Uzasadnienie wyroku to papierowa wersja tego, co się zdarzyło przed sądem i w głowie sędziego. Dlatego nie powinno być napisane słowami zaczerpniętymi z tez orzeczeń czy twierdzeń doktryny.
Agnieszka Damasiewicz / Dziennik Gazeta Prawna
Ludzie nie tylko coś robią, lecz nieustannie zajmują się opisywaniem, objaśnianiem i tłumaczeniem swoich zachowań” (Z. Krasnodębski, „Działanie i jego racjonalność w perspektywie prakseologicznej i socjologicznej” [w:] „Prakseologia”, 1-2/1991) – tak twierdzą etnometodologowie badający metody codziennej ludzkiej aktywności.
Uzasadnienie aktywności sądowej w postaci orzekania jest zinstytucjonalizowane. Wyrok uzasadnia się na wniosek lub w razie wniesienia apelacji. Tylko po co?
To kluczowe pytanie, bo odpowiedź na nie prowadzi do ustalenia, jak powinno wyglądać uzasadnienie orzeczenia. A wyglądać może przecież różnie, zależnie od tego, jaki jest jego cel i kim jest jego adresat.
Sędzia pisze tak: „Jeśli obie strony składają wniosek o uzasadnienie, to rozumiem. Sądowe powiedzenie mówi, że jeśli wyrok nie podoba się ani powodowi, ani pozwanemu, to znaczy, że jest sprawiedliwy. Ale ja mam przed sobą trzy wnioski o uzasadnienie złożone przez adwokatów stron, które wygrały wszystko co do złotówki i grosika!” (parafraza słów sędziego z bloga Sub iudice, post. pt. „Urlop”; korzystam z tej wypowiedzi, zastrzegając, że dla zrozumienia stanowiska autora należy przeczytać cały ów post, ponieważ ma charakter felietonu, a ta forma wymaga czytania od A do Z). Czyżby sędzia sugerował, że strona, która nie zamierza apelować, nie powinna żądać pisemnego uzasadnienia? Z prakseologicznego punktu widzenia tę tezę można obronić: skoro sąd podzielił moje stanowisko, to po co mi uzasadnienie? Widocznie uznał moją argumentację. Nie potrzebuję jej usłyszeć od niego, skoro to moja własna.
To jest logiczne. Dlaczego więc wygrywający składają wnioski o uzasadnienia?
Przyczyn może być kilka:
1. wygrywający chce mieć uzasadnienie, by przygotować się do odpowiedzi na ewentualną apelację;
2. chce sprawdzić, czy sąd podzielił jego argumentację, wydając korzystny wyrok, czy też użył innej;
3. chce mieć „gotowca” w razie występowania w podobnej sprawie przed tym samym lub nawet innym składem sędziowskim.
Zresztą motywacje przegrywającego także nie muszą ograniczać się do chęci złożenia apelacji:
1. przegrywający chce prześledzić tok myślenia sądu, aby dopiero zdecydować, czy warto apelować;
2. chce sprawdzić, w którym miejscu popełnił błędy, by nie przegrać kolejnej, podobnej sprawy;
3. chce uniknąć konieczności samodzielnego „tłumaczenia się” z przegranej sprawy swojemu mocodawcy. Po prostu da mu uzasadnienie;
4. przegrywający to instytucja, która z zasady archiwizuje uzasadnienia, by móc ocenić przebieg sprawy, nawet jeśli prowadzący je pracownik czy urzędnik nie będzie już częścią zespołu.
Te potrzeby wygrywających i przegrywających dowodzą racjonalności żądania pisemnych uzasadnień także wtedy, gdy się wygrywa lub nie zamierza się apelować z pozycji przegranego.
A może by tak uzasadniać wszystko...
Należy w takim razie postawić jeszcze jedno pytanie, a mianowicie o to, jakim potrzebom uzasadnienie powinno służyć – bo przecież sąd nie ma obowiązku zaspokajać wszystkich potrzeb, ale dokładnie te, dla których zaspokojenia został powołany.
