Aby równomiernie rozłożyć pracę w sądach, wystarczy stworzyć listę sędziów rezerwowych różnych specjalności - Waldemar Żurek, członek Krajowej Rady Sądownictwa, sędzia Sądu Okręgowego w Krakowie.
Krajowa Rada Sądownictwa złożyła do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o zbadanie prawa o ustroju sądów powszechnych. W jednym z jego punktów zaskarża przepis, który pozwala ministrowi sprawiedliwości tworzyć i znosić sądy w drodze rozporządzenia. Dlaczego?
Przepis ten pozwala de facto aktem podstawowym obchodzić konstytucję. Artykuł 180 ustawy zasadniczej jednoznacznie określa, iż przeniesienie sędziego do innej siedziby lub na inne stanowisko wbrew jego woli może nastąpić jedynie na mocy orzeczenia sądu i tylko w przypadkach określonych w ustawie. Tymczasem zaskarżony przepis pozwala ministrowi m.in. znosić sądy i tworzyć w ich miejsce wydziały zamiejscowe. Takie wydziały, oddalone od sądu macierzystego, mogą stać się narzędziem do przerzucania sędziów niepokornych. A przecież obywatel musi mieć gwarancję, że sędzia rozpoznający jego sprawę nie boi się nacisków, ani tych ze strony ministra, ani własnego prezesa.
Minister postanowił jednak skorzystać ze swojego uprawnienia i zlikwidować 1/3 sądów rejonowych.
Każdy minister, zwłaszcza resortu sprawiedliwości, chce przeprowadzić głębokie reformy i pozostawić coś po sobie. Niestety, zazwyczaj robi to, nie patrząc, że sądownictwo to system naczyń połączonych. Pamiętam już tworzenie wydziałów cywilno-karnych, potem grodzkich czy sądów 24-godzinnych.
I wszystkie te reformy skończyły się klapą?
Niestety. Z upływem czasu wszystkie te pomysły zostały wyrzucone do kosza. Co gorsza nikt nie policzył, jakie środki zostały utopione na potrzeby ich realizacji. Praca ludzi, remonty, adaptacja budynków, nowe druki, pieczęcie, tablice, zamykanie repertoriów, tworzenie nowych, przewożenie setek ton akt. Oczywiście potem mówimy publicznie o ogromnych nakładach na sądownictwo, ale nikt już nie liczy, ile pochłonęły nieprzemyślane reformy.
Sędziowie bardzo ucierpią na przeprowadzanej obecnie reformie?
Regułą wynikającą z u.s.p. jest to, że sędzia powinien mieszkać w miejscu siedziby swojego sądu. I w większości przypadków tak właśnie jest. Teraz z sądów rejonowych będą tworzone wydziały. A to pozwoli przenosić sędziów do wydziałów, które mogą być oddalone od ich miejsca zamieszkania np. o 50 czy nawet 100 km. Należy także pamiętać, że w takiej sytuacji trzeba będzie sędziom zwracać koszty przejazdu. Już nie wspominam o tym, że nikt nie policzył, ile czasu taki sędzia straci na podróżowanie między domem a sądem.
Czy reforma dotknie obywateli? Resort twierdzi, że zmiany te nie będą miały żadnego wpływu na ich sytuację.
To nie do końca prawda. Nikogo nie obchodzi, że chcąc np. poskarżyć się na złą pracę wydziału, trzeba będzie pojechać kilkadziesiąt kilometrów, by spotkać się z prezesem sądu. On z kolei będzie musiał zwrócić się do wydziału o przesłanie akt.
Czy prezesi sądów, do których zostaną włączone nowe wydziały zamiejscowe, mogą mieć kłopot z zarządzeniem kadrą?
To rzeczywiście może stanowić poważny problem. Znamy przecież maksymę, że „pańskie oko konia tuczy”. Należy więc zadać pytanie, kto będzie pilnował w kilku dużych wydziałach dyscypliny pracy, codziennego porządku. Pracownicy sądowi będą przecież podlegać dyrektorowi sądu, który będzie rezydował w sądzie macierzystym oddalonym być może o kilkadziesiąt kilometrów. A może będziemy mieli prezesów objazdowych, którzy pół tygodnia będą objeżdżać swoje odległe wydziały, a resztę pracy poświęcą sądowi właściwemu?
Ale przecież resort robi to, aby zlikwidować nierównomierne obciążenie sędziów pracą.
Krokodyle łzy, jakie roni ministerstwo, mówiąc o ogromnej dysproporcji w obciążeniach, czasem mnie rozbawiają. Przecież to resort w znacznej części odpowiada od wielu lat za rozdział etatów.
No dobrze, ale przecież coś z tym trzeba zrobić.
Oczywiście trzeba zmierzać do ujednolicania obciążenia, ale nie metodami likwidacji sądów. Jak taką złą praktykę zastosujemy raz, to potem może być wykorzystywana przeciwko niepokornym sędziom czy prezesom. Tak nie wolno.
To w takim razie jak można rozwiązać ten problem?
Trzeba po prostu stworzyć na poziomie okręgu listę sędziów różnych specjalności, którzy dobrowolnie na nią wpisani, będą gasić pożary i ratować upadające wydziały. Dotyczy to tak samo wydziałów w dużych, jak i małych sądach, bo gdy ktoś zapada na długotrwałą chorobę czy idzie na urlop macierzyński, to i tak ktoś musi zastąpić go w orzekaniu. Takich rezerwowych sędziów można nagradzać dodatkami, a jeśli się sprawdzą, to na pewno pozytywnie wpłynie to na ich zawodową karierę. Tak więc systemowe rozwiązanie tego problemu jest możliwe, bez radykalnych rozwiązań, do których należy zaliczyć likwidację sądów.