Jeśli będziemy tworzyć koncepcje nieugruntowane i nieuzasadnione jurydycznie, to powstanie chaos.
Mam świadomość, że wielu czytelników czeka na coś mocnego, związanego z cudami na opisywanym ostatnio egzaminie z prawa handlowego. Nie dotykałbym tego tematu, gdyby w mediach mleko się nie rozlało. Jednak ponieważ trwa proces wyjaśniania zdarzeń egzaminacyjnych, od początku postanowiłem nie wypowiadać się w tej kwestii do czasu stosownych rozstrzygnięć. Po prostu jest to postępowanie obok mnie, w którym w żaden sposób nie uczestniczę i nie chcę uczestniczyć. Sam jestem ciekawy, czy to cud, czy nie cud. Co nie znaczy, że kiedyś nie zabiorę głosu.
A więc dzisiaj o czymś innym. Niektórym może się wydawać, że redagowanie tekstów to sprawa prosta, łatwa i przyjemna. Otóż, jeżeli chce się to zrobić dobrze, to jest trudna i męcząca. A czasem wykańczająca. Dotyczy to w szczególności opracowań, w których jest wielu autorów z odmiennymi warsztatami, poglądami, a często manierami.

Trud redaktora

Jakież to uczucie – dojść do etapu, w którym zaczyna się być nudnym z tego powodu, że te redakcje się udają. Przywołuję po raz kolejny tekst P. Słowika „Profesor Kidyba jest już nudny” w DGP (nr 166/2018), gdyż nie ukrywam, sprawił mi on prawdziwą satysfakcję i był nagrodą za lata redakcji prac naukowych tak, że wygląda to na zadanie proste, łatwe i przyjemne. W szczególności to ostatnie jest najtrudniejsze. Rozmowy z autorami, krytyczne uwagi często powodują ich „stawanie dęba”, obrażanie się. Całe szczęście, że to mniejszość, ale wybujałe ego pracowników naukowych trudne jest czasem do ogarnięcia. Dlatego proszę sobie wyobrazić redagowanie tekstów kilkudziesięciu autorów z kilkunastu ośrodków naukowych, tak aby czytelnik uzyskał opracowanie ujednolicone nie tylko pod względem formy, ale i treści. I przez te lata, kiedy podejmowałem się zredagowania kilkunastu książek, jakoś dało się redaktorowi żyć. Ale nic nie trwa wiecznie i przyszło mi się zmierzyć z czymś, czego jeszcze nie widziałem, i to nie w kategoriach cudu. Dlaczego o tym piszę? Bo nuda się skończyła. Widocznie wszystko musi być szybkie i płaskie. Podejmując trud redakcji kolejnego już wydania dzieła o objętości ok. 2500 stron, przy udziale ok. 40 autorów – jak już wspomniałem, musiałem się zderzyć z czymś, czego jeszcze nie znałem. Do nauki weszła bowiem buta – jako nowa cecha naukowca.
Rolą redaktora jest bycie w cieniu, nienarzucanie się z treścią, bo już z formą tak (np. ujednolicenie systematyki i podziału tekstu, przypisów, bibliografii itp.). Źle jest, gdy jeden autor pisze, że coś jest zielone, a drugi, że czerwone. Wtedy należy dopuścić do tego, aby były zaprezentowane poglądy prowadzące do zieleni lub czerwieni. Ale twierdzenie na jednej stronie, że coś jest tak, a na drugiej przez innego, a czasem nawet tego samego autora, że inaczej, prowadzi czytelnika do schizofrenii. A z niej powinien uleczyć redaktor. Medykamentów na taką dolegliwość nie mamy wiele poza siłą argumentów, ale nie lubię argumentów siły. Są inne możliwości, np.: ingerencja w tekst (tzn. poprawienie go), tak aby był on spójny z innymi tekstami. „Pod redakcją” oznaczono, że autorzy opracowania muszą się czuć bezpiecznie. I pewni, że teksty które napisali spełniają wymogi merytoryczne i formalne. Czasem na początku drogi naukowej tego nie wiemy.

