Ma własne zdanie i nie boi się go wyrażać. Taka jest Joanna Bitner, sędzia, która stanęła na czele największego sądu okręgowego w Polsce.
Jej powołanie na stanowisko prezesa Sądu Okręgowego w Warszawie wywołało niemałą burzę w mediach. Część z nich od razu przyszyła jej łatkę „człowieka Ziobry”. Pojawiły się nawet oskarżenia, że robi karierę na krzywdzie poprzedniej prezeski warszawskiego sądu – Małgorzaty Kluziak. To zresztą okazało się nieprawdą, gdyż Joanna Bitner objęła funkcję już po zakończeniu kadencji swojej poprzedniczki. Zainteresowanie mediów wzięło się oczywiście stąd, że od 12 sierpnia obowiązują nowe przepisy, które pozwalają ministrowi sprawiedliwości w sposób zupełnie arbitralny, bez konieczności konsultowania tego ze środowiskiem sędziowskim, obsadzać stanowiska funkcyjne w sądach. A to powoduje, że każda taka decyzja wywołuje poruszenie.
Łukasz Piebiak, wiceminister sprawiedliwości, w rozmowie z DGP podkreśla, że o wyborze Joanny Bitner na prezesa SO w Warszawie zdecydowały przede wszystkim cechy osobowościowe pani sędzi.
– Joanna Bitner to osoba bardzo empatyczna, nie zamyka oczu na problemy ludzi przychodzących do sądu. Jednocześnie ma bardzo wyostrzone poczucie niezawisłości, jest kompletnie niesterowalna – wymienia Piebiak. I dodaje, że ceni w niej również bezkompromisowość. – Sędzia Bitner dała się już poznać jako osoba mająca własne zdanie na najważniejsze kwestie dotyczące sądownictwa – zauważa wiceminister.
Również w środowisku sędziowskim sędzia Bitner nie wywołuje negatywnych skojarzeń. Jest wręcz przeciwnie. Od sędziów z warszawskiego sądu słyszymy właściwie to samo, co od przedstawiciela resortu sprawiedliwości. Powtarzają się takie określenia jak „empatyczna”, „otwarta na innych”, „potrafiąca rozmawiać z ludźmi”. I bardzo pracowita. Po otrzymaniu nominacji na prezesa, co wiąże się oczywiście z dołożeniem jej obowiązków, sędzia Bitner nie odwołała żadnej z zaplanowanych wcześniej rozpraw.
O tym, że nowa prezes SO w Warszawie bardzo poważnie traktuje swój zawód, mógł się przekonać każdy, kto przysłuchiwał się jej wystąpieniu podczas Nadzwyczajnego Kongresu Sędziów, we wrześniu 2016 r. w Warszawie. Zwracała tam uwagę, że to sędziowie liniowi, a nie ci funkcyjni, sprawują rzeczywistą władzę sądowniczą.
– My mamy jurysdykcję, władzę sądzenia nad obywatelami, nie prezesi – podkreślała.
Jako jedna z niewielu, którzy zabierali wówczas głos, zauważała ludzi protestujących wówczas pod Pałacem Kultury i Nauki, gdzie kongres się odbywał.
– Musimy ich dostrzec i pochylić się nad ich problemami, bo to są obywatele tacy sami jak my wszyscy. Jeżeli oni czują się skrzywdzeni, to naszym obowiązkiem jest zastanowić się, co musimy zrobić, aby oni to odczucie utracili – apelowała do kolegów zgromadzonych na sali.
I to nie była ostatnia z wypowiedzi, które mogły spotkać się z niezrozumieniem lub zdziwieniem uczestników kongresu. Sędzia Bitner przypomniała bowiem, że to, co robią obecni rządzący, działo się i w poprzednich latach. Powołała się przy tym na uchwałę europejskiego stowarzyszenia MEDEL, w której to stwierdzono, że w Polsce – którą postawiono w jednym szeregu z Turcją i Rumunią – istnieje zagrożenie dla niezawisłości sędziów i niezależności sądów. I że jest to wynik zmian ustawowych forsowanych w naszym kraju konsekwentnie przez ostatnie 10 lat przez władze polityczne. Zmian mających na celu pozbawienie III władzy samodzielności i jej konstytucyjnej pozycji oraz poddanie jej pełnej kontroli egzekutywy.
Joanna Bitner udowodniła również, że nie boi się krytycznie mówić o swoim środowisku. Przypomniała, że to sam Trybunał Konstytucyjny, a także wojewódzkie sądy administracyjne, Naczelny Sąd Administracyjny, a po części również Sąd Najwyższy, wydając takie, a nie inne orzeczenia, dały obecnym rządzącym argumenty, aby dokonywać w prawie zmian zmierzających do zwiększenia kontroli nad władzą sądowniczą przez egzekutywę. Chodziło o wyroki dotyczące niepowołania przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego sędziów. TK nie zdecydował się bowiem wówczas uznać takiego działania za naruszenie konstytucji, a to znalazło odzwierciedlenie w orzecznictwie innych sądów. Bardzo żywo sala zareagowała również na wypowiedź sędzi o tym, że dla niej wartością kongresu było usłyszenie od Andrzeja Rzeplińskiego, ówczesnego prezesa TK, słów: „Drodzy koleżanki i koledzy!”. Nawiązała przy tym do słynnej swego czasu wypowiedzi Rzeplińskiego, który stwierdził, iż Stowarzyszenie Sędziów Polskich „Iustitia” jest związkiem zawodowym, przez co łamie konstytucyjny zakaz zrzeszania się sędziów.
– Ja jestem członkiem stowarzyszenia i jest mi miło, że nie jest to już nielegalny związek sędziów – skwitowała Bitner.
– Sędzia Bitner rzeczywiście należy do tych osób, które nie boją się mówić tego, co myślą. Nieraz formułowała publicznie krytyczne zdanie na temat orzecznictwa trybunału dotyczącego sądownictwa – przyznaje Bartłomiej Przymusiński, rzecznik prasowy Iustitii. Dodaje, że w tej kwestii zgadza się z koleżanką ze stowarzyszenia.
Co ciekawe, Iustitia pod koniec sierpnia wystosowała do sędziów apel, aby nie obejmowali stanowisk po wyrzuconych przez ministra sprawiedliwości prezesach.
– W przypadku prezes Bitner apel ten nie ma zastosowania. Jej poprzedniczce bowiem pozwolono dokończyć kadencję – tłumaczy sędzia Przymusiński. Jednocześnie dodaje, że z oceną całej sytuacji należy wstrzymać się do czasu przeprowadzenia w SO w Warszawie zgromadzenia ogólnego, podczas którego minister zaprezentuje Joannę Bitner w nowej roli. – Wówczas zgromadzenie wyrazi swoje zdanie na temat powołania jej na stanowisko prezesa. I gdyby to było zdanie negatywne, to dopiero wówczas oczekiwalibyśmy, aby sędzia Bitner zrzekła się funkcji – zapowiada Przymusiński.