To jest pytanie o funkcje uzasadnienia. Przyjmuję, że są cztery:
Legitymizacyjna, w ramach której władza sądownicza, uzasadniając orzeczenie, udowadnia, że sprawa została rozpatrzona, a strony wysłuchane.
Funkcja druga, perswazyjna, to próba przekonania stron o racjonalności, zgodności z prawem czy słuszności orzeczenia. Można to ująć sentencjonalnie – celem sądu jest to, by przegrywający zrozumiał, dlaczego przegrał.
Trzecia funkcja to umożliwienie zweryfikowania uzasadnienia przez wyższą instancję.
Czwarta funkcja to kształtowanie praktyki orzeczniczej i adwokacko-radcowskiej.
Wszystkie cztery można sprowadzić do słowa-klucza, którym jest „wyjaśnianie”. W różnych kontekstach, z różnych perspektyw i różnym adresatom. Przy funkcji legitymizacyjnej adresatem jest społeczeństwo; przy perswazyjnej adresatem są w pierwszej kolejności strony, a społeczeństwo w drugim planie, reprezentowane przez publiczność na sali. Przy weryfikacyjnej adresatem jest sąd wyższej instancji, a przy edukacyjnej inni prawnicy: adwokaci, radcy prawni, sędziowie, naukowcy.
To oznacza, że uzasadnienie ma znacznie szersze grono adresatów niż tylko strona, która chce apelować od wyroku. Część z tych adresatów nie ma szans złożenia wniosku o uzasadnienie, więc być może powinno być ono obowiązkowe i wydawane z urzędu?
Nie mówię, że to byłoby pragmatyczne. Mówię, że to byłoby usprawiedliwione funkcjami orzeczenia. Zaznaczam jednocześnie, że dopóki sędziwie są obłożeni zadaniami niewiążącymi się bezpośrednio z wydaniem orzeczenia i jego uzasadnieniem, które pochłaniają nieraz ponad 50 czy 60 proc. ich aktywności, to takie obowiązkowe uzasadnianie jest niewykonalne czasowo. Tylko żeby żadnemu politykowi nie przyszło do głowy forsować połowy z mojego ostrożnego postulatu i uczynić uzasadnień obowiązkowymi, bez zdjęcia z głowy sędziów całej tej roboty, którą może wykonywać asystent czy częściowo personel pomocniczy po maturze. Polityku! Tego postulatu nie da się zrealizować połowicznie, to jest typ postulatu „wszystko albo nic”.
Między tym, co jest, a tym, co być powinno
Skoro jest wiele kategorii adresatów, o różnym poziomie świadomości prawnej i wykształcenia, to pojawia się kolejne, proste pytanie: jak uzasadniać? Na obecny kształt uzasadnień nawet sędziowie pomstują, ale jednocześnie wzdychają: „sami to sobie zrobiliśmy”. Weźmy część historyczną, czyli co kto twierdził. Wydawałoby się, że najkorzystniej dla transparentności treści byłoby skrótowo zrelacjonować przebieg sprawy. Jednak to kosztuje sporo czasu i wysiłku. Łatwiej jest zeskanować ten kawał historii utrwalony w pismach procesowych. To pozwala oszczędzić czas. Ale też produkuje papier i zwiększa dystans między pierwszą linijką uzasadnienia a sednem sprawy.
Jednak sędzia, który ma sporządzić cztery uzasadnienia w dwa tygodnie, nie może sobie pozwolić na bawienie się ze streszczaniem.
Słyszę, że ktoś teraz krzyknął: „Co?! A cóż to jest machnąć cztery uzasadnienia podjętych już przecież decyzji w dwa tygodnie?”. Takiemu komuś podsuwam pomysł – niech policzy.