Taki drobiazg: definicja

Jeden z autorów opracowania, o którym wspomniałem, zapragnął zmodyfikować swoje stanowisko reprezentowane wcześniej w pięciu wydaniach opracowania. Jego prawo. Jednak ponieważ zmiana dotyczyła problemu poważnego kalibru, zwróciłem na nią szczególną uwagę.
Przy okazji definicji prowadzenia spraw spółki autor zastąpił dotychczasową – moim zdaniem prawidłową – definicję, która brzmiała: „Prowadzenie spraw oznacza pewien proces polegający na wydawaniu decyzji, podejmowaniu uchwał, opinii, organizowaniu działalności przedsiębiorcy w ten sposób, aby był on zgodny z przedmiotem jego działania w celu osiągania najlepszych wyników gospodarczych. Składają się na nie głównie czynności faktyczne (prowadzenie korespondencji, odbywanie podróży służbowych). Wyjątkowo mogą to być czynności prawne, a więc takie, które wywołują skutki na zewnątrz. Zasadniczo czynności, które wiążą się ze skutkiem zewnętrznym, nie należą do prowadzenia spraw, ale do reprezentacji”, na nową w brzmieniu: „Prowadzenie spraw oznacza wszelką działalność na rzecz spółki nakierowaną na osiągnięcie wspólnego celu określonego w umowie spółki. Działalność ta może polegać na dokonywaniu czynności o charakterze faktycznym (np. prowadzenie korespondencji spółki, nadzorowanie procesu produkcyjnego, odbycie podróży służbowej), jak i czynności prawnych (np. zakup materiałów, wypowiedzenie umowy, udzielenie pełnomocnictwa)”.
W zaproponowanej nowej definicji znalazł się jednak błąd merytoryczny. I nie chodzi tu o to, że autor chciał stworzyć nową koncepcję, ale że jest ona po prostu błędna. I tu dochodzimy do kolejnej kwestii: wolności i swobody intelektualnych rozważań naukowych. Jako redaktor staram się nie ingerować w poglądy autorów, jednak swoboda musi mieć swoje granice. Są nimi granice błędu, których powinien strzec redaktor opracowania. Jednak co może on zrobić, gdy autor – przekonany o swojej nieomylności – po prostu błądzi? Pierwsze, przekonać autora, że tak jest. To okazuje się jednak czasem trudne, gdy twierdzi on, że właśnie wymyślił nową teorię i chce ją zaprezentować. To nie jest A. Wolter, Z. Radwański, S. Grzybowski, to nie Geniusz Karpat. To niestety geniusz z Wyżyny Lubelskiej, który odkrył Amerykę, a miał dotrzeć do Indii.
W inkryminowanym przypadku postanowiłem nie ingerować w tekst, ale zaznaczyć we wstępie do książki, że nie jest on zgodny z poglądami nauki i jest zindywidualizowanym, oderwanym od niej przypadkiem. To jest też kwestia bycia w porządku w stosunku do innych autorów. Chodziło nie tylko o samą definicję, lecz również o to, że reszty autor nie zmienił w stosunku do poprzednich wydań, tak że „nowe intelektualne odkrycie, nowa teoria” stały się sprzeczne z dalszymi wywodami autora. W proponowanej definicji chodzi o jedną linijkę, połączony spójnikiem „i” fragment: „i czynności prawnych, (np. zakup materiałów, wypowiedzenie umowy, udzielenie pełnomocnictwa)”.
Może więc warto zacząć od początku i wyjaśnić, na czym polega problem. A ma on kapitalne znaczenie. Nie chodzi więc tylko o jakąś definicję, ale o sprawy takiej wagi, że jeżeli np. w praktyce ktoś będzie się na taki pogląd powoływał, może „wywrócić” spółkę.
Dla wyjaśnienia problemu zasadniczym dla wszystkich podmiotów biorących udział w działalności gospodarczej kluczowe jest pojęcie działania. „Działa” to nie tylko potoczne rozumienie aktywności lub element oręża. To pojęcie mieszczące się w określonej kategorii zdarzeń cywilnoprawnych. Jeżeli ustawodawca stwierdza w art. 38 k.c.: „Osoba prawna działa przez swoje organy…”, to słowo „działa” ma określone znaczenie. Jak zwrócił na to uwagę A. Wolter w pracy „Prawo cywilne”, 1977, s. 106–107, „działania jako zachowania, które są wynikiem woli, dzieli się na czynności zmierzające do wywołania skutków prawnych i inne czyny”. W tej pierwszej grupie mieszczą się przede wszystkim oświadczenia woli, a więc działania, które możemy określać mianem reprezentacji.
Innymi czynami są natomiast głównie przejawy woli podobne do oświadczeń woli, zawiadomienia o pewnych zdarzeniach i czynności czysto faktyczne. Te ostatnie (czynności organizacyjne realnie) zmierzają do osiągnięcia pewnego skutku pozaprawnego, w którym łączą się następstwa prawne (wydawanie poleceń, organizowanie, podejmowanie uchwał). To właśnie jest prowadzenie spraw (określane również mianem zarządzania, kierowania). Dotyczą one czynności o charakterze wewnętrznym danego podmiotu. Razem z reprezentacją właśnie składają się na pojęcie działania. Działanie, czyli prowadzenie spraw i reprezentacja. To zagadnienie jest tak istotne, że w odniesieniu do wszystkich podmiotów wpisanych do KRS, prowadzących działalność gospodarczą, w przepisach szczególnych określa się, jaki organ lub jaka struktura niebędąca organem prowadzi sprawy i je reprezentuje. Przepisy nie definiują bezpośrednio zakresu przedmiotowego prowadzenia spraw i reprezentacji, ale określają, kto te czynności ma realizować. Dlatego tak ważne jest ustalenie, co może, a czego nie może zarząd, wspólnicy, pełnomocnik, prokurent itd. Wspólnicy w spółce jawnej, podobnie jak zarządy spółek, prowadzą sprawy i reprezentują spółkę, ale już pełnomocnicy, w tym prokurenci, mogą jedynie reprezentować, nie mając w ramach umocowania prawa prowadzenia spraw (chyba że na podstawie innego tytułu prawnego uzyskują upoważnienie do takich czynności, np. są kierownikami zakładu).
Innymi słowy działanie przypisane jest podmiotom z określeniem czynności, jakich mogą dokonywać. Na proces działania nie powinniśmy patrzeć w separacji od czynności, które są dokonywane. Prowadzenie spraw i reprezentacja to dwie strony tego samego zjawiska. Awers i rewers. Najpierw mamy prowadzenie spraw, a więc proces czynności wewnętrznych, organizowanie, przygotowanie czy negocjacje umowy. Potem, jeśli wszystko się uda, dochodzi do zawarcia umowy, czyli złożenia lub przyjęcia oświadczeń woli, które odbywa się już w procesie reprezentacji. Potem zawarte umowy należy wykonać, czyli np. opakować i wysłać towar, wystawić stosowne dokumenty itd. To znów prowadzenie spraw. Taki okrężny ruch. Rondo.
Tymczasem wskazany już autor twierdzi, że na czynności prowadzenia spraw składają się również czynności prawne, np. zakup materiałów, wypowiedzenie umowy, udzielenie pełnomocnictwa. I o te właśnie błędy chodziło, gdy próbowałem ingerować w treść tekstu. Prowadzenie spraw to nie są czynności prawne, w szczególności te wskazane przez cytowanego autora.

