W związku z informacjami o intensywnych pracach nad projektem kolejnej nowelizacji ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych warto zwrócić uwagę na dosyć szczególny zakaz przewidziany w obowiązujących przepisach.
Otóż w myśl art. 82 ust. 3 ustawy nie można być członkiem rady nadzorczej spółdzielni mieszkaniowej dłużej niż przez dwie kolejne kadencje. Zgodnie zaś z kolejnym ustępem tego artykułu jedna kadencja członka rady nadzorczej nie może trwać dłużej niż trzy lata. Ustawodawca uznał zatem, że w spółdzielniach mieszkaniowych konieczna jest wymiana kadry nadzorczej po maksymalnie sześciu latach ‒ bez względu na kwalifikacje, zasługi, umiejętności, wiedzę i wreszcie zaufanie, jakie członkowie spółdzielni mają do danej osoby. Należy się dziwić, że tego rodzaju oczywisty wykwit prawny od 2007 r. do dziś pozostaje prawem obowiązującym.
Dlaczego w spółdzielczych radach nadzorczych nie wolno pracować najlepszym i cieszącym się największym zaufaniem? Jakże by się przecież zmieniło całe nasze życie polityczno-społeczno-gospodarcze, gdyby taką kuriozalną zasadę wymiany kadry po sześciu latach przyjąć na innych płaszczyznach aktywności, choćby odnośnie do kadencji sejmowych? Z tym że akurat chętnych do zasiadania w parlamencie jest o wiele więcej niż do zasiadania w radach nadzorczych spółdzielni mieszkaniowych.
To drugie zajęcie zwykle jest nieodpłatne, względnie wiąże się z niewielkim wynagrodzeniem. Mianowicie zgodnie z art. 82 ust. 1 ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych członków rady nadzorczej można wynagradzać w formie comiesięcznego ryczałtu (a więc w stałej kwocie), jednak nie wyższego niż minimalne wynagrodzenie za pracę. Jednym słowem kokosy to nie są.
Co ciekawe, omawiany zakaz nie dotyczy wszystkich spółdzielni. Prawo spółdzielcze w art. 45 par. 4 ustanawia ogólną tylko zasadę, że kadencję rady nadzorczej określa statut. Niestety, ustawodawca w nieuprawniony sposób ingeruje w działalność niektórych prywatnych podmiotów gospodarczych, tutaj w działalność spółdzielni mieszkaniowych, stanowiących mniej więcej jedną trzecią wszystkich spółdzielni. Potworek prawny jest oczywisty, a problem realny i poważny.
W mniejszych spółdzielniach, często mających raptem po kilkudziesięciu członków, regulacja ta oznacza ogromne trudności z wyborem rad nadzorczych ze względu na brak jakichkolwiek chętnych, względnie wyraźny brak właściwych predyspozycji potencjalnych chętnych, którzy są wybierani ostatecznie nie z uwagi na poparcie członków spółdzielni, ale z uwagi na taką konieczność, przy braku innych kandydatów. W konsekwencji do rady nadzorczej są wybierane osoby nieobdarzone niezbędnym mandatem zaufania spółdzielców już w chwili wyboru, a to nie wróży najlepiej ich pracy i właściwie nijak ma się do wewnątrzspółdzielczej demokracji.
Sam byłem swego czasu świadkiem takiej wielogodzinnej epickiej sceny poszukiwania członka rady nadzorczej, skwitowanej ostatecznie słowami: „No dobrze, pani Zosiu (imię zmieniłem celowo ‒ przyp. AC), jak pani będzie mi wszystko mówić i pisać, to ja ewentualnie mogę się zgodzić”. Ta pani Zosia to dotychczasowa członkini rady nadzorczej, taka, której ustawodawca zabronił dalszego członkostwa w radzie, byłaby to bowiem już jej trzecia kolejna kadencja. Ustawodawca w tym przypadku był zatem sprawcą wyboru fikcyjnego członka rady, za którego członek rzeczywisty ma przynajmniej w zamierzeniu wykonywać całą pracę.
Nie sposób racjonalnie bronić tak sprzecznej z duchem demokracji wewnątrzspółdzielczej regulacji. Osób, których spółdzielcy mają po dwóch kadencjach dosyć, po prostu na trzecią kadencję nie wybiorą. Nie są też na nie skazani, jeśli już po wyborze stracą do nich zaufanie. Członków rady nadzorczej spółdzielni można bowiem odwołać nawet przed upływem kadencji. Może to uczynić walne zgromadzenie większością dwch trzecich głosów ogólnej liczby członków w nim uczestniczących.
Warto też dodać, że funkcjonujący zakaz jest sprzeczny z międzynarodowymi zasadami spółdzielczymi. Nie mówiąc już o tym, że jego konsekwencją jest negatywna selekcja kadr, w ramach której kompetentni, sprawdzeni i doświadczeni przedstawiciele muszą odchodzić, a zastępowani są, przynajmniej w części, przez osoby cieszące się mniejszym zaufaniem, ale spełniające za to ten szczególny biurokratyczny wymóg.
Co interesujące, pomimo takich zapowiedzi nie ma dotychczas zakazu ponownego kandydowania na stanowiska wójta, burmistrza i prezydenta dla polityków, którzy pełnili te funkcje przez co najmniej dwie kadencje. Choć akurat w tym przypadku argumenty za wprowadzeniem tego rodzaju regulacji były przekonujące. W przypadku spółdzielni mamy tylko demagogiczne uwagi w stylu „trzeba skruszyć spółdzielczy beton”, do których ciężko jurydycznie się odnieść, bo beton, jak sądzę, kruszy się raczej młotem udarowym niż ustawą.
Praca w radzie nadzorczej spółdzielni wymaga zaangażowania, czasu i sił, wiąże się z ogromną odpowiedzialnością bez perspektywy wynagrodzenia, względnie za wynagrodzeniem minimalnym. Spółdzielni mieszkaniowych absolutnie nie stać na takie marnotrawstwo najlepszych kadr.
Zgodnie z prawem nie można być członkiem rady nadzorczej spółdzielni mieszkaniowej dłużej niż przez dwie kolejne kadencje. W mniejszych spółdzielniach prowadzi to do absurdalnych sytuacji