Adwokatów jest więcej niż 40 lat temu, dostęp do fachowej literatury i wszelakich inspiracji za sprawą internetu o wiele prostszy. O wybitnych mówców powinno być łatwiej…
ikona lupy />
DGP
Procesy te kiedyś przejdą do historii i do historii przejdą nazwiska oskarżonych, ale także nazwiska sędziów, którzy w tych procesach orzekali. Nie tylko do historii sądownictwa, ale do historii państwa i narodu Polskiego”– słowa te adwokat dr Jerzy Kurcyusz wypowiedział 7 maja 1982 r., broniąc Zbigniewa Bogacza w historycznym już procesie „Piasta”.
Pierwszym z wielu procesów politycznych stanu wojennego, w którym zapadły wyroki uniewinniające. Czytając dziś całe przemówienie mecenasa Kur cyusza, po blisko 40 latach, jakie minęły, odkąd wygłosił je na sali sądowej, mam na plecach dreszcze. Podniesione w nim argumenty nie tylko bowiem trafiają w punkt, ale docierają tam, gdzie dotrzeć powinny… Do serca odbiorcy. Słuchając ich, podobne wrażenie musiał odnieść sędzia Józef Medyk, skoro nie bacząc na ryzyko zawodowych konsekwencji (które potem poniósł), wydał wyrok uniewinniający. Siedmiu górnikom za strajk groziły kary nawet 20 lat pozbawienia wolności. Gdy z ust sędziego Medyka padło słowo „uniewinnia”, sala sądowa zawrzała. Rozbrzmiały oklaski, z czyjejś piersi wyrwało się „jeszcze Polska nie zginęła”. Rozentuzjazmowana publiczność i oskarżeni odśpiewali hymn.
– Słuchanie przemówień dr. Kurcyusza to była nie tylko przyjemność, ale i instruktaż. To był wzór adwokata. Był świetnie przygotowany. Kiedyś adwokat to był humanista i erudyta, dziś nie ma takich wielu, a dr Kur cyusz właśnie był humanistą i erudytą. Jego przemówienia były nie tylko przekonywujące, ale i błyskotliwe – powiedział mi jeden z byłych już adwokatów, który miał okazję osobiście poznać wielkiego adwokata.
Dziś nie ma takich wielu… Smutna refleksja. Ze statystycznego punktu widzenia powinno być przecież odwrotnie. Adwokatów jest zdecydowanie więcej niż 40 lat temu. Dostęp do fachowej literatury, akt sprawy i wszelakich inspiracji za sprawą internetu również o wiele prostszy. O wybitnych mówców powinno być zatem łatwiej. A jednak... Co prawda, znam kilku bardzo dobrych oratorów, niemniej jestem w stanie policzyć ich na palcach obu rąk. Czy można ich jednak postawić w jednym rzędzie ze złotoustymi Stanisławem Szurlejem, Maurycym Axerem, Henrykiem Ettingerem czy wspomnianym Jerzym Kurcyuszem, którzy przed laty wiedli prym i zachwycali swoimi wystąpieniami na salach sądowych?
Nawet gdyby odpowiedź była twierdząca, nie zmieniłoby to przykrego wrażenia, jakie niestety odnoszę, że dziś adwokaci co najmniej nie doceniają swoich przemówień w sądach, np. w procesach cywilnych. A te dla klienta są przecież nie mniej ważne niż proces karny. Swego rodzaju rutyniarstwo z całą pewnością nie jest pożądanym zjawiskiem na salach sądowych. Niestety jest coraz powszechniejsze. Czy mam na to dowód? Tak i nie. Statystyk w tym zakresie oczywiście nie ma. Wystarczy jednak pójść do dowolnego sądu – rozprawy są przecież jawne – i posłuchać przebiegu kilku rozpraw. Obawiam się, że najczęściej będzie można usłyszeć lakoniczne „wnoszę i wywodzę, jak w pozwie (w apelacji)”, zwłaszcza gdy klienta nie ma na sali sądowej. Ileż to razy sam widziałem „profesjonalnego pełnomocnika” tak zestresowanego koniecznością powiedzenia czegokolwiek, iż ledwo można było usłyszeć grzęznące mu w gardle słowa.
