Pobieramy się i rozwodzimy. A potem ponownie pobieramy. Bo samotnemu rodzicowi łatwiej zdobyć miejsce w żłobku. A małżeństwo szybciej dostanie kredyt na mieszkanie.
W ostatnich kilkunastu miesiącach mamy prawdziwy małżeński boom. Ulegamy emocjom, lecz często górę bierze w nas zdrowy rozsądek. Bo jako małżeństwo o wiele łatwiej zdobędziemy kredyt, także korzystniej rozliczymy się z fiskusem i zdobędziemy informacje o stanie zdrowia współmałżonka w sytuacji zagrożenia jego życia. Zwolennicy „zaobrączkowania” będą wymieniać zalety papierka w nieskończoność. Od poważnego traktowania przez innych przez stabilniejszą sytuację życiową aż po dozgonną miłość partnera. Ale sformalizowanie życia coś nam daje i jednocześnie coś nam odbiera. Zwłaszcza gdy na świecie pojawia się potomek lub przypomina sobie o nas zaległy dłużnik. Wtedy małżeństwo okazuje się często pętlą na szyi. A jedynym rozwiązaniem okazuje się ustawiony rozwód lub separacja.
Podobno odsetek takich papierowych związków z roku na rok rośnie. Podobno, bo statystyki GUS mówią jedynie o liczbie zawieranych małżeństw (w ubiegłym roku było ich ok. 188 tys.) oraz rozwodów (ok. 66 tys.). Ile z nich jest ustawionych? Nieoficjalnie mówi się o nawet kilku tysiącach par, które co roku decydują się w Polsce na ślub „dla biznesu”. Z tego samego powodu co najmniej tysiąc par postanawia wnieść o rozwód lub separację.
Takie zjawisko obserwuje jeden z warszawskich adwokatów prowadzących sprawy rozwodowe. Przyznaje, że zdarzają się mu klienci, którzy pytają wprost, jak najlepiej i najszybciej załatwić separację lub rozwód, bo chcą w ten sposób uniknąć problemów podatkowych czy mieszkaniowych. A przy tym wcale nie zamierzają się rozstawać. Po prostu w trakcie małżeństwa okazało się, że znacznie więcej mogliby zyskać, wracając do stanu wolnego.
Przyrzekam mówić prawdę
Z fikcyjnymi rozwodami nie spotkała się wprawdzie adwokat Małgorzata Supera, jednak jak podkreśla – przepisy polskiego prawa rodzinnego uzależniają rozwiązanie małżeństwa przez rozwód od zaistnienia trwałego oraz zupełnego rozkładu pożycia. W przypadku żądania separacji konieczny jest jedynie rozkład zupełny.
– Na podstawie przeprowadzonego postępowania dowodowego sąd jest zobowiązany ustalić, czy rzeczywiście rozkład nastąpił i jakie są jego przyczyny. W tym celu muszą zostać przesłuchani małżonkowie i świadek, jeżeli w związku jest małoletnie dziecko. W przypadku istnienia widoków na utrzymanie małżeństwa sąd władny jest skierować strony do mediacji lub zawiesić postępowanie – wyjaśnia.
Co ważne, prawo odwołania od wyroku przysługuje tylko małżonkom. – Można oczywiście wyobrazić sobie i taką sytuację, że jeden z małżonków będzie twierdził, iż wprowadził w błąd sąd rozwodowy co do przyczyn, dla których żądał rozwodu bądź zgodził się na niego. Zawsze jednak takie oświadczenie będzie podlegało ocenie sądu odwoławczego pod względem jego wiarygodności. Dodatkowo osoba powołująca się na złożenie fałszywych zeznań musi mieć świadomość zagrożenia odpowiedzialnością karną. Sąd, przesłuchując strony, informuje je o konieczności mówienia prawdy.
Może dlatego z danych GUS wynika, że trzy czwarte rozwodów kończy się bez orzekania o winie. Bo dzięki temu jest obopólna zgoda, a przecież chodzi o to, by rozwieść się szybciej. Zazwyczaj zgłasza się niezgodność charakterów. – Pod to można podciągnąć wszystko – dodaje jeden z warszawskich adwokatów. – Do niezgodności charakterów sędziemu bowiem trudno się do jakkolwiek przyczepić. Po prostu małżonkowie są niezgodni i już.
Z wyliczeń GUS wynika, że wskaźnik rozwodów (mierzony liczbą rozwodów w stosunku do nowo zawartych małżeństw w danym roku) w 2014 r. wyniósł ponad 36 proc. Nadal daleko nam do Hiszpanii, Węgier czy Belgii, gdzie wskaźnik rozwodów plasuje się na poziomie 60–70 proc. Ale to tylko dzięki temu, że znacznie częściej niż Hiszpanie czy Węgrzy decydujemy się na formalizację związku. W 2014 r. odnotowano bowiem pierwszy po pięciu latach wyż małżeński.
