Wostatnich dniach znów zrobiło się głośniej o Janie Śpiewaku, warszawskim aktywiście. A to za sprawą jego sądowych perypetii, w których nie wiedzie mu się najlepiej. Grozi mu bankructwo, bo sąd pierwszej instancji w jednej ze spraw nakazał Śpiewakowi w poczytnych i z drogimi do wykupienia ogłoszeniami mediach przeprosić pewnego mecenasa, którego powiązano z tzw. dziką reprywatyzacją.
Do tego właśnie zaczął się proces apelacyjny w sprawie karnej, w której Śpiewakowi grozi wysoka grzywna, a w najgorszym razie nawet odsiadka.
W mediach społecznościowych powstał już nawet antyśpiewakowy nurt, którego opinię można w uproszczeniu sprowadzić do stwierdzenia: „Trzeba było, Śpiewaku, nie pyszczyć i nie pomawiać uczciwych ludzi”.
Nie umiem rozstrzygnąć, czy Jan Śpiewak w toczących się sprawach ma rację, czy jej nie ma. Nie wykluczam wariantu, że błędnie ocenił czyjąś działalność związaną z reprywatyzacją. Ale mam w pamięci to, że gdy Jan Śpiewak głośno krzyczał, iż warszawska reprywatyzacja to wielki przekręt, większość osób w ogóle nie miało pojęcia, o czym mowa, i traktowała młodego aktywistę jak oszołoma. Ba, sam go tak traktowałem.
Widziałem w nim kogoś, kto robi burzę w szklance wody. Widziałem młodego faceta, który wykrzykiwał nośne hasła, mając w tle stare rudery. Tymczasem prokuratura umarzała jedną sprawę za drugą, a warszawscy urzędnicy i sądy wydawali nieruchomości w imponującym tempie. A gdy już jakimś cudem trafił się akt oskarżenia w sprawie reprywatyzacji – kończyło się na szybkim uniewinnieniu.
Sęk w tym, że rację miał jednak Śpiewak. Ja się myliłem. Ktoś powie, że nie ma co podziwiać Śpiewaka za jego działalność, bo zbijał na niej kapitał polityczny. Być może. Ale wolę, by politycy zbijali kapitał na pokazywaniu afer niż na noszeniu brudnych butów, układaniu idiotycznych piosenek bądź dezynfekowaniu ulic po przejściu nimi osób LGBT.
Bardzo prawdopodobne, że pośród stu wykrzyczanych przez Śpiewaka haseł i obarczenia przez niego winą stu osób, trzy albo pięć razy się pomylił. Pamiętajmy, że gdy on krzyczał, większość z nas o reprywatyzacji nic nie wiedziało. Trudniej było wówczas dostrzec cały obrazek, gdy się miało jedynie ileś puzzli w rozsypce.
Warto zatem przy budowaniu szafotu mieć w pamięci, że 95 albo 97 razy Jan Śpiewak miał rację. I nie odbierając praw do obrony swojego dobrego imienia przez pomawianych, źle by się stało, gdyby ktoś, kogo śmiało można nazwać sygnalistą, został skazany na dożywotnie bankructwo.
Tak restrykcyjne podejście doprowadziłoby do tego, że wielu sygnalistów nigdy nic nie ujawni ani nie nagłośni, gdyż będą obawiali się pomyłki.
Jeśli Jan Śpiewak kogoś oczernił, oczywiście musi przeprosić. Ale niech przeprasza na swoich własnych profilach w mediach społecznościowych, a nie poprzez ogłoszenia w największych polskich media, w których wykupienie ramki z zasądzonymi przeprosinami może kosztować nawet kilkaset tysięcy złotych.