Resort rodziny proponuje radykalną zmianę podejścia do osób niepłacących na swoje potomstwo. Unikanie płacenia alimentów ma się już nie opłacać.
ALIMENTY
Proponowane modyfikacje mają poprawić statystyki ściągalności świadczeń przez Fundusz Alimentacyjny, ale także wyposażyć w lepsze instrumenty matki i ojców, by byli w stanie wyegzekwować od swoich byłych małżonków i partnerów zaległe płatności.
– Dłużnicy pracują w szarej czy czarnej strefie i mając pieniądze, nie przekazują ich na potomstwo, o którym zresztą mówią często „moje byłe dzieci” – zauważa Katarzyna Stadnik ze stowarzyszenia Dla Naszych Dzieci.
W Polsce jest aż milion dzieci, na które rodzice nie płacą alimentów. Część korzysta ze wsparcia funduszu, ale dotyczy to tylko sytuacji, w których dochód w rodzinie nie jest wyższy niż 725 zł. Fundusz wypłaca im do 500 zł miesięcznie, które ma potem odbierać od rodziców dłużników. Tyle że udaje mu się w ten sposób ściągać zaledwie 13 proc. zaległości.
Dłużnicy alimentacyjni i ich długi / Dziennik Gazeta Prawna
Skoro jest kij na dłużników...
Jedną z form nacisku na alimenciarzy ma być utworzenie czarnej listy. Ma działać podobnie jak zbiory dłużników prowadzone przez biura informacji gospodarczej: znalezienie się tu ma stygmatyzować i utrudniać zaciąganie nowych zobowiązań. Do rejestru trafialiby wszyscy zalegający z opłatami, a wpisywać ich mieliby komornicy. Różnica między nową listą a tymi, które prowadzą dziś biura informacji gospodarczej, polegałaby na tym, że w BIG-ach są głównie zadłużeni wobec Funduszu Alimentacyjnego, który wypłaca świadczenia dzieciom. Nowa lista obejmowałaby też tych, których fundusz nie wyręcza w ich obowiązkach, a więc – domyślnie – tych bardziej majętnych, dla których taka stygmatyzacja mogłaby być bardziej dotkliwa.
Przedstawiciele biur informacji gospodarczej podchodzą do pomysłu z rezerwą. Adam Łącki, prezes Krajowego Rejestru Długów, wątpi, czy nowy rejestr jest potrzebny, skoro podobne już funkcjonują, wystarczy rozszerzyć zakres dostarczanych informacji. Mariusz Hildebrand, wiceprezes BIG InfoMonitor, rządowych pomysłów nie krytykuje. Uważa, że nowe rozwiązanie daje szansę na ujawnienie tych dłużników, którzy dziś są bezkarni.
Rząd zastanawia się też, czy na tych, którzy nie łożą na utrzymanie dzieci, nie napuścić profesjonalnych firm windykacyjnych. Skarb Państwa mógłby zlecać im egzekucję długów za określony procent odzyskanej należności. Ale będzie mógł również odsprzedać długi na rynku. Podobną możliwość będą mieli inni wierzyciele, czyli rodzice opiekujący się dziećmi, którzy powinni dostawać alimenty, ale ich nie dostają. Wtedy byłaby szansa na odzyskanie przynajmniej części należności. Sprzedaż czy zlecenie windykacji najczęściej oznacza, że nie da się odzyskać całej (przy sprzedaży można dostać kilka, kilkanaście procent wartości długu).
Jakub Kostecki, prezes firmy windykacyjnej Kaczmarski Inkasso, mówi, że najwięcej zależy od tego, jak szybko egzekutor zajmie się takim długiem. Im później, tym szanse są mniejsze, bo dłużnik ma czas na ukrycie majątku. Dodaje, że wielu alimenciarzy zalega z innymi opłatami i są już znani windykatorom.
Kolejnym narzędziem w ściąganiu należności może być możliwość potrącania ich z innych świadczeń, jakie dłużnik pobiera, w tym wypłacanych na jego dzieci z nowego związku. Z pewnością byłaby skuteczna, gdyby np. można było wstrzymywać część świadczeń (np. dodatku 500 plus) jako spłaty zaległych alimentów. W tym przypadku sankcja nie będzie obejmowała wszystkich, a tylko tych, którzy odrzucą oferty pracy przedstawiane im przez urzędy pracy.
...gdzieś powinna być i marchewka
Skierowanie na roboty publiczne może być także bronią przeciwko osobom niepłacącym na dzieci. Znaczna część takich dłużników pracuje w szarej strefie, czyli jeśli nie uregulują zależności, to stracą na ogół wyższe zarobki z tego źródła, bo będą zmuszeni pracować publicznie za niższe stawki. To rozwiązanie może okazać się więc całkiem skuteczne, tym bardziej że jeśli osoba niepłacąca alimentów nie zgodziłaby się na podjęcie tego rodzaju pracy, to z urzędu podpadałaby pod art. 209 kodeksu karnego przewidujący za ich niepłacenie karę do dwóch lat więzienia.
Resort rodziny rozważa także poważniejszą niż do tej pory zachętę finansową dla gmin do egzekwowania alimentów. Dziś do kasy samorządu z kwoty ściągniętej od dłużnika przez Skarb Państwa trafia tylko część z kwoty głównej, ale z odsetek już nic. Te w całości wędrują do budżetu. Często to właśnie odsetki stanowią większość zaległości. Ministerstwo proponuje, by zarówno należność główną, jak i odsetki dzielić w proporcji 40 proc. dla gminy, 60 proc. dla Skarbu Państwa. To ma mobilizować samorządy do bardziej energicznej egzekucji. A mowa o sporych pieniądzach, bo dłużnicy są dzisiaj winni funduszowi 10 md zł.
Nowy bat na niepłacących
Grzywna, ograniczenie wolności, a nawet jej pozbawienie. To katalog kar, jakie grozić mają osobom uchylającym się od płacenia alimentów – czyli takim, których zaległości wynoszą co najmniej trzy miesiące. Powyższe rozwiązanie zakłada rządowa ustawa nowelizująca kodeks karny, która po głosowaniach w Sejmie pod koniec marca została skierowana do izby wyższej parlamentu. Ustawa, zmieniając dotychczasową definicję przestępstwa niealimentacji, wprowadza też jej kwalifikowaną formę. Surowiej będzie traktowany ten, kto uchylając się od wykonania obowiązku alimentacyjnego, narazi osobę uprawnioną do alimentów na niemożność zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych. W takich przypadkach grozić ma kara więzienia do lat dwóch (a nie roku). Kary uniknie jednak każdy, kto nie później niż przed upływem 30 dni od pierwszego przesłuchania w charakterze podejrzanego o niealimentację uiści w całości zaległe świadczenia pieniężne.
Ściganie przestępstwa niealimentacji odbywać się ma na wniosek pokrzywdzonego, organu pomocy społecznej lub organu podejmującego działania wobec dłużnika. Zakłada się, że ustawa wejdzie w życie 14 dni od ogłoszenia.