Tymczasem dla adwokata, podobnie jak dla aktora, słowo, czy dokładniej rzecz ujmując, sztuka wymowy jest podstawowym narzędziem pracy. Znakomity francuski adwokat Jacques Verges, o którym mawiano, że jest „Szekspirem w todze”, a w jednej ze spraw w pojedynkę stanął naprzeciwko 39 oskarżycielom, powiedział kiedyś: „Każdy proces to spektakl, toczący się na oczach widzów pojedynek obrony i oskarżenia. Ani obrońca, ani oskarżyciel nie opowiadają prawdziwych, a jedynie domniemane, możliwe historie. Na końcu ogłasza się, kto zwyciężył – przy czym werdykt nie zawsze ma coś wspólnego ze sprawiedliwością”. Proces to zatem codzienny spektakl. Czasem arena walk, arena nieraz pierwszoplanowa – dość przypomnieć, jaką rolę w przemianach ustrojowych, politycznych czy społecznych odegrały takie procesy, jak np. proces Dreyfusa, panamski czy procesy przeciwko zbrodniarzom II wojny światowej.
Adwokat bez słowa jest zatem bezbronny. Jeśli dobrowolnie z niego rezygnuje, stawia się w sytuacji boksera, który co prawda wyszedł na ring, ale sam związał sobie z tyłu ręce. Tymczasem ma potężną broń. Krasomówstwo nie jest bowiem reliktem przeszłości nieprzystającym do współczesnych czasów. Umiejętność pięknego i barwnego mówienia, a co za tym idzie przekonywania, jest wciąż skutecznym orężem. Wystarczy sięgnąć po definicję tego słowa. „Krasomówstwo jest sztuką zaszczepiania w duszach innych ludzi za pomocą słowa własnych myśli i własnych uczuć”. (za: K. Piesiewicz w „Wymowa prawnicza”, 4 wydanie, Warszawa 2014, s. 29).
Właśnie dlatego chciałbym zwrócić uwagę na inicjatywy adwokatury, które sztukę krasomówstwa mają rozwijać. Zwłaszcza wśród młodych adeptów tego zawodu. Mam na myśli różnego rodzaju konkursy oratorskie, o których z doświadczenia wiem, iż dla wielu aplikantów i adwokatów są albo przykrym obowiązkiem (jeśli obowiązkowe), albo stratą czasu (jeśli nieobowiązkowe).
Osobiście brałem udział i zwyciężałem w wielu takich konkursach. Od izbowych, lokalnych konkursów, po prestiżowe międzynarodowe turnieje. Od rywalizacji w języku polskim, po zawody anglo- i francuskojęzyczne. W Polsce i poza jej granicami. Czy czegoś się tam nauczyłem? Bezsprzecznie tak. Dodatkowo poznałem wielu przyjaciół z odległych zakątków świata, znakomitych adwokatów, którym przyszło mnie oceniać, a przy tym odwiedziłem wiele pięknych miast. Czy się przechwalam? Nie. Uzasadniam jedynie własną legitymację do czynienia tego rodzaju uwag.
Dziękuję zatem wszystkim izbom i federacjom adwokackim za pielęgnowanie idei szermierki na słowa z paragrafem w tle. Takie konkursy były, są i – nie mam wątpliwości – będą potrzebne. Adwokaturze i klientom potrzeba nowych Kurcyuszów, Szurlejów, Ettingerów i Axerów. Bo może czasy i postrzeganie zawodu adwokata się zmieniły, ale… słowo i jego rola pozostają niezmienne… Wciąż mogą obronić człowieka. Wciąż mogą zmieniać świat. Przykładem, choć nie z rodzimego podwórka, może być np. zekranizowana niedawno w filmie pt. „On the basis of sex” biografia Ruth Bader Ginsburg. Można posłuchać tam słynnej już mowy w procesie Weinberger kontra Wiesenfield. To kolejny dowód, że dr Kurcyusz miał rację, mówiąc, iż na salach sądowych tworzy się historia. Warto o tym pamiętać. I o tym, że takich historii by nie było, gdyby nie… słowo i sztuka jego wymowy.