Podpisana przez prezydenta nowelizacja ustaw sądowych to bardzo złe prawo. Ale problem leży w zupełnie innym miejscu, niż wskazują jej najzagorzalsi krytycy.
Kilka dni temu, w studiu TVN24, zostałem zapytany w kontekście tzw. ustawy kagańcowej (ustawa z 20 grudnia 2019 r. o zmianie ustawy – Prawo o ustroju sądów powszechnych, ustawy o Sądzie Najwyższym oraz niektórych innych ustaw), czy Polska jest jeszcze praworządnym państwem. W domyśle: czy na demokratycznej osi jesteśmy już w tym samym miejscu co Białoruś i Turcja?
Moim zdaniem odpowiedź jest oczywista: nie, nie jesteśmy jak Białoruś czy Turcja. A ocena praworządności nigdy nie jest zerojedynkowa. I jakkolwiek podążamy w złym kierunku, to problemem w najnowszej noweli, nazywanej kagańcową, bynajmniej nie jest zamach na sędziowską niezawisłość.
Ustawa jest zła. Przede wszystkim dlatego, że w żadnym razie nie służy realnemu reformowaniu wymiaru sprawiedliwości. Ale warto rozumieć, o co w niej chodzi, uczciwie oceniać, czemu nowe prawo ma służyć, gdyż w przeciwnym razie można wyjść na pożytecznego idiotę. Celem stworzenia nowego prawa jest m.in. legitymizacja nieprawidłowości, które występowały do tej pory. Ma się ona opierać na dwóch podstawach. Po pierwsze: że sędziowie nie mogą kwestionować statusu innych sędziów, gdyż orzekającym w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej jest ten, kogo wyznaczy do tego zadania prezydent. Choćby wyznaczył hydraulika.
Czy moim zdaniem sędziom wolno oceniać status sędziowski ich kolegów w togach? Oczywiście. Ba, nawet nie tylko mogą, lecz wręcz powinni to robić. Już dziś to uprawnienie jest przez władzę wykonawczą kwestionowane. I jakikolwiek przejaw aktywności sędziowskiej spotyka się z zarzutami dyscyplinarnymi oraz zainteresowaniem prokuratury.
Po drugie, nowe przepisy mają włożyć dodatkowy oręż w ręce rzecznika dyscyplinarnego sędziów sądów powszechnych oraz jego zastępców. Zabronione – pod groźbą kary dyscyplinarnej – będą bowiem „działania lub zaniechania mogące uniemożliwić lub istotnie utrudnić funkcjonowanie organu wymiaru sprawiedliwości”. Zakazano też sędziom „działań kwestionujących umocowanie konstytucyjnego organu Rzeczypospolitej Polskiej”. Co to oznacza? Nie wiadomo. Można jedynie przypuszczać, że deliktem dyscyplinarnym może być stwierdzenie przez sędziego, że np. Trybunał Konstytucyjny nie ma kompetencji do oceniania uchwał Sądu Najwyższego.
Dlaczego więc sugeruję – po trosze prowokacyjnie – że ustawa kagańcowa de facto nie nakłada sędziom kagańca? Otóż dlatego, że na tych, którzy nie chcą się narażać (ze względu na rodziny na utrzymaniu czy kredyty) założono go już dawno temu. A tym, którzy nie boją się politycznej pięści, nie uda się go naciągnąć na twarz nowymi przepisami.
Spójrzmy na konkretne przykłady. Najzagorzalsi krytycy nowej ustawy mówią, że dzięki niej władza będzie mogła szykanować niewygodnego dla niej sędziego Pawła Juszczyszyna. Albo oni coś przegapili, albo ja. Wydaje mi się, że władza sędziego Juszczyszyna szykanuje już od kilku miesięcy. I nie potrzebowała do tego ustawy kagańcowej. Popatrzmy na aktywność rzecznika dyscyplinarnego i jego zastępców: stawiają niedające się obronić nawet przed quasi-sądem dyscyplinarnym zarzuty, by wywołać efekt mrożący wśród sędziów. Lekceważą przy tym podstawowe prawa obwinionych – zakładam, że nie przez roztargnienie, lecz celowo, by pokazać, że można stać się zwierzyną łowną.
Paradoksalnie w najnowszej ustawie władzy chodzi o to, o czym jej krytycy mówią najmniej: o Sąd Najwyższy i Naczelny Sąd Administracyjny.