Skoro sędzia ma dwie wokandy tygodniowo, dajmy na to wtorek i czwartek, a na każdej, wskutek zarządzenia przewodniczącego wydziału, siedem spraw, to musi najmniej dzień przed każdą wokandą, a więc w poniedziałek i środę, przypomnieć sobie sprawy. Nie mówiąc o podjęciu rozstrzygnięć, różnego kalibru. Zostaje mu piątek na obsługę poczty, która spływa codziennie na jego biurko nieprzerwanym strumieniem, od lekkiej bryzy, po wielką falę, we wszystkich sprawach prowadzonego referatu (liczącego w dużym mieście przykładowo 400 czy 500 spraw). No i oczywiście ma napisać rzeczone cztery uzasadnienia. Zdąży?
Czytającym ten tekst adwokatom i radcom prawnym proponuję spróbować w ten sposób funkcjonować, tydzień w tydzień, bez możliwości wpływu na to, prowadzenia ilu nowych spraw podejmie się kancelaria. Aha: i bez aplikantów, rzecz jasna, ewentualnie z przypadającą im ćwiartką asystenta.
Niech adwokaci i radcy prawni liczą, a ja tymczasem pozwolę sobie zgadywać: sędzia w takiej sytuacji nie zdąży.
No ale załóżmy, że mam część historyczną zeskanowaną, w sferze bytu, lub, w sferze powinności, streszczoną.
Dalej idzie stan faktyczny. Co ustalono i jakimi dowodami. Tutaj nie ma zmiłuj. Sędzia Sądu Najwyższego Katarzyna Gonera podkreśla trafnie: „Sąd pierwszej instancji musi koronkowo podejść do ustalenia stanu faktycznego. O ile stan prawny apelacja może sobie doustalić i doczytać, o tyle ustalenia faktów nie zastąpi już nic, z wyjątkiem prowadzenia własnego postępowania dowodowego (parafraza wypowiedzi sędzi Katarzyny Gonery w dyskusji dotyczącej uzasadnień, w ramach konferencji „Uzasadnienia orzeczeń sądowych – problemy”, która odbyła się 27 listopada 2015 r. w INP PAN w Warszawie). Stan faktyczny trzeba opisać z dociekliwością a la Sherlock Holmes. Z tym ograniczeniem, że proces póki co jest kontradyktoryjny i sędzia nie zawsze będzie mógł podążyć tropem ukrytej prawdy. Czasem będzie musiał na nią smutno patrzeć zza siatki zbudowanej z przepisów słusznie chroniących ideę kontradyktoryjności postępowania.
Kolejny etap działania, a tym samym punkt uzasadnienia, to ustalenie stanu prawnego. Sędzia jest skazany, z uwagi na brak czasu, na orzeczenia zgromadzone w popularnych bazach lub na komentarze – te, które ma na półce w gabinecie czy w bibliotece sądowej. Już nie zdąży dokonać drobiazgowej selekcji orzecznictwa czy poczytać glosy, nie mówiąc o luksusie – własnym i stron – przeczytania monografii z zakresu tematyki, w której właśnie orzeka. Znowu rozjeżdża się sfera bytu i powinności.
Wreszcie – kluczowe! – dokonanie subsumpcji. Profesor Ewa Łętowska podkreśla (m.in. prowadząc panel dyskusyjny w czasie wyżej wskazanej konferencji), że niekiedy czyta się doskonały wywód prawniczy, ale orzeczniczo: klapa, bo szwankuje subsumcja. Stan faktyczny nie jest prawidłowo podciągnięty pod stan prawny.
Zejdę teraz z podwójnego toru – jak uzasadnienie ma prawo wyglądać wobec ograniczeń czasu i możliwości danych sędziom i jak uzasadnienie powinno wyglądać, gdyby te ograniczenia rozsądnie przeorganizować. I sięgam już tylko do tego, jak uzasadnienie powinno – nie wyglądać, ale brzmieć. W jakim języku.
Szarojęzyk dla szarych ludzi
Uzasadnienie to papierowa wersja tego, co się zdarzyło przed sądem i w głowie sędziego. Sędzia musi wykazać, co przeanalizował, co mu wyszło z tej analizy, a kiedy trzeba sięgnąć po jakąś dobrą linię orzeczniczą czy pomysł doktryny. Ale niekoniecznie używając słów zaczerpniętych z tez orzeczeń czy twierdzeń nauki.
