Prace prof. Lecha Morawskiego na temat zasad wykładni oraz argumentacji przez lata były obowiązkowym punktem odniesienia i przedmiotem polemik dla wszystkich filozofów i teoretyków prawa w Polsce.
I mimo że wielu z nich bardzo krytycznie i z niedowierzaniem patrzyło na decyzję profesora o przyjęciu stanowiska sędziego dublera Trybunału Konstytucyjnego oraz jego publiczną aprobatę dla ataku rządzących na sądownictwo, to chyba nikt nie zaprzeczy, że jego postawa wobec sporów politycznych nie umniejsza znaczenia wypracowanego przez lata dorobku akademickiego.
– Książka „Główne problemy współczesnej filozofii prawa” była i jest wykorzystywana jako podręcznik akademicki na wielu uniwersyteckich wydziałach prawa. Jego „Zasady wykładni prawa” są zaś cytowane w orzecznictwie sądów powszechnych, administracyjnych, w uchwałach Sądu Najwyższego i Trybunału Konstytucyjnego – mówi dr Karol Dobrzeniecki z UMK, student, a później współpracownik prof. Morawskiego na tej uczelni. I podkreśla, że profesor dawał swoim wychowankom ogromną swobodę, jeśli chodzi o dobór tematów czy metodologii, i nigdy nie próbował narzucić im swojej wizji.
– Seminaria profesora przeżywały prawdziwe oblężenie. Wszyscy, którzy się z nim zetknęli, zapamiętali niezwykły temperament, ciekawość świata, zapalczywość w dyskusji, pasję twórczą i pracowitość – wspomina dr Dobrzeniecki.
Na gościnne wykłady zapraszali Morawskiego dziekani wydziałów prawa nie tylko z całej Polski, lecz także ze świata. Wypromował kilkunastu doktorów i setki magistrów. Na swoim koncie miał też wiele prestiżowych stypendiów.
Potrafił być niezwykle surowym, czasem wręcz złośliwym recenzentem kolegów uprawiających tę samą dyscyplinę. Być może najbardziej bezlitosny okazał się dla zwolenników koncepcji racjonalnego prawodawcy. Uważał, że nie dość, iż cała ta teoria została wyłożona w nadętym, przeformalizowanym języku, to jeszcze sama w sobie wydaje się wręcz absurdalna: przecież każdy doskonale wie, że prawodawca tworzy i stosuje przepisy w sytuacji niepewności oraz nie dysponując pełną wiedzą o skutkach stanowionych regulacji w społeczeństwie, w którym ludzie kierują się często skrajnie różnymi zasadami etycznymi. „W założeniu, że prawodawca jest doskonałym aksjologiem, wszystko wie i nigdy się nie myli, jest tyle samo sensu, co w założeniu, że baron Münchhausen wydostał się z bagna, ciągnąc się za swoją własną czuprynę” – pisał kilka lat temu na łamach DGP.
W ostatnich latach naukowo zajmował się przede wszystkim problematyką państwa prawa i aktywizmu sędziowskiego, choć do lat 90. jego głównym obszarem zainteresowań pozostawała filozofia analityczna.
Dla tych, którzy regularnie cytowali prace Lecha Morawskiego i znali jego akademickie poglądy, problematyczny jest przede wszystkim moment, kiedy w ocenach i diagnozach profesora zaczęło się pojawiać więcej publicystycznych uproszczeń i politycznych wtrętów niż intelektualnej, wyważonej refleksji. Surowa ocena polskiej demokracji po roku 1989 oraz obowiązującej konstytucji była u niego, tak jak w przypadku PiS, pochodną konstatacji, że transformacja ustrojowa utorowała drogę do petryfikacji postkomunistycznych porządków. Jak argumentował podczas swojego kontrowersyjnego wystąpienia na Uniwersytecie Oksfordzkim, rządzący w imieniu ludu – ciężko pracujących obywateli przywiązanych do katolickich wartości – budują państwo solidarne, w którym patriotyzm jest cnotą, a religia odgrywa ważną rolę w życiu publicznym. Ta republikańska wizja, przekonywał Morawski, jest zaś nie do pogodzenia z perspektywą liberalną, której hołdują polskie elity z ich skrajnym indywidualizmem, bezdusznymi regułami racjonalności ekonomicznej oraz kwestionowaniem istnienia jakichkolwiek interesów wspólnotowych. Uważał, że krytykując działania PiS, Unia Europejska i Komisja Wenecka zwyczajnie wykazały się brakiem szacunku dla odrębności polskiej tradycji konstytucyjnej i politycznej, a w konsekwencji same sprzeniewierzyły się europejskim wartościom. Tych, którzy znali wcześniejszy dorobek akademicki profesora, takie słowa mogły zaskakiwać.
Wprawdzie w swoim życiu zawodowym był przede wszystkim naukowcem, ale oprócz ostatniego okresu w Trybunale Konstytucyjnym, już przed laty zdobył pewną praktykę w stosowaniu prawa. W latach 70. zdał egzamin sędziowski, długo był wpisany na listę radców prawnych. W 2014 r. został z kolei sędzią Trybunału Stanu.
– Z jego autorytetem, wiedzą i zdolnościami powinien zasiadać w Trybunale Konstytucyjnym – mówiła wówczas w rozmowie z DGP posłanka PiS Krystyna Pawłowicz.
Prof. Morawski zmarł 12 lipca 2017 r.