Kiedy zrodził się w pani głowie pomysł na pisanie?
Pisanie było moją wielką pasją odkąd pamiętam. Właściwie od jedenastego roku życia wiedziałam, że chcę pisać. Ciągle chodziłam gdzieś z kartką i długopisem i coś w głowie powstawało. Jako dziecko miałam bardzo bujną wyobraźnię. Moje pierwsze utwory były raczej śmieszne, naiwne, jak to na dwunasto- czy trzynastolatkę, ale pisałam z uporem. Oczywiście nie miało to żadnej wartości literackiej, jednak było szalenie ważne, bo w ten sposób ćwiczyłam pióro.
To dlaczego zdecydowała się pani pójść na prawo?
Zdawałam sobie sprawę, że bardzo trudno jest żyć tylko z pisania, zwłaszcza na początku, dlatego zdecydowałam się zdobyć jakiś zawód i dopiero potem myśleć o rozwijaniu pasji. Bo to, że ostatecznie i tak spróbuję sił w pisaniu, było dla mnie oczywiste. Wybrałam studia prawnicze, bo prawo mi się podobało, zwłaszcza prawo karne, kryminalistyka. Było to także marzenie mojego ojca, żebym została prawnikiem. Pomysł wyboru kierunku studiów narodził się, gdy byłam w liceum, mniej więcej w drugiej klasie. Zdawałam egzaminy i dostałam się na Wydział Prawa i Administracji Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.
I jak dalej potoczyła się pani kariera?
Skończyłam studia i zdawałam na aplikację prokuratorską do Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Ukończyłam trzyletnią aplikację, a następnie asesurę. Potem wpisałam się na listę adwokatów Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie. Początkowo, jeszcze na studiach, bardzo chciałam być prokuratorem, bo kochałam karnistykę. Pisałam pracę magisterską z postępowania karnego i wyobrażałam sobie, że w zawodzie prokuratora najpełniej zrealizuję moje zainteresowania. I mogę powiedzieć, że ten zawód jest bardzo ciekawy, a praca na pewno nie jest monotonna. Jednak po trzech latach pracy w prokuraturze, zdecydowałam się spróbować swoich sił po drugiej stronie sali sądowej, jako adwokat. Przez kolejne cztery lata prowadziłam własną kancelarię adwokacką.
I specjalizowała się pani w swojej kancelarii w sprawach karnych?
W głównej mierze tak, ale zaczęłam także pracować z klientami przy sprawach medycznych. I powiem szczerze, że prawo medyczne tak mi się spodobało, że właściwie zdominowało profil mojej kancelarii. Z czasem stworzyłam spółkę z koleżanką i ona zajmowała się prawem cywilnym i rodzinnym, a ja sprawami karnymi i medycznymi. Myślę, że dzisiaj to właśnie do prawa medycznego mam największy sentyment. Kiedy wspominam swoją kancelarię, to myślę w głównej mierze o prawie medycznym.
To ciekawe, bo jednak bycie prokuratorem, to co innego niż bycie adwokatem, patrząc przez pryzmat spraw karnych. Trzeba zupełnie zmienić myślenie.
Tak. To jest kompletna zmiana stanowiska: inna strona sali sądowej, inny sposób pracy z klientem. Ale dla mnie przejście nie było wcale bolesne. Na początku wydaje się, że trzeba wszystko zmienić, ale w rzeczywistości praca w prokuraturze bardzo ułatwiła mi późniejszą pracę adwokata w sprawach karnych. Przede wszystkim dlatego, że wiedziałam jak funkcjonuje prokuratura i jak myśli prokurator prowadzący sprawę. Wiedziałam, kto za co odpowiada, jak wygląda obieg pism, etc. Nie błądziłam. Po sześciu latach doświadczenia w prokuraturze miałam ułatwioną pracę obrońcy. Jako prokurator bardzo dużo chodziłam na rozprawy, więc zdobyłam praktykę, która przydała się potem w adwokaturze . Ale przyszedł taki moment w moim życiu, że postanowiłam spróbować czegoś innego. Chciałam zrealizować swoją ogromną pasję: pisanie. Wiedziałam, że jeśli przynajmniej nie spróbuję, czy to ma sens, będę żałować całe życie. A ja lubię stawiać przed sobą cele i podejmować nowe wyzwania. Ciągle muszę działać. Dlatego przyszedł dzień, że odeszłam z zawodu adwokata i zajęłam się pisaniem.