Po co zaciemniać prawo

Czy to takie ważne? Otóż ma to kapitalne znaczenie. Przepisy dotyczące m.in. spółki jawnej wyraźnie oddzielają sposób prowadzenia spraw i sposób reprezentacji spółki. W tym pierwszym przypadku, dzieląc czynności na: zwykłego zarządu, przekraczające taki zakres czy czynności nagłe. W każdym przypadku inaczej określając zasady działania przy podejmowaniu stosownych decyzji. Raz czynią to wszyscy wspólnicy, innym razem wspólnicy mający prawo prowadzenia spraw spółki. Występują też wyłączenia od prowadzenia spraw itp.
Jeżeli byśmy przyjęli zaproponowaną definicję, to zasady określone w art. 39–47 k.s.h. należałoby stosować do zakupu materiałów, wypowiedzenia umowy, udzielenia pełnomocnictwa. Tymczasem do takich czynności (nie decyzji o podjęciu takich czynności w przyszłości) stosujemy przepisy określające zasady reprezentacji. W tym przypadku obowiązywać będzie art. 29–30 k.s.h., a nie wspomniane wyżej normy. Sprawa jest wagi ciężkiej, bowiem, jak wspomniałem, prowadzenie spraw to czynności o charakterze wewnętrznym, a reprezentacja – o charakterze zewnętrznym dla spółek. Naruszenie zasad dokonywania tych pierwszych wywiera skutek jedynie wewnętrzny. Natomiast w przypadku czynności reprezentacyjnych dokonanie ich przez osoby nieuprawnione lub bez zgody innych osób czy podmiotów ewidentnie wywołuje inne skutki prawne, i to w stosunkach zewnętrznych. Od bezskuteczności zawieszonej aż do nieważności dokonanej czynności prawnej. Dlatego spór o definicję nie jest tylko akademicki, ale ma istotne znaczenie dla oceny ważności i skuteczności dokonywanych czynności. Jeżeli te granice zatrzemy, jeśli będziemy tworzyć koncepcje nieugruntowane i nieuzasadnione jurydycznie, to powstanie chaos. Chaos, w którym najlepiej czują się te ryby, które lubią pływać w mętnej wodzie. A prawdziwe prawo to woda czysta.