Niedawny wyrok w sprawie YouTube’a może uniemożliwić prowadzenie postępowania cywilnego wobec piratów internetowych. Procedura karna bywa zaś mało skuteczna. Sytuację może poprawić dyrektywa o prawie autorskim.
Ściganie naruszycieli praw autorskich w sieci jest trudne, jeżeli chowają się oni za nic niemówiącymi nickami, np. w serwisie YouTube umożliwiającym publikowanie treści audiowizualnych. Okazuje się teraz, że najnowszy wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej z 9 lipca 2020 r. (w sprawie YouTube-Constantin; sygn. C-264/19) dodatkowo komplikuje sprawę. TSUE orzekł, że dyrektywa 2004/48/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z 29 kwietnia 2004 r. w sprawie egzekwowania praw własności intelektualnej (Dz.Urz. UE z 2004 r. L 157, s. 45) nie przymusza serwisów takich jak YouTube do udostępniania adresów e-mail, numerów telefonu czy adresów IP użytkowników, którzy mogą naruszać prawa autorskie. Artykuł 8 wspomnianej dyrektywy dotyczy klasycznie rozumianego adresu, a zatem np. ulicy, numeru domu czy nazwy miasta (opisywaliśmy wyrok w 13 lipca 2020 r. w tekście „E-mail to nie adres pocztowy”, DGP nr 134).
Droga do umorzenia
Zdaniem prawników rozstrzygnięcie trybunału zamyka praktycznie możliwość samodzielnego dochodzenia roszczeń przez poszkodowanych przedsiębiorców na drodze cywilnej. – Wyrok skutecznie zamyka możliwość rozszerzającej interpretacji przepisów, dzięki czemu możliwe było ściganie przez przedsiębiorców internetowych naruszeń praw własności intelektualnej dokonywanych przez anonimowych użytkowników – ocenia Andrzej Boboli, IP&TMT Practice leader w Olesiński & Wspólnicy. Jego zdaniem, jeśli nie ma obowiązku udostępnienia przez serwis danych użytkownika, to ustalenie tożsamości naruszyciela jest dla przedsiębiorcy karkołomnym wyzwaniem. Pozwanie zaś samej platformy najprawdopodobniej byłoby nieskuteczne.
Powstaje pytanie: co zatem powinni robić przedsiębiorcy? Prawnik przyznaje, że w niektórych przypadkach można wystąpić do sądu, aby to on zażądał od serwisu internetowego danych identyfikacyjnych użytkownika (art. 479113, par. 1 w zw. z art. 479114 pkt 3 ustawy z 17 listopada 1964 r. ‒ Kodeks postępowania cywilnego; t.j. Dz.U. z 2020 r. poz. 1460; ost.zm. Dz.U. z 2020 r. poz. 1086). Jednak bez informacji od serwisu w postaci np. numeru IP niezwykle trudne jest odnalezienie naruszyciela praw autorskich, który przecież nie podaje w serwisie danych takich jak imię, nazwisko i adres.
Tomasz Zalewski, partner w kancelarii Bird & Bird, dodaje, że już wcześniej próby ustalenia tożsamości użytkownika danego serwisu bywały nieskuteczne. ‒ Śledztwa prowadzone na własną rękę czasem były zaś podważane przez sądy, bo nie było pewności, że dana osoba rzeczywiście korzystała z danego konta w określonym czasie i naruszyła prawa autorskie – mówi mec. Zalewski.
Teraz przedsiębiorcy mają zawężone pole manewru. W zasadzie pozostaje im procedura karna: zawiadomienie o naruszeniu policji bądź prokuratury. ‒ W praktyce jednak sprawy trwają bardzo długo i wiążą się z dużą biurokracją. Albo w ogóle nie ruszają z miejsca, ponieważ organy ścigania niezbyt chętnie podejmują się czynności. Pomniejsze naruszenia są zaś szybko umarzane – mówi mec. Boboli.
Co można zrobić
Poszkodowani w pierwszej kolejności powinni próbować korzystać z procedur zgłaszania naruszeń w serwisach. W ramach procedury notice & takedown właściciel praw autorskich dostarcza dowodów na to, że dane treści naruszają jego interesy, a serwis w odpowiedzi powinien zaniechać wyświetlania spornego materiału. Tomasz Zalewski przyznaje jednak, że w przypadku większych serwisów procedura jest zautomatyzowana, a przez to niedoskonała. W sytuacji gdy serwisy umożliwiają kontakt z użytkownikami naruszającymi prawa autorskie, niektórzy przedsiębiorcy stosują taktykę wysyłania im pism przedsądowych i informacji o możliwym postępowaniu karnym wraz z wezwaniem do usunięcia treści.
Kontrowersyjna pomoc
Andrzej Boboli uważa, że wkrótce sytuacja przedsiębiorców może się poprawić za sprawą dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2019/790 z 17 kwietnia 2019 r. w sprawie prawa autorskiego i praw pokrewnych na jednolitym rynku cyfrowym (Dz.Urz. UE z 2019 r. L 130, s. 92; ACTA II). I choć dyrektywa jest opisywana jako kontrowersyjna, bo otwierająca bramę do cenzury internetu, to jednak zdaniem prawnika może stać się kluczowa dla walki z bezprawnymi treściami w sieci.
Zgodnie z art. 17 dyrektywy platformy udostępniające treści będą musiały uzyskiwać licencje od właścicieli praw autorskich. – ACTA II ograniczy dla platform stosowanie mechanizmu wyłączenia odpowiedzialności poprzez notice & takedown, przerzucając na nie obowiązek monitorowania zgodności z prawem treści i uzyskiwania odpowiednich licencji – wskazuje mec. Boboli. I dodaje, że znacząco ułatwi to dochodzenie roszczeń od platform. Przy czym przepisy będą dotyczyć tylko większych serwisów, które działają na rynku dłużej niż trzy lata, a ich roczny obrót przekracza 10 mln euro. – Co rodzi pewne ryzyko, że nowo powstałe i mniejsze platformy pozostaną bezpieczną przystanią dla piratów – przyznaje Andrzej Boboli.
Państwa członkowskie mają czas na implementację dyrektywy do 7 czerwca 2021 r. Na razie jednak Polska zaskarżyła ją do TSUE.