Choć nowelizacja ustawy – Prawo zamówień publicznych (t.j. Dz.U. z 2015 r. poz. 2164 ze zm.) obowiązuje od lipca, to wejście w życie przepisów dotyczących zamówień in-house odroczono do 1 stycznia 2017 r. Opozycja proponowała zresztą termin dużo późniejszy, bo chodzi o regulacje, które wzbudzają olbrzymie obawy wśród przedsiębiorców. Pozwalają bowiem zlecać zamówienia z wolnej ręki własnym podmiotom. A to oznacza, że prywatne firmy nie będą już mogły o nie rywalizować na rynkowych zasadach.
Choć przeciwko nowym przepisom najgłośniej protestowała branża wywozu odpadów, to nie tylko komunalne spółki oczyszczania miast będą mogły skorzystać na zmianach.
– Zamówienia in-house wbrew najczęściej przytaczanym przykładom nie ograniczają się do gospodarki komunalnej czy nawet węziej do sektora odpadowego. Co prawda, to jemu poświęcono najwięcej czasu w trakcie prac legislacyjnych, ale zagadnienie to ma znacznie szerszy zasięg – wyjaśnia Wojciech Hartung, ekspert z kancelarii Domański Zakrzewski Palinka.
– Nowe przepisy przewidują możliwość korzystania z instrumentu in-house wszystkim jednostkom sektora finansów publicznych, a zatem zarówno gminom, jak i urzędom centralnym, ale również dotyczą spółek Skarbu Państwa lub agencji państwowych, jeśli mają one status zamawiającego. Obejmować to zatem może w zasadzie każdy obszar gospodarki, w którym zdecyduje się działać państwo – doprecyzowuje Wojciech Hartung.
Z wolnej ręki można przekazać każde zamówienie in-house. Nie liczy się bowiem rodzaj działalności, tylko kontrola nad podmiotem, z którym będzie zawarta umowa. Przepisy stawiają warunek, że ma to być kontrola analogiczna do tej, jaką zamawiający sprawuje nad własnymi jednostkami. Drugi warunek – brak bezpośredniego udziału kapitału prywatnego. I ostatni – ponad 90 proc. działalności musi być wykonywana na rzecz zamawiającego.
Nic nie stoi więc na przeszkodzie, aby Skarb Państwa powołał do życia spółkę, której będzie zlecał tworzenie państwowych systemów informatycznych z pominięciem przetargów. W pewnym zakresie było to zresztą możliwe także dotychczas – w czerwcu 2016 r. utworzono spółkę Aplikacje Krytyczne, która zajmuje się tworzeniem narzędzi informatycznych dla administracji skarbowej. Do tego potrzebna jednak była specjalna ustawa, tymczasem wraz z początkiem 2017 r. wystarczy już powołać spółkę i zlecić jej zadania.
Takiego obrotu sprawy boi się branża informatyczna, która i bez regulacji in-house odnotowała duży spadek zamówień. W 2016 r. ogłoszono o ok. 32 proc. mniej przetargów w branży IT. Tylko w segmencie największych postępowań powyżej progów unijnych wartość zamówień spadła o 2,5 mld zł.
– Przepisy dotyczące zamówień in-house mogą też być wykorzystywane wspólnie przez samorząd i szeroko rozumianą administrację państwową. Co więcej, podmiot, któremu udziela się takiego zamówienia, sam nie musi być zamawiającym – podkreśla Wojciech Hartung.
Można więc sobie wyobrazić powoływanie do życia spółek, które zajmą się budową bloków w ramach programu Mieszkanie Plus. Prywatne firmy z branży budowlanej nie mogłyby wówczas liczyć na zlecenia.
Paradoksalnie najtrudniej będzie wykorzystać nowe regulacje tam, gdzie najbardziej na nie liczono, czyli w samorządach. Okazuje się bowiem, że udział działalności wykonywanej na rzecz własnej gminy większości spółek komunalnych waha się w granicach od 60 proc. do 70 proc. A to oznacza, że nie będzie można udzielić zamówień in-house z wolnej ręki. W dużo lepszej sytuacji są gminy, które dotychczas nie miały spółek komunalnych. Powołując nowe, mogą bowiem bazować na prognozach handlowych i przyjmować założenia, że ponad 90 proc. ich działalności będzie świadczona na rzecz właściciela.