwości UE w Luksemburgu ogłosił orzeczenie 19 listopada 2019 r., w połączonych sprawach C-285, C-624/18, C-625/18, wskazując sądom krajowym narzędzie w postaci tzw. testu niezawisłości, który może być wykonany w stosunku do sędziego powołanego z rekomendacji obecnej KRS, a którego status jest wątpliwy, władza polityczna odpowiedziała ustawą z 20 grudnia 2019 r. (zwaną kagańcową). W jej treści wyartykułowano m.in. swoisty sędziowski delikt dyscyplinarny w postaci próby podważenia przez sąd statusu sędziego wskazanego na urząd przez KRS. Wkrótce po tym jak Sąd Najwyższy 23 stycznia 2020 r. ogłosił uchwałę trzech połączonych izb (BSA I-4110-1/20), stanowiącą rozwinięcie rozstrzygnięcia TSUE, próbę pozbawienia przedmiotowej uchwały znaczenia prawnego podjął Trybunał Konstytucyjny, ogłaszając 20 kwietnia 2020 r. (sygn. akt U/20), iż uchwała stanowi niedopuszczalny akt prawotwórczy i tym samym jest niezgodna z konstytucją.
Tę retrospekcję czynię dlatego, by postawić następującą tezę: wygląda na to, że system sądowy powoli godzi się z bakcylem bezprawia w jego krwiobiegu. Wymiana ciosów na wyższych szczeblach sądownictwa trwa od wielu miesięcy, tymczasem w sądach powszechnych, w których zasiada zdecydowana większość sędziów powołanych z rekomendacji KRS, test niezawisłości stosowany jest raczej sporadycznie. Co więcej, wygląda na to, że strony postępowania, które mogą zainicjować postępowanie wpadkowe, w ramach którego ów test można przeprowadzić, traktują go jako dodatkowe narzędzie dla polepszenia swojej sytuacji procesowej. Do takiej konkluzji przywiodła mnie treść wywiadu, jakiego udzielił znany i ceniony adwokat prof. Maciej Gutowski (DGP z 28 lipca 2020 r.).
Ciekawa jest pewnego rodzaju perspektywa w spojrzeniu na test niezawiłości, która widoczna jest w wypowiedziach prof. Gutowskiego. Można ją sprowadzić do poglądu, iż użycie zarzutu wątpliwego statusu sędziego rozpoznającego konkretną sprawę warunkowane jest w określonej sytuacji procesowej zyskiem dla strony, która go stawia. Mecenas Gutowski mówi dosadnie, że: „adwokat reprezentuje stronę i działa w jej imieniu i na jej rzecz po to, by wygrała proces (...), ja nie jestem w tym postępowaniu po to, żeby oceniać dokonania ustrojowe rządzących, lecz by dać najlepsze możliwe wsparcie prawne stronie, którą reprezentuję”. I dalej Profesor wywodzi: „Mało tego, jeśli ocenię, że w danej sprawie interesy klienta przemawiają za tym, żeby nie zgłaszać wniosku, mimo że istnieją ku temu podstawy (…), to ja tego wniosku nie zgłoszę”.
Mam duży problem z akceptacją takiego poglądu. Trudno ze względów deontologicznych oraz etycznych pogodzić się z tym, że przedstawiciel zawodu zaufania publicznego, bo takim jest zawód adwokata, zagadnienie tak ważkiej ustrojowej kontrowersji, jakim jest nieprawidłowa wręcz systemowo obsada sądu, traktuje wybitnie instrumentalnie. Szczególnie gdy robi to uznany specjalista, dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej w Poznaniu, pracownik naukowy w randze profesora.
Przecież takie podejście oznacza mentalną akceptację bezprawnego stanu rzeczy. A przecież Profesor wielokrotnie w wypowiedziach prasowych i publikacjach odnosił się krytycznie do kierunku zmian w sądownictwie. Podejście, które prezentuje teraz, sprowadza się do uznania testu niezawisłości sędziowskiej jako jeszcze jednego elementu w instrumentarium pełnomocników, którego użycie ma przybliżyć osiągnięcie spodziewanego rezultatu procesowego.
Pan Mecenas widzi istotne zagrożenie w sytuacji, gdyby jego wniosek upadł w tym, że popadnie tym samym w „konflikt ze składem sędziowskim”. Trudno mi jako sędziemu komentować taką tezę, albowiem zakłada ona, że sędziowie kierują się podczas orzekania innymi względami niż merytoryczne, są pamiętliwi, obrażalscy i chowają w sobie urazy spowodowane próbą podważenia ich statusu i autorytetu. Widzę to nieco inaczej. Przecież wnioski np. o wyłączenie sędziego ze składu orzekającego to chleb powszedni każdego orzecznika i myślę, że u większości nie budzą już niezdrowych emocji.
Po wtóre należy pamiętać, iż przeważająca część procesów w sądach zasadza się na konflikcie dwóch stron. Każda z nich ma prawo żądać przeprowadzenia testu niezawisłości. Być może właśnie uczciwość przedstawiciela procesowego oraz paradygmat działania na korzyść swojego klienta nakazują, by lojalnie poinformować go o tym, że w składzie sądu zasiada sędzia, co do którego statusu mogą być wątpliwości i by nie zniweczyć spodziewanego wyniku procesu, należałoby wdrożyć odpowiednim wnioskiem test niezawisłości. Bo przecież jeśli nie zrobi tego w imieniu swojego klienta mec. Gutowski, z pewnością uczyni to jego przeciwnik procesowy, gdy sprawę przegra. Tym bardziej że nawet uzyskanie prawomocnego wyroku korzystnego dla klienta nie niweczy ryzyka niekorzystnego obrotu sprawy przed sądem europejskim. Przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka zarejestrowano już sprawy, w których podniesiono zarzut niewłaściwej obsady sądu. A teza prof. Gutowskiego, że nikt nie chce „ganiać przed europejskimi trybunałami”, nie wytrzymuje starcia z rzeczywistością, sądząc po liczbie będących w toku postępowań przed ETPC bądź TSUE wytoczonych na kanwie „dobrej zmiany” w polskim systemie prawnym.
Lektura wywiadu prowadzi do konkluzji, iż profesor występujący w roli pełnomocnika procesowego raczej nie czuje się szczególnie odpowiedzialny za to, by z sądowego wymiaru sprawiedliwości usunąć wątpliwości podważające jego istotę. Aktywność mecenasa, jak wynika z jego słów, warunkowana jest wyłącznie doraźnym i nieco krótkowzrocznie formułowanym interesem uzyskanych korzyści procesowych. Natomiast w końcowej wypowiedzi prof. Gutowski jak najbardziej wskazuje sędziów jako tych, na których ciąży obowiązek usuwania z systemu wymienionych wyżej złogów bezprawności związanych z niewłaściwą obsadą sądów. Nie wspomina przy tym rzecz jasna o konsekwencjach, które się z tym wiążą, wynikających chociażby z ustawy kagańcowej. A że nie są to strachy na lachy, udowadniają niemal codziennie rzecznicy dyscypliny sędziowskiej.
Należy mieć nadzieję, że głos prof. Gutowskiego jest odosobniony. Powiem więcej, on jest odosobniony, jeśli spojrzy się na aktywność adwokatów z wielu inicjatyw pro bono, którzy zainicjowali wiele postępowań przed sądami krajowymi i europejskimi, zmierzających do uzdrowienia coraz bardziej chorego systemu.