Aby uzasadnić takie stanowisko, Sąd Najwyższy powołuje się przy tym na bałamutne argumenty. Vide uchwała siedmiu sędziów SN z 1 marca 2007 r., w której twierdzi arbitralnie, iż skutki uchwał korporacji zawsze najbardziej dotykają sfery praw podmiotów wymienionych w prawie spółek jako legitymowanych (na zasadzie wyłączności) do skarżenia tych uchwał. Czyżby? Jakiż to interes prawny (a nie czysto faktyczny) ma przykładowo członek rady nadzorczej w skarżeniu uchwały o zmianie umowy spółki przewidującej zmniejszenie składu liczebnego rady nadzorczej z np. pięciu do trzech członków, gdy motywem zaskarżenia takiej uchwały jest obawa skarżącego, iż on znajdzie się w gronie tych dwóch „nadmiarowych” członków rady? Z drugiej zaś strony można wskazać przykłady, gdy uchwała korporacji zagraża istotnym interesom prawnym osób trzecich, które jednak pozbawia się z góry prawa do skarżenia takiej uchwały. Dotyczy to interesantów spółki, którzy wchodzą z nią w relacje prawne (kooperanci, dostawcy, agenci, wierzyciele handlowi itd.), ale także np. byłego wspólnika, z którym umówiono się, że po spełnieniu się określonych warunków wróci on do spółki, ale po drodze tak zmienia się zapisy umowy spółki, iż rola tego wspólnika po odzyskaniu (np. powierniczo przewłaszczonych) udziałów okazuje się marginalna. Dotyczyć to może także szerzej rozumianego otoczenia rynkowego korporacji, np. w kontekście uchwał upoważniających zarząd do takiej aktywności przemysłowej, która w istotny, negatywny sposób oddziaływać będzie na sąsiednie
nieruchomości i wpływać na zmniejszenie się ich atrakcyjności rynkowej i wartości. Oczywiście można doktrynalnie argumentować, że są inne mechanizmy prawne, np. przepisy o ochronie środowiska oraz o tzw. niedozwolonych immisjach, za pomocą których otoczenie rynkowe korporacji może się z nią spierać, jednakże praktyka poucza, że skuteczność takich mechanizmów kontroli społecznej jest w wielu przypadkach żadna. Trudno zatem zrozumieć, jakie ważkie racje aksjologiczne przemawiają za tym, że tylko w relacjach obywatel – obywatel każda strona sporu ma do dyspozycji analogiczne instrumenty prawne (np. każdy, kto wykaże w sądzie, że ma w tym interes prawny, może żądać stwierdzenia nieważności dowolnej umowy, która sferę jego praw narusza), natomiast w relacjach korporacja – obywatel już takiej równowagi nie ma: nie każdy, kto ma w tym interes prawny, może kwestionować decyzje właścicielskie korporacji, a ponadto, jeżeli ktoś taki należy nawet do kręgu podmiotów, którym przyznaje się (w świetle orzecznictwa SN) takie uprawnienie, okazuje się ono istotnie osłabione poprzez twierdzenie, że decyzja właścicielska korporacji i tak korzysta z domniemania jej zgodności z prawem. Nie można więc np. dochodzić żadnych szkód wynikających z bezprawnych decyzji korporacji tak długo, jak sąd prawomocnie nie stwierdzi w odrębnym procesie tej bezprawności. Co zatem wtedy, gdy uchwała korporacji materialnie jest bezprawna, tyle że żaden sąd nigdy tego nie stwierdził, bo np. żaden z podmiotów, którym SN przyznał takie prawo (czyli w praktyce: żaden ze wspólników ani żaden z aktualnych członków organów korporacji), nie był zainteresowany zaskarżeniem uchwały w przepisanym do tego, krótkim terminie od jej podjęcia? „Pisz Pan na Berdyczów” – zdaje się nam mówić w takiej sytuacji Sąd Najwyższy.