Ustawa deregulacyjna to sztandarowy projekt tego rządu. Tak o swoim dziecku mówił niedawno minister Jarosław Gowin. A ja dodam: to wielki test dla naszej demokracji. I dla tych, którzy mają stać na jej straży.
Małgorzata Kryszkiewicz, zastępca kierownika działu prawo
Zajrzałam na strony Rządowego Centrum Legislacji. Pod link, gdzie zamieszczono projekt ustawy deregulacyjnej, podpięte zostały pisma z uwagami, jakie spłynęły na etapie konsultacji społecznych. Ich liczba zaparła mi dech w piersiach.
Postanowiłam je policzyć – przy 142. pozycji zrezygnowałam, a nie doszłam jeszcze do połowy. Wśród zgłaszających uwagi byli nie tylko prawnicy czy taksówkarze. Swoje poparcie dla projektu w toku konsultacji społecznych postanowił wyrazić m.in. sołtys wsi Wieruszowa.
Znalazł się również zwykły obywatel, który tą drogą chciał wesprzeć ministra Gowina. Przykłady można mnożyć. Wygląda więc na to, że my, jako naród, zdaliśmy egzamin z demokracji. Teraz czas na rządzących.
W ostatnich dniach byliśmy świadkami niewpuszczenia do Senatu przedstawicieli „Solidarności”, którzy chcieli zabrać głos w sprawie zmian w systemie emerytalnym. Marszałek stwierdził, że to zasłużona kara za uwięzienie posłów.
Tyle że przy okazji nie wpuszczono również przedstawicieli Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”, choć ci przecież nie brali udziału w incydencie pod Sejmem.
Miejmy nadzieję, że taka sytuacja nie powtórzy się podczas prac w parlamencie nad ustawą ministra Gowina.
Nie wszystkie z tych kilkuset pism pochwalają plany rządu. Ogromna ich część zawiera krytyczne uwagi. A parlamentarzyści powinni poznać wszystkie głosy – także tych niezadowolonych, którzy nie będą blokować ulic ani więzić posłów na Wiejskiej.