- Nie wierzę w skuteczność pozytywnych akcji PR-owych. One po prostu nie będą wyglądały wiarygodnie - ocenia prof. Maciej Gutowski, członek Naczelnej Rady Adwokackiej, dziekan poznańskiej Okręgowej Rady Adwokackiej
- Nie wierzę w skuteczność pozytywnych akcji PR-owych. One po prostu nie będą wyglądały wiarygodnie - ocenia prof. Maciej Gutowski, członek Naczelnej Rady Adwokackiej, dziekan poznańskiej Okręgowej Rady Adwokackiej
Sprawa Grzegorza M., jednego z prawników, którzy przejęli stołeczną nieruchomość przy ulicy Chmielnej 70 i który jeszcze nie tak dawno pełnił funkcję dziekana Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie, nadal bulwersuje. Tymczasem Naczelna Rada Adwokacka najwyraźniej nabrała w tej sprawie wody w usta. Dlaczego?
Obawiam się, że nie ma nic dobrego do powiedzenia. Stara adwokacka zasada nakazuje nie komentować spraw, których się nie zna. Zwłaszcza karnych, w których zastosowano areszt, bo o nim decydują nieznane publicznie dowody. Tu można się wypowiadać, dopiero posiadając pełną wiedzę. A tej niestety brakuje.
Jednak wydaje się, że to milczenie ze strony NRA przynosi jej spore straty wizerunkowe. Może jednak należałoby wydać jakiś komunikat w tej sprawie?
Komunikat wydała macierzysta izba mecenasa M. – ORA Warszawa. Pamiętajmy, że sensowną wypowiedź w tej sprawie ogranicza poważne traktowanie domniemania niewinności i niedopuszczalność wydawania ocen przed prawomocnym ustaleniem winy i sprawstwa. Z drugiej strony waga i charakter zarzutów dotyczących szanowanego adwokata nie pozwalają na skwitowanie sprawy prostym odwołaniem do zasady. Czym innym jest szanowanie domniemania niewinności, czym innym twierdzenie o braku winy. W tej sprawie moim zdaniem potrzeba czasu.
Ale adwokatura miała półtora roku na wyjaśnienie sprawy. Przez ten czas mec. M. nie był zawieszony, nie toczyło się wobec niego postępowanie dyscyplinarne.
Dziś już jednak mec. Grzegorz M. jest zawieszony i postępowanie się toczy. A brak wcześniejszego postawienia zarzutów to autonomiczna decyzja rzecznika dyscyplinarnego ORA Warszawa. Nie posiadając dostępu do materiałów śledztwa, zapewne uznał, że posiadane dowody są niewystarczające. Pamiętajmy, że prokuraturze zgromadzenie dowodów zajęło półtora roku, a dysponuje potężną machiną ścigania.
Czy przez te półtora roku nie można było rozwiązać sprawy reprywatyzacyjnej?
Być może nie. Ale też nie na samym problemie reprywatyzacyjnym opiera się ciężar gatunkowy tej sprawy. Zasadniczym problemem jest to, że – jak wynika z doniesień medialnych – postawiono zarzuty korupcji i oszustwa na szkodę spadkobierców. A one przecież opierają się na samodzielnych przesłankach. Znanych tylko prokuraturze. Brak dostępu do akt prokuratorskich utrudnia ocenę. Jeżeli chodzi o kwestie reprywatyzacyjne, mamy do czynienia z nabyciem praw do spadku, decyzją o zwrocie i przeniesieniem prawa użytkowania wieczystego nieruchomości. Choć można dyskutować, czy adwokat powinien nabywać roszczenia, to jednak dotąd ciężar gatunkowy samych wątpliwości reprywatyzacyjnych był nieporównywalnie mniejszy.
Czyli wina leży po stronie prokuratury?
Nie mam wystarczającej wiedzy, by kwestionować działania prokuratury. Wskazuję tylko, że zarzuty korupcji lub oszustwa są zwykle związane z osobowym materiałem dowodowym. Skoncentrowanym na szczegółach, zeznaniach. A ten jest zmienny, wrażliwy i nie ujawnia się go w początkowej fazie śledztwa. Jeśli czyjeś twierdzenia są podstawą tak poważnych zarzutów, to jest to materiał do weryfikacji przez sąd karny. Adwokatura nie ma do tego dostępu.
Może jednak adwokatura powinna podjąć jakieś inne kroki, które pozwoliłyby jej lepiej rozegrać tę kwestię pod względem PR?
