Kto prowadzi bloga bez rejestracji, w każdej chwili może być postawiony przed sądem i uznany za winnego wykroczenia na podstawie przepisów rodem z PRL.
Blogosfera młoda i sfeminizowana / Dziennik Gazeta Prawna
Mariusz Kowalewski, dzisiaj znów zawodowo zajmujący się dziennikarstwem, w 2014 r. miał przerwę i postanowił założyć prywatnego bloga. Opisywał lokalne problemy, w tym także sprawy dotyczące jednej z wyższych szkół. Po jednym takim wpisie rektor zawiadomił prokuraturę, a ta wszczęła postępowanie z art. 212 kodeksu karnego (zniesławienie). Jednocześnie policja skierowała do sądu sprawę o prowadzenie bez rejestracji gazety internetowej. Sąd Rejonowy w Olsztynie uznał zaś blogera za winnego popełnienia wykroczenia, choć odstąpił od wymierzenia kary (sygn. akt IX W 3232/15).
– To samo może spotkać w zasadzie każdego blogera w Polsce. Próbowałem tłumaczyć, że przepisy, na podstawie których jestem sądzony, uchwalono w 1984 r., czyli w czasach, gdy nikt nie wiedziało internecie, o blogach nie wspominając. Bezskutecznie – informuje Kowalewski.
– Myślałem o przekształceniu bloga w dziennik internetowy i dwukrotnie składałem wniosek o jego rejestrację w sądzie, ale cofano go z powodu błędów formalnych. Później zrezygnowałem z tej koncepcji, a prowadzony przeze mnie blog traktowałem wyłącznie jako platformę do dzielenia się osobistymi spostrzeżeniami – dodaje.
Ale wyroków uznających blog za medium wymagające rejestracji jest coraz więcej. W ostatni czwartek podobny wydał Sąd Rejonowy w Szamotułach w sprawie Andrzeja Radke, prowadzącego blog WikiDuszniki.pl (orzekając, oparł się na opinii biegłego, który uznał blog za formę prasy). Tu również sąd stwierdził popełnienie wykroczenia, ale odstąpił od wymierzenia kary.
Spadek po PRL
Sądy opierają swoje wyroki na art. 45 ustawy – Prawo prasowe (Dz.U. z 1984 r. nr 5, poz. 24 ze zm.), aktu uchwalonego jeszcze w PRL i nieznacznie tylko od tamtych czasów zmienionego. Zgodnie z nim wydawanie dziennika lub czasopisma bez rejestracji w sądzie to wykroczenie, za które grozi grzywna do 5 tys. zł (jeszcze dwa lata temu było to przestępstwo).
Na pytanie, czym jest dziennik lub czasopismo, odpowiada art. 7 prawa prasowego. Najpierw trzeba jednak sięgnąć do definicji prasy, zgodnie z którą chodzi o „publikacje periodyczne, które nie tworzą zamkniętej, jednorodnej całości, ukazujące się nie rzadziej niż raz do roku, opatrzone stałym tytułem albo nazwą, numerem bieżącym i datą”. Dziennik zaś to „ogólnoinformacyjny druk periodyczny lub przekaz za pomocą dźwięku oraz dźwięku i obrazu, ukazujący się częściej niż raz w tygodniu”, a czasopismo – „druk periodyczny ukazujący się nie częściej niż raz w tygodniu, a nie rzadziej niż raz w roku”.
Sądy uznają, że wszystkie te przesłanki mogą być spełnione także w przypadku bloga. We wspomnianych wyrokach wskazano na periodyczność publikowanych wpisów i to, że nie tworzą jednorodnej całości.
– Blog nie powinien być traktowany jako dziennik czy czasopismo już choćby ze względu na jego strukturę. Gdy są to wpisy następujące po sobie, nawet cyklicznie, to nie można mówić o kolejnym wydaniu – twierdzi jednak dr Michał Zaremba z Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego.
Agnieszka Wiercińska-Krużewska, adwokat w kancelarii WKB Wierciński, Kwieciński, Baehr, zwraca uwagę, że w przypadku tak nieprzystających do dzisiejszych realiów przepisów sądy powinny sięgać po wykładnię celowościową.
– Jedynym sensem rejestracji dziennika lub czasopisma jest ułatwienie możliwości żądania sprostowania. Tyle że przecież piszący na blogu i tak ponosi odpowiedzialność cywilną, a nawet karną za to, co opublikuje – ocenia mec. Wiercińska-Krużewska.
Bat na każdego
Sądy podkreślają jednak informacyjny charakter blogów uznawanych za prasę i traktują je jako przejaw dziennikarstwa społecznego. I rzeczywiście w większości wyroków chodzi o blogi, w których opisywane są działania różnych instytucji.
– Tyle że prawo prasowe w żaden sposób nie rozróżnia publikowanych treści. Nie ma więc znaczenia, czy bloger pisze o polityce, sprawach społecznych, czy rybkach akwariowych. Konsekwencją przyjęcia – z czym się nie zgadzam – że blogi podlegają rejestracji, byłaby konieczność zarejestrowania wszystkich – zauważa mec. Wiercińska-Krużewska.
Idąc tokiem rozumowania sądów, powinny zostać one teraz zalane setkami tysięcy wniosków o rejestrację. To zaś oznaczałoby ich totalny paraliż. Przede wszystkim należałoby jednak zadać pytanie, czemu miałoby to służyć.
– To absurd – ocenia Igor Janke, współwłaściciel serwisu Salon24, skupiającego blogerów piszących głównie o problemach politycznych i społecznych.
– Dzisiaj praktycznie każdy internauta w taki czy inny sposób przekazuje informacje w świat. Czym różni się blog od Facebooka czy innych mediów społecznościowych? To samo, co ukazuje się na blogu, może być publikowane również tam. Czy miliony użytkowników Facebooka także mają zarejestrować swoje profile w sądzie – pyta retorycznie.
Przenikanie się różnych form aktywności internetowej doskonale pokazuje przykład Mariusza Kowalewskiego, który te same wpisy, które publikował na blogu, zamieszczał również na Facebooku. Czy gdyby poprzestał na tym ostatnim serwisie, jego sprawa nie trafiłaby do sądu?
Problem jest coraz poważniejszy, gdyż w zasadzie nikt nie może mieć pewności, czy jego blog nie zostanie uznany za dziennik lub czasopismo wymagające rejestracji. W poprzedniej kadencji PSL zgłosił projekt nowelizacji prawa prasowego, który miał stanowić rozwiązanie (choć też budził wiele wątpliwości), ale nie wyszedł on poza etap pierwszego czytania w Sejmie.
– Uważam, że prawo nie powinno nikogo zmuszać do rejestracji bloga czy strony internetowej. Jestem zwolennikiem prawa wyboru: jeśli ktoś chce korzystać z przywilejów przysługujących prasie (tajemnica dziennikarska), ale podlegać nałożonym na nią obowiązkom (sprostowania), to niech zarejestruje swoją stronę internetową. Jeśli nie chce, to nie powinien z tego tytułu ponosić żadnych konsekwencji – uważa dr Michał Zaremba.