Czyli nie żałuje pani, że odeszła z kancelarii?
Nie. To była przemyślana i dojrzała decyzja. Pisanie sprawia mi ogromną radość i daje olbrzymią satysfakcję. Poza tym, nie porzuciłam prawa na zawsze. To, powiedzmy, taki urlop od zawodu prawnika. Nie wykluczam za jakiś czas powrotu do adwokatury. Możliwe także, że spróbuję sił w innym zawodzie prawniczym. Na chwilę obecną jednak piszę i realizuję swoje wielkie marzenie. Natomiast o prawie nie zapominam, bo w końcu przez wiele lat w tym kierunku się kształciłam i pracowałam. Prawo cały czas jest mi bliskie, lubię je i wykorzystuję w pisaniu, bo jest ciekawe.
Właśnie, a czy w związku z tym myśli pani, że prawo to taki kierunek, który jest na tyle wszechstronny, że można wykorzystać zdobytą wiedzę na wielu polach? Realizować się w różnych dziedzinach? Bowiem powszechnie prawnik kojarzy się stricte z kancelarią, czy z sądem.
Myślę, że wykształcenie prawnicze jest wykształceniem ogólnym, wszechstronnym i można wykonywać wiele zawodów po tym kierunku. Te studia otwierają umysł na różne dziedziny. Ja bardzo dużo wyniosłam ze studiów. Idąc na prawo, nigdy nie sądziłam, że te studia tak bardzo pomogą mi właśnie w pisaniu! Bo w końcu co ma wspólnego literatura piękna i kodeks cywilny? A jednak uważam, że nie da się przecenić wartości tych studiów. Piszę beletrystykę, ale sięgam do tematów prawniczych. Dobrze czuję się w historii prawa, to jest bardzo ciekawy temat. Piszę powieści historyczne, więc sięgam do historycznych procesów sądowych. Poza tym studia prawnicze wykształcają w człowieku bardzo dobry warsztat językowy. Jest to język precyzyjny, dokładny, konkretny, który bardzo ułatwia potem pisanie literatury.
Czy zatem uważa pani, że na studiach powinno być więcej pisania?
Nie. Tak dalekich wniosków bym nie wysuwała. Te studia mają przede wszystkim przygotować do wykonywania zawodu prawniczego, a to jaką podejmiemy po nich drogę zawodową i jak wykorzystamy zdobyte umiejętności, zależy tylko od nas. Niemniej studia te, poza ogromem wiedzy, który z nich wynosimy, poszerzają także horyzonty.
A co było inspiracją do napisania książki?
Inspiracja była dwutorowa. Pierwszym był temat trylogii „Czarna legenda“, czyli tło historyczne - czasy Inkwizycji hiszpańskiej. Nie pamiętam skąd wzięło się moje zainteresowanie tym tematem, ale Inkwizycją interesowałam się od zawsze, od dziecka. Fascynowały mnie procesy przed trybunałami Świętej Inkwizycji, metody śledcze, kary. Już w liceum wybrałam ten temat na kanwę mojej przyszłej powieści, na tło historyczne, w czym bardzo pomógł mi tekst opowiadania Edgara Allana Poe „Studnia i wahadło“, które traktuje o Inkwizcyji. Miałam wtedy piętnaście, czy szesnaście lat i oczywiście byłam za młoda, żeby pisać powieść, ale to pragnienie gdzieś się we mnie pojawiło. A drugim impulsem, myślę, że dużo ważniejszym, od którego zaczęły się moje bardzo konkretne pracę nad książką, było spotkanie pierwowzoru literackiego głównego bohatera.
Czyli ktoś był impulsem do stworzenia głównej postaci? Możemy „poznać” głównego bohatera w realnym życiu.