Tak poważne zarzuty dotyczące tak znaczącego adwokata są wizerunkowo katastrofalne dla całej adwokatury. I w takim przypadku bardzo trudno jest zadbać o PR. Ja w każdym razie nie wierzę w skuteczność pozytywnych akcji wizerunkowych w tym czasie, nawet prowadzonych przez najlepszą agencję. One po prostu nie będą wyglądały wiarygodnie.
Czy to oznacza, że adwokatura nie ma żadnej możliwości walki o odzyskanie dobrego imienia?
Nie do końca. Trzeba prowadzić i promować właściwą działalność adwokacką. Bo to ona przekonuje społeczeństwo, że na adwokata naprawdę można liczyć. Pomagać osobom dotkniętym wadliwie prowadzoną reprywatyzacją i wskazywać im drogę do rozwiązania nabrzmiałych problemów. To właśnie czynią adwokaci izby warszawskiej. Ale to nie jest prosty PR, lecz działalność adwokacka. To ona ostatecznie poprawia wizerunek. Tyle że w dłuższym czasie.
Trzeba też obserwować sposób wykonywania tymczasowego aresztowania mec. M. i czas jego trwania, pamiętając z jednej strony o wadze zarzutów, z drugiej zaś, że odległy czas, który upłynął od ujawnienia sprawy, ogranicza obawę matactwa.
Jak wiele krzywd wyrządziła reprywatyzacja?
Reprywatyzacja sama w sobie nie jest zła. Jest dobra. To przecież odwracanie skutków bezprawnego odbierania ludziom majątku przez komunistów. Tyle że brakowało spójnego konceptu, prawidłowej praktyki i dominował prawny formalizm, oparty na decydującym o zwrocie nieruchomości kryterium niezgodności decyzji nacjonalizacyjnej z komunistycznym prawem. A przecież ważne też jest, czy decyzje te naruszają standardy dzisiejsze, wspólne prawnym demokracjom, i czy prowadzą do formalnie tylko legalnego pozbawienia właścicieli majątku. Na to nakłada się problematyka reprywatyzacyjnej rekompensaty, rozliczeń w związku z gruntami warszawskimi, z mieniem zabużańskim, brak ustawy. Te problemy wymagają mądrego podejścia państwa. Ale nie ma dla nich wspólnego mianownika.
Jak skomplikowany jest ten system i jak zła dotychczasowa praktyka?
Po pierwsze, postępowania reprywatyzacyjne wymagają bezpośredniego stosowania konstytucji. Ważenia aksjologicznych wartości zawartych w prawie, by uwzględnić interes wszystkich zainteresowanych. I chyba tego trochę zabrakło w dotychczasowej, zbyt formalistycznej działalności orzeczniczej organów administracji państwowej i sądów. W orzeczeniu trzeba chronić nie tylko interes właściciela, lecz również osób, które odbudowały lub ulepszyły nieruchomość (poniosły nakłady), najemców zamieszkujących w lokalach i płacących przez lata, podatników, którzy współuczestniczyli w usuwaniu skutków zniszczeń wojennych oraz przyczyniali się do wzrostu wartości nieruchomości położonych w miastach.
Jak w świetle powyższych uwag wygląda sprawa przejęcia nieruchomości przez Grzegorza M.?
Sprawy nie znam na tyle dobrze, by się wypowiadać. Ale w niej nie występuje problem lokatorów ani rozliczeń z tytułu nakładów, bo nieruchomość nie jest zabudowana. Formalna ocena transakcji może zależeć m.in. od interpretacji na tle faktycznej wypłaty odszkodowania na podstawie umowy indemnizacyjnej. Ale taka ocena nie wyczerpuje rysujących się dziś problemów w tej sprawie.
Pana zdaniem wybranie tej osoby na dziekana warszawskiego samorządu było dobrą decyzją? Wątpliwości pojawiły się przecież, jeszcze zanim doszło do wyborów.
Pamiętajmy, że M. w momencie wyboru był znakomitym, szanowanym adwokatem, prezesem sądu dyscyplinarnego. Miał silną, ugruntowaną pozycję w warszawskiej adwokaturze. Był wybrany dominującą większością głosów i nie zaszkodziły mu mało wówczas konkretne medialne doniesienia, traktowane, jak sądzę, przez warszawskich adwokatów jako próba zdyskredytowania kandydata. Ja w każdym razie do dziś rozumiem i szanuję ich wybór. Dlatego właśnie ta sytuacja jest tak dotkliwa i z perspektywy czasu wyborów niejednoznaczna. Nawet jeśli dziś łatwo ją osądzać.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama