- Nie byłem i nie jestem w żaden sposób związany z obecną władzą, byłem całkowicie apolitycznym kandydatem. Nikt nie może mi zarzucić, że mam jakieś koneksje. Widać to zresztą po wyniku zapewnia były kandydat na stanowisko sędziego w Izbie Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, który nie uzyskał rekomendacji Krajowej Rady Sądownictwa.
Na skutek kandydowania do Sądu Najwyższego stracił pan stanowisko przewodniczącego zespołu wizytatorów w warszawskiej izbie adwokackiej, ale do SN się pan nie dostał. Warto było startować?
Sławomir Zdunek, warszawski adwokat znany ze skutecznych zabiegów o obniżenie składki uiszczanej przez członków izby na działalność samorządu. Kandydował na stanowisko sędziego w Izbie Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, nie uzyskał rekomendacji Krajowej Rady Sądownictwa / Dziennik Gazeta Prawna
Z utratą stanowiska sprawa nie jest jeszcze przesądzona. Czekam na uzasadnienie uchwały w tej sprawie, bo zamierzam się odwołać do prezydium Naczelnej Rady Adwokackiej. Wystąpiłem też do ministra sprawiedliwości, by zwrócił się w trybie art. 14 ustawy – Prawo o adwokaturze z wnioskiem do Sądu Najwyższego, o uchylenie tej uchwały jako podjętej z rażącym naruszeniem prawa. Choć ja osobiście uważam, że ona jest całkowicie bezprawna. Na pewno zaś jest to decyzja administracyjna, wciąż nieprawomocna i można ją zaskarżyć. Ale nawet gdybym stracił to drugorzędne stanowisko w strukturach samorządu, uważam, że było warto. Było to też dla mnie testem stałości decyzji i nieulegania wpływom czy naciskom. Uważam, że go przeszedłem, nie podając się do dymisji.
Czy jest po co walczyć o zachowanie stanowiska, skoro poprzez tę uchwałę prezydium wyraziło swego rodzaju wotum nieufności? Czy w takich okolicznościach dalsza współpraca ma sens?
To nie chodzi o stanowisko, tylko, jak to określił dziekan warszawskiej ORA, o kwestie pryncypialne. Ja nie jestem osobą podległą prezydium, tylko okręgowej radzie – i to z nią, jako całością, współpracowałem. Moja kandydatura nie spodobała się dziekanowi – a czy innym członkom prezydium, to nie jestem przekonany. Dziekan ma jednak przemożny wpływ i decyzję podjęto podobno jednogłośnie. Na posiedzeniu, na którym mnie odwołano, jedna z koleżanek kategorycznie zwróciła się o to, by jednak szanować pozostałych członków rady, żeby mogli współuczestniczyć w decyzjach, za które odpowiadają. Uważam, że warto walczyć, bo całkowicie nie zgadzam się ze stanowiskiem prezydium, które zostało przyjęte przez 9 z 15 członków okręgowej rady adwokackiej. Tylko dwa głosy były przeciwko, kilka osób było nieobecnych. Nasz samorząd nie może dryfować ku upolitycznieniu.
A taki charakter ma, pana zdaniem, decyzja warszawskiej ORA?
Wystarczy przeczytać komunikat o moim odwołaniu, by zobaczyć, że jest to czysto polityczny manifest przeciw obecnej władzy. Nie chodzi o to, że jestem związany z którąś opcją polityczną, ale zarzucono mi, że swoją kandydaturą legitymizuję zmiany, które zachodzą w wymiarze sprawiedliwości. Moje stanowisko co do tych zmian nie jest do końca zbieżne z opinią partii rządzącej, mam do niektórych aspektów krytyczny stosunek. Stawianie mnie w pozycji osoby, która legitymizuje te zmiany, jest nie na miejscu. Nie byłem i nie jestem w żaden sposób związany z obecną władzą – jestem całkowicie apolitycznym kandydatem. Nikt nie może mi zarzucić, że mam jakieś koneksje. Widać to zresztą po wyniku.
Był dla pana zaskakujący?
