– Chciałbym, aby zakończyły się wokół trybunału i w trybunale te gorszące spory, które do tej pory trwały i które powodowały, że stracił on możliwość normalnego funkcjonowania – powiedział prezydent Andrzej Duda po wręczeniu nominacji nowej prezes TK. Jak przekonywał, w sędzi Przyłębskiej widzi osobę, dzięki której trybunał powróci do normalnej pracy, a także odzyska wiarygodność poważnie nadwerężoną przez trwający od przeszło roku konflikt.
Czy nowa prezes spełni te nadzieje? Środowisko sędziowskie wprawdzie nie jest zaskoczone, że wybór prezydenta padł właśnie na nią, ale, mówiąc oględnie, do nowej prezes jest nastawione sceptyczne. – Jeśli nie dopuści do orzekania trzech sędziów wybranych przez Sejm poprzedniej kadencji, będzie to oznaczało, że nie jest sędzią myślącym niezależnie. A całe jej dotychczasowe postępowanie właśnie na to wskazuje – mówi jeden z sędziów rejonowych, zastrzegając swoją anonimowość.
W centrum sporu o TK Przyłębska znalazła się nieoczekiwanie rok temu, gdy PiS w kontrowersyjnych okolicznościach przepchnął kandydaturę pięciu „swoich” sędziów. Ci, z którymi się przyjaźniła, teraz zachodzą w głowę, dlaczego zaangażowała się w politykę. – Znałem ją przez wiele lat także prywatnie, choć nasz kontakt się urwał. Mimo wszystko byłem bardzo zdziwiony rolą, w jakiej zaczęła występować. Zupełnie nie rozumiem jej motywacji – przyznaje jeden z byłych sędziów poznańskiego sądu okręgowego. I dodaje, że nigdy nie rozmawiał z nią o polityce i nie miał pojęcia o jej sympatiach partyjnych.
Na brak zaufania wśród szeregowych sędziów Przyłębska zapracowała przede wszystkim, konsekwentnie bojkotując rozprawy w trybunale kierowanym przez jej poprzednika i Zgromadzenie Ogólne Sędziów TK. „Nie chciałam legitymizować bezprawnych działań prezesa Rzeplińskiego” – tłumaczyła się w rozmowie z portalem Wpolityce.pl. Jej udział we wcześniejszych sprawach ograniczał się do zgłaszania do wyroków zdań odrębnych, w których dowodziła, że orzeczenie jest nieważne, skoro wydano je w niezgodnym z prawem składzie. Nie było w nim bowiem trójki sędziów wybranych przez PiS, niedopuszczonych do orzekania przez Rzeplińskiego. Na początku grudnia Przyłębska odmówiła też uczestnictwa w zgromadzeniu ogólnym, na którym mieli zostać wybrani kandydaci na prezesa TK. Jak uzasadniała, nie pozwalał na to jej stan zdrowia.
Kiedy zakończyła się kadencja Andrzeja Rzeplińskiego i prezydent powierzył Przyłębskiej tymczasowe kierownictwo w TK, błyskawicznie dokooptowała do jego składu trzech wykluczanych dotąd sędziów i zwołała nowe zgromadzenie ogólne. W ten sposób sama sobie otworzyła drogę do prezesury w trybunale.
Wśród sędziów wątpliwości co do tego, czy Przyłębska sprosta zadaniom postawionym przez prezydenta, wzbudzają mało pochlebne opinie o jakości jej pracy. Dotyczą one jej zawodowego dorobku sprzed 1997 r., kiedy odeszła do pracy na placówkach dyplomatycznych w Niemczech (w Kolonii zajmowała się m.in. sprawami „wypędzonych”, którzy ubiegali się o zwrot majątków w Polsce). „Gazeta Wyborcza” dotarła do miażdżącej oceny, jaką w 2001 r. obecnej prezes TK wystawili sędziowie poznańskiego sądu okręgowego, w którym ubiegała się o stanowisko. „Brak stabilności orzecznictwa”, „przeterminowanie uzasadnień”, „wysoka absencja w pracy” – to główne zarzuty zawarte w negatywnej opinii, która na kilka lat zablokowała Przyłębskiej możliwość pracy w Poznaniu, gdzie na uniwersytecie wykłada jej mąż. – Rzeczywiście zgromadzenie ogólne bardzo krytycznie oceniło jej pracę – wspomina sędzia, który brał udział w głosowaniu nad kandydaturą nowej prezes TK.
Ale sędziowie Sądu Okręgowego w Gdańsku w październiku 2001 r. przyjęli ją w swoje szeregi. Do Sądu Okręgowego w Poznaniu trafiła ostatecznie w 2007 r. z nominacji prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Specjalizowała się w sprawach dotyczących ubezpieczeń społecznych.
Wczorajsze powołanie Julii Przyłębskiej na prezesa Trybunału Konstytucyjnego wzbudza poważne zastrzeżenia konstytucjonalistów. Ich zdaniem prezydencka nominacja może być nieważna, gdyż Zgromadzenie Ogólne Sędziów TK, które wyłoniło kandydaturę sędzi z Poznania, nie miało prawa przedstawić jej głowie państwa. I to nie dlatego, że głosowanie odbyło się bez udziału ośmiu sędziów. – Moim zdaniem wzięły w nim udział trzy osoby pozbawione statusu sędziego trybunału. Sejm wybrał je bowiem na miejsca, które zostały już zajęte – twierdzi dr Ryszard Balicki, konstytucjonalista z Uniwersytetu Wrocławskiego. Chodzi o Henryka Ciocha, Lecha Morawskiego i Mariusza Muszyńskiego wyłonionych do TK przez obecną większość parlamentarną. PiS uznał bowiem, że trzej sędziowie wybrani do trybunału przez Sejm poprzedniej kadencji są nieważni, a prezydent odmówił ich zaprzysiężenia. – W ustawie o TK nie ma wymogu kworum do podejmowania ważnych decyzji przez zgromadzenie ogólne sędziów trybunału. Jest tam jednak mowa o tym, że kandydat na prezesa musi uzyskać poparcie co najmniej pięciu sędziów. Tymczasem w głosowaniu nad kandydaturami na prezesa wzięło udział sześć osób, z których trzy nie miały do tego prawa, bo nie są sędziami TK – przekonuje dr Balicki. W jego ocenie oznacza to, że jedynie trzy oddane głosy są ważne.