Tak. Na czwartym roku studiów spotkałam niesamowicie interesującego człowieka, który stał się impulsem do prac nad książką, bo dzięki niemu stworzyłam postać głównego bohatera trylogii, czyli sędziego Armanda Castellano de Corell, inkwizytora Hiszpanii. W lutym 2003 roku przyszłam na pierwszy w semestrze wykład z prawa handlowego, który prowadził prof. Andrzej Kidyba. Ponieważ Profesor na studiach miał opinię bardzo wymagającego i surowego egzaminatora, zdążyłam się już do czasu tego pierwszego wykładu nasłuchać czarnych opowieści o nim, owej czarnej legendy. Na wykładzie zobaczyłam jednak kogoś zupełnie innego, kogoś o wiele bardziej wielowymiarowego i wszystkie te opowieści nijak nie pasowały mi do osoby, która stała przede mną na katedrze. To było szalenie intrygujące! W ciągu pierwszych dziesięciu minut tego wykładu zdecydowałam, że Profesor będzie pierwowozorem głównego bohatera. Od tego momentu ruszyły bardzo konkretne i intensywne prace nad powieścią, czyli zbieranie materiałów, budowanie fabuły i postaci. Przez kolejne tygodnie na czwartym i piątym roku studiów zbierałam materiał do postaci Armanda, czyli obserwowałam Profesora, żeby jak najwierniej odtworzyć jego osobowość. Nie znałam go osobiście do samego końca pisania trylogii, co mi pracy wcale nie ułatwiało, więc jedyne co mogłam zrobić, to przychodzić na wykłady z różnymi rocznikami prawa i administracji, na uczelnię, żeby gdzieś Profesora obserwować i uchwycić coś istotnego dla powieści. Na ile Armand mi się udał, nie mnie to oceniać. Trzeba byłoby zapytać prof. Andrzeja Kidybę, jak on odbiera Armanda. Ale w moim zamyśle Armand jest postacią, która budzi różne emocje. Czasami go nie rozumiemy i wydaje nam się, że jego zachowanie jest okrutne, bo jest skutecznym inkwizytorem. Z drugiej strony Armand jest wspaniałym człowiekiem, pomaga ludziom, ratuje życie. Czytelnik sam będzie musiał dokonać oceny postaci Armanda. Ja nie ułatwię mu życia pod tym względem. Zobaczy Armanda z bardzo różnych stron i w różnych sytuacjach. Trylogia obejmuje 14 lat życia Armanda opisanych na ponad 3 tysiącach stron i dopiero po ich lekturze czytelnik będzie miał kompletny obraz postaci i będzie mógł dokonać oceny. Wszelkie wcześniejsze próby będą połowiczne i jednostronne.
Pani doświadczenia nasuwają myśl, że jednak na studiach można spotkać osobę, która stanie się inspiracją. A nie jak powszechnie się uważa, że uczelnia to teraz tylko taśmowe zdawanie egzaminów, że już nie ma tej relacji mistrz-uczeń. I to jest fantastyczne.
Z pewnością jest grupa ludzi, którzy traktują dzisiaj wszystko powierzchownie. Ale ja zawsze wyobrażałam sobie, że na studiach uczeń będzie mógł spotkać mistrza i czerpać z jego nauk. Że po to idę na studia, żeby czerpać wiedzę od osób doświadczonych i z niej korzystać. Ja cudownie wspominam swoje studia, seminarium magisterskie i pracę w klinice prawa. Mieliśmy świetny kontakt z profesorami. Z nauk prof. Kidyby korzystałam w mojej praktyce zawodowej. Może mniej w prokuraturze ze względu na dział prawa, ale w kancelarii sięgałam do prawa handlowego niejednokrotnie. Co więcej, podczas aplikacji prokuratorskiej, gdzie przecież także zajmowaliśmy się prawem handlowym, było mi znacznie łatwiej zgłębiać ten temat po świetnym przygotowaniu merytorycznym u prof. Kidyby. Powiem więcej, było widac różnicę w podejściu do tematyki prawa handlowego i w zakresie wiedzy pomiędzy aplikantami, którzy ukończyli Wydział Prawa i Administracji UMCS a aplikantami z innych uczelni na korzyść absolwentów UMCS. Zatem naprawdę bardzo dużo wynosi się ze studiów, często nieświadomie, ale korzystamy z tego potem wiele lat, wykonując zawód prawniczy. A relacja uczeń-mistrz jest, moim zdaniem, nie do przecenienia.
A jak długo zajęło pani pisanie książki? Gdzie szukała pani materiałów i jak tworzyła siatkę bohaterów?