Startowałem w celu sprawdzenia swoich możliwości. Wynik mnie nie zaskoczył. Biorąc po uwagę to, jakich kandydatów poznałem przy okazji tego konkursu, stwierdzam, że na pewno nie byłem najlepszym z nich. Nawet gdyby nie było zastrzeżeń co do konkursu, to najprawdopodobniej bym się nie dostał. Pogodziłem się z decyzją Krajowej Rady Sądownictwa i nie zamierzam się od niej odwoływać. Jak mówiłem, nie startowałem z przyczyn ideologiczno-politycznych.
A z jakich?
Uważam, że służyłoby to mojemu rozwojowi osobistemu, zawodowemu i intelektualnemu. Izba, do której kandydowałem – Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych – jest najciekawsza i ma najszerszy zakres orzekania. Są tam sprawy karne, cywilne, także dużo na pograniczu prawa administracyjnego i cywilnego, kwestie wyborów i referendów. Pozostałe izby są znacznie bardziej wyspecjalizowane. Na pewno nie była to motywacja finansowa, bo jako adwokat sobie nieźle radzę. Bardziej mnie interesowała sfera merytoryczno-intelektualna. Wykonuję zawód adwokata od 16 lat, wcześniej 4 lata aplikacji, więc jestem w tym zawodzie od 20 lat. Stwierdziłem, że może trzeba spróbować czegoś innego. Przyznam szczerze, że nie myślałem wcześniej o karierze sędziowskiej i do sądu powszechnego bym nie kandydował. Nie chciałbym też pracować w prokuraturze.
Niektórzy z kandydatów motywowali swoją decyzję koniecznością dopuszczenia adwokatów do SN, co przełożyłoby się na zmianę spojrzenia tej instytucji na pewne sprawy. Czy panu przyświecały podobne motywacje?
Była to jedna z moich motywacji, ale nie wiodąca. Uważam że warto, by w SN znalazło się co najmniej kilku adwokatów. Tak naprawdę nie ma teraz żadnego, choć dwóch kolegów, którzy dostali się jako pracownicy naukowi, jest też wpisanych na listę adwokatów – koledzy Bojańczyk i Redzik. Tylko że ten drugi nigdy nie wykonywał zawodu adwokata. Co do działalności zawodowej kolegi Bojańczyka – tak się składa, że studiowaliśmy razem na roku – to trudno mi się wypowiadać. Na pewno prowadził kancelarię, ale nigdy się z nim nie spotkałem w życiu zawodowym ani w sądzie. Ocena skarg nadzwyczajnych z punktu widzenia adwokata miałaby znaczenie. Część nowego składu to teoretycy. Jest kilku pracowników naukowych, co do których praktyki trudno mi się wypowiadać, bo miałem przed przesłuchaniem w KRS możliwość porozmawiania tylko z jednym z nich, ale zajmował się raczej tematyką administracyjno-prawną. Skupiam się na izbie, do której kandydowałem. Uważam, że ci ludzie i przebieg ich kariery zawodowej będzie miał wpływ na orzekanie. Będzie decydował przede wszystkim czynnik ludzki, a nie decyzje polityczne.
Czy spotkał się pan z innymi szykanami czy naciskami w środowisku, oprócz utraty stanowiska w ORA?
Był jeden przypadek, gdy określono mnie jako „gnojka”. Ale przy takiej polaryzacji musiałem się z tym liczyć, kandydując. Spotkałem się też z wieloma pozytywnymi głosami. Ludzie wysyłali SMS-y, że widzieli mnie w telewizji, gratulowali, mówili, że trzymają kciuki. Także chciałbym podkreślić, że decyzja prezydium ORA nie wynika z osobistego stosunku jego członków do mnie, ale, jak określił to dziekan, z kwestii pryncypialnych. Ja sam nie spotkałem się ze szczególnym atakiem. Nawet tego odwołania nie traktuje jako szykany, ale raczej nieeleganckie zachowanie. Wnioski wyrażone w komunikacie ORA są moim zdaniem mocno przesadzone. Są tam same deklaracje i ogólniki. ORA wyraża zaniepokojenie kierunkiem zmian, ale nie jest organem do oceny konstytucyjności. Nie wskazano, na czym niekonstytucyjność miałaby polegać ani nawet których przepisów miałaby dotyczyć. Nie ma nawet prób – a przynajmniej mi o nich nie wiadomo – podważenia konstytucyjności przepisów, w oparciu o które kandydowałem. Można sobie dyskutować na temat kierunku zmian w wymiarze sprawiedliwości, ale czy to, że powołano nową izbę, jest niekonstytucyjne? Nawet rzecznik praw obywatelskich, do którego zwróciłem się o wsparcie w tej sytuacji, oświadczył, że nie zamierza się mieszać do wewnętrznych spraw samorządu. Ja jednak uważam, że tu chodzi o moje prawa jako obywatela – do wyboru zawodu czy dostępu do służby publicznej. Również członkowie prezydium ORA mogli kandydować, to był ich wybór, ale liczyłem, że uszanują również mój.
Ale mówił pan, że też ma zastrzeżenia do nowych ustaw o SN.
Nie tyle zastrzeżenia, ile wątpliwości. Głośna jest sprawa wieku przejścia sędziów w stan spoczynku. Zarzut niekonstytucyjności dotyczy właśnie tych przepisów. Być może nie powinno się nowych przepisów odnosić do osób, które pełnią funkcję w chwili wejścia w życie ustawy. Ustawodawca wybrał inne rozwiązanie, trudno mi się do tego odnieść, bo nie znam uzasadnienia takiego wyboru. Rozstrzygnie to Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej i sprawa się wyjaśni. Ale zapisy dotyczące kadencji I prezesa SN wcale nie są tak jednoznaczne, jak to przedstawiają przeciwnicy zmian. Jak powiedział mec. Ryszard Kalisz, nie przewidziano zabezpieczeń w konstytucji na wypadek takiej sytuacji. Skrócenie wieku przejścia w stan spoczynku nie skraca kadencji I prezesa SN – ona jest nadal 6-letnia. Zmiana oznacza tylko, że ew. prof. Małgorzata Gersdorf nie może jej pełnić do końca – i tak również można to odczytywać.
Jak pan ocenia ubiegłotygodniowe uchwały Naczelnej Rady Adwokackiej poświęcone sytuacji wokół Sądu Najwyższego?
Krytycznie. Uchwała nr 45/2018 odnosząca się do procedury naboru do SN wpisuje się w kanon kilkudziesięciu uchwał NRA, które nie wywarły żadnego wpływu na jakąkolwiek sferę życia publicznego. To przykre, że działania NRA nie są skierowane na ułatwienie adwokatom wykonywania zawodu, zdobywanie nowych pól działania oraz na udział w procesie ustawodawczym odnośnie do zmian przepisów bezpośrednio związanych z wykonywaniem zawodu adwokata (np. zmiany kodeksu postępowania cywilnego).
Uchwała nr 46/2018 ,,potępiająca” udział adwokatów w procedurze wyłaniania kandydatów do SN nie jest niczym innym, jak tylko kolejnym manifestem politycznym władz adwokatury przeciwko obecnej władzy. Tak daleko idące upolitycznienie palestry nie wróży niczego dobrego dla zwykłego adwokata, uczciwie wykonującego swój zawód.
Po lekturze tych dokumentów nasuwa mi się jednak jeden generalny wniosek, że samorząd adwokacki, zarówno na szczeblu ORA, jak też NRA, wymaga gruntownych reform. Przykra to refleksja dla mnie, jako adwokata z wieloletnim stażem, ale jedyną szansą na nie jest wsparcie z zewnątrz, bo pomimo wielu prób podejmowanych przez kilkanaście lat samorząd nie jest w stanie przeprowadzić tych reform samodzielnie. Myślę, że dużo by zmieniło wprowadzenie zasady społecznego (nieodpłatnego) pełnienia funkcji samorządowych. Wyeliminowałoby to osoby, które zasiadają we władzach jedynie dla własnych korzyści materialnych.