Dopiero dziś zrozumiałem sens przedwyborczego hasła PO „Polska w budowie”. A raczej odkryłem w nim drugie dno. Dno dosłowne, bo chodzi o pozycję, jaką Polska zajmuje w rankingu Banku Światowego w kategorii Proces uzyskiwania pozwolenia budowlanego – na 183 kraje zajęliśmy 160. miejsce. Bliżej dna są tylko Azerbejdżan, Albania i parę innych krajów, w których i tak buduje się tylko lepianki albo bunkry.
Od chwili, kiedy działająca w Polsce firma postanowi, że chce coś zbudować, do czasu, gdy może rozpocząć inwestycję, mija średnio 301 dni. W tym czasie musi wypełnić 30 przewidzianych prawem procedur. Dla porównania w Niemczech jest ich tylko 12, a sprawę zamyka się w 100 dni. W obliczu tych liczb inaczej brzmi hasło „Polska w budowie”. Niemniej, aby było całkiem zgodne z prawdą, trzeba dodać do niego jedno słowo – permanentnej.
Wygląda na to, że do kolejnych wyborów Platforma będzie chciała stanąć z inną maksymą: „Zbudowaliśmy Polskę”. Donald Tusk będzie próbował wedrzeć się do podręczników historii jako ten, który zrobił dla nas najwięcej od czasów Kazimierza Wielkiego. I ma na to szanse, jeśli Ministerstwo Budownictwa dotrzyma obietnicy i zrewolucjonizuje kodeks budowlany.
Zapowiedzi się huczne i dotyczą głównie uproszczenia procedur. A to właśnie one i czas, jaki zajmują, są hamulcem blokującym firmowe i indywidualne inwestycje. Resort zapewnia, że administracja będzie mniej ingerowała w proces budowlany, ale większą wagę przywiąże do ładu przestrzennego.
To oznacza, że blok nie powstanie w środku pola bez drogi dojazdowej, a obok gotyckiego kościoła nie stanie drapacz chmur ze szkła. Nasze miasta będą jeśli nie ładniejsze, to przynajmniej bardziej harmonijne.
Mam nadzieję, że minister Nowak dopilnuje nowego kodeksu lepiej niż rozkładu jazdy pociągów, a rząd i Sejm nie zrobią z nim później tego, co zrobiły z ustawą emerytalną. Innymi słowy, w imieniu wszystkich Polaków życzyłbym sobie, aby liczbę procedur zmniejszono z 30 do 3, a nie do 29.