Powinien raczej, biorąc pod uwagę zróżnicowanie adresatów, napisać rzecz jak najprostszym językiem, podając odnośniki do źródeł, w tym orzeczeń czy publikacji naukowych, aby prawnicy mogli do nich zajrzeć. Gdyby ich nie znali. Wtedy „szary człowiek” zrozumie treść, a prawnik zweryfikuje podstawy decyzji.
To jest jedyne rozsądne rozwiązanie, ponieważ nie można przecież pisać dwóch wersji orzeczeń – jednego dla prawników i jednego nieprawniczego, zrozumiałego dla szarych ludzi. Skoro trzeba wybrać, to logicznie jest wybrać język „szaroludzki”. Czyli ten, który będzie komunikował treść uzasadnienia wszystkim adresatom.
Komunikowanie w „szarojęzyku”, wyklucza „kopiuj-wklej” z pism procesowych i innych tekstów prawniczych. Trzeba parafrazować, tłumaczyć, używać metafor, pokazywać, nie opisywać. To znów kosztuje czas i trzeba być dobrym pisarzem.
Apel do polityków składających się na ustawodawcę i wykonawcę: znajdźcie sędziom czas. Zdejmijcie z ich głów wszystko to, co nie jest orzekaniem i uzasadnianiem orzeczeń.
Pierwszorzędną umiejętnością sędziego powinno być profesjonalne decydowanie i profesjonalne uzasadnianie, w tym pisemne. Niewielu ludzi ma wrodzony talent pisarski, tego trzeba się uczyć. Chodzi o to, aby tekst skutecznie komunikował. Uzasadnienie ma być:
1. zrozumiałym dla przeciętnego członka społeczeństwa komunikatem, żeby wiedział, że władza sądownicza robi to, co do niej należy, czyli podejmuje decyzje zgodne z prawem;
2. zrozumiałym dla stron komunikatem, żeby „nawet przegrani wiedzieli, dlaczego przegrali”;
3. zrozumiałym, w tym przypadku także kompletnym, komunikatem dla sędziów sądów drugiej instancji i ewentualnie Sądu Najwyższego, żeby mogli prześledzić proces decyzyjny i na tej podstawie podjąć własne decyzje;
4. zrozumiałym komunikatem dla innych prawników, aby mogli go zaakceptować lub podjąć z nim polemikę, w danym lub innych postępowaniach sądowych.
Konkludując, uzasadnienie wyroku jest fundamentalnym instrumentem komunikacji sądu z, oczekującą od niego decyzji, „resztą świata”.
Dlatego co najmniej ta część „reszty świata”, która o tym decyduje, będąc władzą ustawodawczą i wykonawczą, powinna zadbać o to, by sędzia miał czas porządnie, wszechstronnie, własnymi słowami, a nawet: „nie bójmy się tego powiedzieć – twórczo” (znów za prof. Ewą Łętowską) uzasadnić orzeczenie. I to uzasadnienie napisać precyzyjnie, streszczając złożone wywody stron, oraz prościej, niż prawnicy, omawiając kwestie prawne, z użyciem metafor i innych instrumentów komunikacji. Innymi słowy niech uzasadnienia będą pisane w „szarojęzyku” – języku zrozumiałym dla szarych ludzi.
Uzasadnienie ma znacznie szersze grono adresatów niż tylko strona, która chce apelować od wyroku. Część z tych podmiotów nie ma szans złożenia wniosku o uzasadnienie, więc być może powinno być ono obowiązkowe i wydawane z urzędu?
Komunikowanie w „szarojęzyku” wyklucza „kopiuj-wklej” z pism procesowych i innych tekstów prawniczych. Trzeba parafrazować, tłumaczyć, używać metafor, pokazywać, nie opisywać. To znów kosztuje czas i trzeba być dobrym pisarzem.