Główny bohater narodził się niejako sam, w jednej chwili, o czym już mówiłam. Pozostali bohaterowie rodzili się w miarę postępów prac nad książkami. Ale każdy z nich był ważny, każdemu nadawałam jakąś przeszłość, charakter, nawet tym najmniejszym. Dzięki temu bohaterowie są z krwi i kości. Czytelnik może się z nimi utożsamiać. Oczywiście najwięcej pracy włożyłam w Armanda, bo jest to główny bohater, jest to postać najdokładniej przedstawiona i trylogia jest opowieścią właśnie o nim, mimo że historię opowiadają trzej inni narratorzy. Każdy z nich zetknął sie z Armandem na pewnym etapie jego życia i każdy widzi go inaczej. Cała trylogia jest próbą wielowymiarowego, możliwie jak najdokładniejszego opisu jednego człowieka z bardzo różnych stron i przez pryzmat wielu emocji, które towarzyszą narratorom. Każde ujęcie jest w jakiś sposób subiektywne i to czytelnik finalnie dokona oceny. Nie ja, ani nie bohaterowie. Jednocześnie przygotowywałam tło historyczne trylogii. Przede wszystkim na podstawie literatury traktującej o Inkwizycji hiszpańskiej. Były to książki zarówno w języku polskim jak i angielskim czy hiszpańskim. Kiedy miałam już tło historyczne, zajęłam się wyglądem miejsc, w których toczy się akcja i życiem w nich. Musiałam zrobić to bardzo dokładnie, bo czytelnik musi, czytając książkę, czuć się w tych czasach jak we własnych. Inaczej będzie miał wrażenie sztuczności. Samo zebranie materiału zajęło mi dziewięć lat, a sześć kolejnych pisanie tekstu trylogii. Żeby usiąść do właściwego pisania, musiałam mieć skończoną, gotową w całości fabułę, wszystkich bohaterów, oraz przygotować szczegółowe szkice wydarzeń w każdej części trylogii. A przecież miałam też inne obowiązki, jak choćby naukę do aplikacji, potem samą aplikację, egzamin zawodowy, a później pracę w prokuraturze i w kancelarii. Gdybym mogła zajmować się tylko pisaniem, z pewnością wszystko poszłoby sprawniej. Chociaż uważam, że i tak poświęcałam pisaniu bardzo dużo czasu, często i szesnaście godzin dziennie, jesli akurat miałam dzień wolny.
Wybrała się pani do miejsc, które opisywała?
Oczywiście. Musiałam zobaczyć Hiszpanię i miejsca, o których zamierzałam pisać. Zrobiłam kilka tysięcy zdjęć.
A czy pani wyobrażenia o tych miejscach zderzyły się z rzeczywistością?
Wielokrotnie. Dlatego tak potrzebne są tego typu wyjazdy, żeby nie napisać nieprawdy. Byłam w Sewilli, śladami Torquemady i odwiedziłam wszystkie miejsca związane z początkami Inkwizycji hiszpańskiej: lochy trybunału Inkwizycji w Zamku św. Jerzego, place spaleń, ulice, którymi przechodziły pochody auto da fé i którymi chodził sam Torquemada. W Cordobie miałam okazję zobaczyć stroje skazańców na stos, afisze ogłaszające o ceremonii spaleń, podręczniki, którymi posługiwali się inkwizytorzy w swojej pracy, dokumenty Inkwizycji, bo to wszsytko się zachowało i jest udostępnione publicznie. Pojechałam także do Segowii i Ávili, gdzie toczy się akcja powieści oraz do pozostałych miejsc opisanych w książkach. Przywiozłam stamtąd mnóstwo wrażeń i obrazów.
Do kogo skierowana jest powieść, do jakiej grupy czytelników?