Warto zwrócić uwagę na nowo dodany art. 13a ustawy o Sądzie Najwyższym, który dotyczy wyboru Pierwszego Prezesa SN. Przepis istotny, bo z końcem kwietnia kończy się kadencja prof. Małgorzaty Gersdorf. Z tej nowej regulacji wynika, że jeśli władza uzna, iż wybór kandydatów na stanowisko pierwszego prezesa został podjęty przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów SN (zasadą bowiem jest, że zgromadzenie przekazuje kandydatury prezydentowi, a ten dokonuje wyboru spośród przekazanych mu nazwisk) niezgodnie z ustawą, to głowa państwa wskazuje pełniącego obowiązki pierwszego prezesa. I tenże pełniący obowiązki odpowiada za zwołanie kolejnego zgromadzenia, na którym musi być co najmniej 32 sędziów SN. Brzmi skomplikowanie, ale gdy popatrzymy na to praktycznie, będzie bardzo prosto. Otóż „starzy” sędziowie SN, z Małgorzatą Gersdorf na czele, mogliby – zdaniem polityków Prawa i Sprawiedliwości – szukać sztuczek prawnych, by odwlec wybór w nadziei, że Andrzej Duda przegra wybory prezydenckie i przestanie być pierwszym obywatelem. Drugi wariant to dopuszczenie do udziału w zgromadzeniu jedynie niektórych sędziów wskazanych przez Andrzeja Dudę, z pominięciem wszystkich sędziów nowych izb (dyscyplinarnej oraz kontroli nadzwyczajnej i spraw publicznych).
Najnowsza nowelizacja to ryzyko niweluje. Jeśli „starzy” sędziowie postanowią iść na starcie, prezydent Andrzej Duda wyciągnie niczym królika z kapelusza art. 13a ustawy o Sądzie Najwyższym.
Nie wykluczam wariantu, że obradować będą dwa niezależne od siebie zgromadzenia ogólne sędziów SN. To dopiero będzie dwuwładza! I jedni, i drudzy wskażą prezydentowi kandydatów na stanowisko pierwszego prezesa. A głowa państwa – nie trzeba być wróżbitą – wybierze kandydata przedstawionego przez zgromadzenie zwołane przez swojego nominata.
I o to właśnie chodzi w ustawie nazywanej kagańcową.
Druga istotna kwestia (naprawdę o wiele istotniejsza niż legitymizacja niewłaściwych praktyk dyscyplinarnych) to istotne zwiększenie wpływu polityków na Naczelny Sąd Administracyjny. Zgodnie ze zmianą wprowadzaną do ustawy – Prawo o ustroju sądów administracyjnych to prezydent określać będzie regulamin NSA, w tym liczbę stanowisk sędziowskich, wewnętrzną organizację sądu oraz zasady postępowania. W skrócie: prezydent umebluje sądownictwo administracyjne w sposób, który uzna za słuszny. Jak istotna to kompetencja, pokazuje niedawna historia. Przecież to właśnie za pomocą zmian regulaminowych w Sądzie Najwyższym prezydent wprowadził na sale rozpraw sędziów, których status – z uwagi na udział w procedurze wyboru kontrowersyjnej Krajowej Rady Sądownictwa – był podważany. Gdy dodamy do tego prawdopodobne powiększenie liczby stanowisk i obsadzenie ich przez ludzi akceptowanych przez obecnie rządzących, rodzi nam się obraz przejęcia NSA przez władzę wykonawczą.
Zastanawiam się, na ile przeciwnicy tzw. ustawy kagańcowej nie wiedzą, o co w niej chodzi, a na ile świadomie polemizują z najbardziej zrozumiałymi dla opinii publicznej zmianami. Trzeba bowiem przyznać, że taktyka Prawa i Sprawiedliwości jest skuteczna – przeciętny obywatel nie będzie przecież protestować przeciwko uprawnieniom prezydenta do nadania regulaminu NSA bądź przeciw zasadom zwoływania Zgromadzenia Ogólnego Sędziów SN.
Chcę być dobrze zrozumiany: nie bronię złych rozwiązań, które będą dotyczyć sędziów sądów powszechnych. Zgadzam się z tymi, którzy mówią, że sędziowie mogą bać się wydawać wyroki nieprzychylne dla władzy. Bogiem a prawdą jednak, kwestia pojedynczych orzeczeń zapadających w sądach powszechnych to debata o tym, kto zbije czyjego pionka. Prawdziwa szachownica dla dorosłych jest w miejscu, z którego można kształtować wymiar sprawiedliwości w Polsce i w którym można zmienić w zasadzie każdą niewygodną decyzję sędziowską, czyli w SN i NSA. I Prawo i Sprawiedliwość właśnie tę szachownicę pakuje do swojego plecaka.