Na rozpoczynającym się dziś posiedzeniu Sejmu posłowie mają się pochylić nad projektem zmian w prawie o ustroju sądów powszechnych. Zawarte w nim przepisy pozwolą ministrowi sprawiedliwości dokonywać czystek w szeregach prezesów sądów. I choć nowe rozwiązania mają wejść w życie już 1 lipca br., to coś mi podpowiada, że na spektakl toczących się prezesowskich głów przyjdzie nam jeszcze chwilę poczekać.
W przeciwnym razie po co posłowie dawaliby ministrowi aż pół roku na przeprowadzenie roszad? Ekipa rządząca przecież już nieraz udowodniła, że co jak co, ale zmian personalnych potrafi dokonywać błyskawicznie. Nie sądzę więc, aby minister na zrobienie sobie kadrowego przedpola w sądach potrzebował więcej niż dwóch, no może trzech miesięcy. Ktoś mógłby powiedzieć, że usunąć ze stanowiska to jedno, ale przecież trzeba jeszcze znaleźć kogoś kompetentnego, kto zajmie zwolnione miejsce. Zapewne ten argument byłby dla mnie przekonujący, gdyby nie pewien zapis, który znalazł się w omawianym projekcie. Zgodnie z nim sędzia sądu rejonowego będzie mógł kierować sądem okręgowym. Nie ujmując niczego sędziom rejonowym, których pracę bardzo cenię, to czy po wejściu w życie tej regulacji naprawdę ktoś będzie się jeszcze łudził, że o tym, kto stanie na czele sądu, zdecydują kompetencje albo doświadczenie?
Dlaczego więc posłowie postanowili dać ministrowi aż sześć miesięcy na ułożenie na nowo tych sądowych puzzli? Odpowiedź wydaje się być prosta: minister nie zamierza od razu pozbyć się niewygodnych mu prezesów. Woli cierpliwie poczekać.
Pozostało
74%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Powiązane
Reklama