Politycy starają się nam za wszelką cenę udowodnić, że gdy sędzią jest Kowalski – obywatelowi jest źle, a gdy będzie Nowak – będzie dobrze. To, rzecz jasna, tak wcale nie działa. Gdy bowiem tak Kowalski, jak i Nowak zderzają się z procedurą, pozostaje im jedynie złapać się za głowę.
Nazywajmy rzeczy po imieniu: sądzenie się w Polsce to udręka. Wpływ na to mają też sami sędziowie, ale jednak kluczowy jest sposób zorganizowania wymiaru sprawiedliwości. Nie przez osobę sędziego czekamy na wyrok w prostej sprawie gospodarczej dwa lata, a postępowanie o wpis do księgi wieczystej (banał!) potrafi się ciągnąć nawet cztery lata (słowo daję, taki przypadek był ostatnio w Sądzie Najwyższym; kobieta aż płakała, gdy się dowiedziała, że na ostateczne rozstrzygnięcie będzie musiała poczekać jeszcze ze dwa lata).
Czas trwania postępowań sądowych w Polsce to dramat. A przewlekłość w rozpatrywaniu spraw to dramat do kwadratu. I właśnie o tym jest książka, o której dzisiaj. To naprawdę dobra pozycja, choć z gatunku science-fiction. Dobrzy naukowcy wskazują bowiem, co należy zrobić, by było lepiej, a wszyscy doskonale wiemy, że lepiej nie będzie. Co oczywiście nie oznacza, że szkoda czasu na lekturę.
Książka to zbiór artykułów naukowych przygotowanych na konferencję „Przewlekłość postępowania sądowego”, która odbyła się w połowie 2017 r. z inicjatywy Ministerstwa Sprawiedliwości i Uniwersytetu SWPS. Ostatnimi czasy coraz więcej pozycji prawniczych to zbiory tekstów różnych autorów. Mówiąc szczerze, to łatwe do przygotowania i do redakcji. Zawsze można powiedzieć, że każdy myśli inaczej i eksperci w różny sposób posługują się językiem. Uczciwie jednak muszę przyznać, że w wypadku recenzowanej pozycji wszystko potoczyło się właściwie. Teksty, choć różnych autorów i o różnym stopniu ciekawości, trzymają co najmniej solidny poziom. Na uwagę zasługują dwa opracowania obcojęzyczne, w tym Vincenta De Gaetano. Zawsze warto zapoznać się z tym, co ma do przekazania sędzia Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.
Książka jest okraszona ilustracjami Arkadiusza Krupy, które znają fani „Ślepym okiem Temidy”. Grafiki te uwielbiam, choć zastanawiam się nad sensem ich użycia. Większość zainteresowanych tą pozycją osób zapewne doskonale zna twórczość Krupy z internetu.
Rozbawił mnie również wstęp, który skreślił wiceminister sprawiedliwości Łukasz Piebiak. Jest to niestety typowe słowo wstępne umieszczane w książkach prawniczych: ani nic z niego nie wynika, ani nie zachęca do lektury. Szkoda, że do prawników nie dotarła jeszcze tajemna wiedza, iż czytelnicy najdokładniej przyglądają się temu, co jest na początku i końcu.
W skrócie: warto kupić, warto przeczytać. A trzy minuty zaoszczędzone na pominiętym słowie wstępnym przeznaczyć na zrobienie sobie herbaty lub kawy.