Do każdego, kto lubi tajemnice historii czy historię w ogóle. Wiem, że powieści historyczne mają trochę złą sławę. Dlatego chciałam, żeby moje książki czytało się lekko i przyjemnie. Żeby historia przechodziła czytelnikowi do świadomości niemal niezauważenie. Żeby czytał o bohaterach, a tę porcję historii dostawał w tle, w zasadzie nie zdając sobie z tego sprawy. Wydaje mi się także, że moje książki zainteresują miłośników prawa. Przede wszystkim dlatego, że piszę o procesie inkwizycyjnym i to w sposób bardzo dokładny. Można zobaczyć w powieści, jak wyglądała cała procedura przed trybunałem Inkwizycji – od organizacji kancelarii trybunału i wpłynięcia doniesienia, przez cały proces: aresztowanie, przesłuchania, tortury, dowody, wyrokowanie i kaźń na stosie. Myślę, że dla prawników może to być ciekawostka, jak wyglądał proces religijny pięć wieków temu. Oczywiście o samym procesie opowiada w powieści narrator, który nie jest prawnikiem, dlatego język jest przystępny także dla laika. Poza tym główny bohater jest sędzią inkwizytorem i poznajemy jego pracę bardzo dokładnie, towarzysząc mu na co dzień niemal krok w krok. Nie zapominajmy także, że i pierwowzór literacki jest wybitnym prawnikiem, dlatego myślę, że trylogia może być ciekawą lekturą dla osób zajmujących się prawem zawodowo.
Po przeczytaniu fragmentu mam wrażenie, że fabułę pani książek można przenieść do dzisiejszych czasów i wiele z nich wynieść.
Bo historia lubi się powtarzać. A pewne mechanizmy są stałe. „Archanioł”, czyli pierwsza część trylogii, to powieść o tym, jak rodzi się system totalitarny. W spokojnych czasach dobrobytu nagle pojawia się człowiek, któremu przychodzi do głowy stworzenie państwa w państwie. Inkwizycja hiszpańska była pierwszym systemem totalitarnym na świecie, tyle że z ideologią religijną. „Akt wiary“, czyli druga część trylogii, pokazuje mechanizmy działania systemu, sposób jego implementowania i życie codzienne w państwie religijnym. Uważam, że władza i religia powinny być rozdzielone, bo skutki ich łączenia bywają tragiczne. Możemy to zobaczyć na przykładzie Torquemady i Inkwizycji w Hiszpanii, że sojusz ołtarza z tronem nie wyszedł na dobre ludowi, który żył w opresyjnym systemie. Systemy totalitarne są do siebie bardzo podobne. Jest wiele podobieństw w tym co wprowadzał Torquemada i w tym, co później działo się w nazistowskich Niemczech. Podobieństwa są niekiedy uderzające, zwłaszcza w polityce przeciwko Żydom, bo przecież Inkwizycja hiszpańska nastawiona była przede wszystkim na walkę z judaizmem u chrześcijańskich konwertytów. Pod koniec XV wieku istniały w Hiszpanii dzielnice żydowskie, niekiedy zamknięte, a także oznakowanie Żydów. W Toledo Żydzi byli zobowiązani nosić żółte łaty przyczepione do odzieży, aby wyróżniali się z tłumu. Polityka segregacyjna prowokowała pogromy na Żydach i zakończyła się ich exodusem z Hiszpanii w 1492 roku, o czym opowiada dwutomowa część trzecia trylogii, czyli „Spowiedź“. Myślę, że wprowadzenie systemu totalitarnego jest prostsze, niż nam się wydaje. Myślimy, że demokracja ma mechanizmy, które temu zapobiegają, a tak naprawdę wprowadzenie takiego systemu może przyjść niemal niezauważalnie. Co więcej, możemy entuzjastycznie optować za tym, nie zdając sobie sprawy, że ograniczamy własną wolność.
Czy ma pani pomysły na inne książki?
Jak najbardziej. Niedługo ukaże się zbiór czterech moich utworów - jednej powieści i trzech opowiadań, które traktują o katastrofach jądrowych, o medycynie nuklearnej i chorobach popromiennych.
Czyli już nie powieści historyczne?
Historyczne tak, dlatego że dotyczą wydarzeń, które miały miejce w przeszłości, choć nie tak dalekiej, np. katastrofy w Czarnobylu, wypadku na radzieckim okręcie atomowym K-19, czy prac na konstrukcją broni jądrowej w ramach Projektu Manhattan. Nie zabraknie w nich także wątków prawniczych, bo na przykład powieść o katastrofie w Czarnobylu jest rozprawą sądową, wszystko dzieje się na sali sądowej, a w tle jest historia pewnego eksperymentu i wybuchu w noc 26 kwietnia 1986 roku. W planach mam także pisanie dużej powieści o II wojnie światowej i Zagładzie.
Rozmawiała Natalia Olkucka
Książki z serii „Czarna legenda“ ukazały się nakładem Wydawnictwa Enterprise.