Od 1 lutego już wszystkie punkty nieodpłatnego poradnictwa działają. W 882 punktach porad udzielają adwokaci oraz radcowie prawni, 642 placówki powierzono natomiast organizacjom pozarządowym. Nieznana jest jednak liczba tych, którzy z pomocy skorzystali.
Takie dane podane zostały wczoraj w Sejmie, gdzie przedstawiano informację na temat realizacji ustawy o nieodpłatnej pomocy prawnej oraz edukacji prawnej (Dz.U. z 2015 r. poz. 1255). Wiceminister Łukasz Piebiak podkreślał, że za wcześnie oceniać, czy ustawa spełnia swój cel.
Za pośrednictwem wojewodów resort zwrócił się natomiast ostatnio do starostw o informacje, którzy adwokaci i radcy – z imienia i nazwiska – nie podpisali umów o świadczenie pomocy prawnej.
Podpisanie umowy stanowiło ostatni etap umożliwiający prawnikowi udzielanie przedsądowych porad w punktach zorganizowanych przez powiat. Chętni musieli bowiem najpierw zgłosić się do swoich korporacji, a dopiero one – najczęściej w drodze losowania – wybierały konkretnych prawników i zawierały porozumienie z powiatem o świadczenie przez nich poradnictwa. Dopiero w końcowej fazie prawnik negocjował z powiatem warunki swojej pracy. I właśnie na tym etapie zdarzało się, że do podpisania umów nie dochodziło.
– Po pierwsze, okazywało się – wbrew wcześniejszym informacjom – że np. pomoc prawna nie będzie świadczona w siedzibie starostwa, lecz w gminie oddalonej od niego nawet o 30 km. Przy dojazdach dochodził problem ubezpieczenia od ewentualnych wypadków i zwrotu kosztów przejazdu, czego umowy nie przewidywały – opowiada adw. Paweł Gieras, dziekan Izby Adwokackiej w Krakowie.
– Po drugie, arbitralnie ustalany harmonogram dyżurów kolidował niekiedy z obowiązkami adwokatów. Po trzecie, większość adwokatów sądziła, że będą samodzielnie, codziennie lub przynajmniej co drugi dzień obsługiwać te punkty. A okazało się, że niektóre starostwa proponowały jedynie raz na dwa tygodnie. Wreszcie część odmów to uzasadnione przyczyny osobiste – wylicza. Jak mówi, w krakowskiej izbie jedynie około 10 proc. adwokatów, którzy się zgłosili, nie podpisało umowy. I zastrzega, że nie doprowadziło to do szkód po stronie obywateli, gdyż zaraz znajdowali się nowi chętni. Tym bardziej – zdaniem mec. Gierasa – niepokoi, po co resortowi personalia.
– Czemu mają służyć imienne listy adwokatów, którzy odmówili podpisania umów, przekazywane do resortu? Adwokaci w kamasze? To już było za kadencji ministra Ludwika Dorna w stosunku do lekarzy – nerwowo komentuje adwokat Paweł Rybiński, dziekan Izby Adwokackiej w Warszawie.
Okazuje się jednak, że niepokój jest przedwczesny. Jak zapewnia resort, personalia prawników potrzebne są mu ze względów technicznych: właśnie po to, by w przyszłości chętni do udzielania porad mieli wpływ na to, w którym dokładnie miejscu będą świadczyć pomoc. By nie byli więcej – dopiero na etapie podpisywania umów – zaskakiwani odległością punktu od ich kancelarii.