Bo wypada
Czy papierowe związki można uznać za cwaniactwo, czy też za konsekwencję nieudolności urzędników? Obowiązujące regulacje prawne, wymagania banków i opieki społecznej małżeńskiej fikcji sprzyjają.
Marta Jankowska, pedagog i psychoterapeutka z poradni PrimoPsyche, mówi, że jakakolwiek umowa zawierana między dwoma stronami ma w swoim założeniu przynieść korzyści każdej z nich. – A korzyści płynące z zawarcia małżeństwa należy rozdzielić na te, które mają przesłanki zewnętrzne (umożliwiają jednej ze stron legalny pobyt, spełniają oczekiwania rodziny) i wewnętrzne (chęć bycia razem, gotowość zadeklarowania współzależności na resztę życia, ułatwienie bądź usunięcie przeszkód we wspólnym egzystowaniu) – mówi. – Do tej kategorii zaliczymy też małżeństwa typu „bo wypadało”, „bo zaszliśmy w ciążę”, „bo rodzina chciała, byśmy żyli po bożemu” – wyjaśnia Jankowska.
W Indiach na przykład częste są małżeństwa kobiet z Europy Zachodniej, które poślubiają Hindusów z niższych kast, by móc legalnie zostać na subkontynencie i praktykować rozwój duchowy. W Nowej Zelandii z kolei rdzenni Maorysi nie wyobrażają sobie innego statusu związku niż małżeństwo. Co ciekawe jednak, za małżeństwa uznają związki także bez oficjalnego ślubu i papierka. Joan Metge, badaczka i etnografka w monografii „Maorysi w Nowej Zelandii”, podkreśla, że dla Maorysów małżeństwo jest swojego rodzaju dobrowolnym kontraktem, który w każdej chwili może wygasnąć. Polacy podchodzą do małżeństwa w podobny sposób.
Banku, otwórz się
Aneta i Bartosz są ze sobą od dziesięciu lat. Nigdy nie czuli potrzeby posiadania papierka. Wynajmowali mieszkanie, jeździli razem na wakacje, mieli wspólne konto bankowe. Parcia na ślub nie było – ale do czasu, kiedy postanowili kupić mieszkanie. I wtedy okazało się, że stosunkowo wysokie dochody obojga to za mało, by wziąć wspólny kredyt. – Wzięliśmy ślub w ciągu miesiąca, akurat był wolny termin w urzędzie. Na uroczystości byliśmy tylko my, świadkowie oraz rodzice. A dzień po ślubie pobiegliśmy z dokumentem do banku. Dlatego, że na hasło „małżeństwo” w bankach otwierają się niemal wszystkie drzwi – opowiadają.
Mogliby wprawdzie zdecydować się na kredyt przy konkubinacie i na ustanowienie współwłasności mieszkania, ale od strony proceduralnej jest to dużo bardziej skomplikowane niż w przypadku małżeństwa. Bo obecny program rządowy wspomagający zakup mieszkań z rynku pierwotnego lub wtórnego w ramach Mieszkania dla Młodych teoretycznie daje szanse wszystkim. W praktyce jednak współwłaścicielami mogą zostać jedynie małżeństwa lub single. Miała to zmienić ustawa o związkach partnerskich. Jednak bez niej osoby żyjące ze sobą bez papierka z formalnego punktu widzenia są dla siebie obce. Banki zapewniają, że na kredyt hipoteczny mogą liczyć i małżeństwa, i single. Jednak jest „ale”. – Różnica może polegać na maksymalnej dostępnej kwocie pożyczki oraz dodatkowych zabezpieczeniach. W przypadku singli, którzy przystępują do kredytu hipotecznego, może się okazać, że będzie wymagana np. polisa na życie – wyjaśnia Katarzyna Münnich z biura komunikacji banku Pekao SA.
Marta Jankowska nie dziwi się, że coraz częstszym argumentem przyspieszającym urzędowe „tak” jest sytuacja lokalowo-materialna par. – Młode małżeństwa to te z przedziału 20–30 lat, czyli z okresu rozpoczynania kariery zawodowej i znikomych zasobów finansowych. Niemałą przysługę w zwiększaniu odsetek zawartych małżeństw miały programy typu Rodzina na Swoim, (obecnie Mieszkanie dla Młodych – red.) oferujące korzystniejsze warunki kredytów. Warto tu jednak pamiętać, że w pewnym sensie wzięcie wspólnego kredytu na 30 lat zobowiązuje do współdzielenia losu na tej samej powierzchni mieszkalnej – podkreśla psychoterapeutka.
W przypadku banków i kredytów oraz wszelkich formalności spadkowych na pewno w małżeństwie jest łatwiej. Papierek otwiera nam prawo do zdobywania informacji na temat zdrowia współmałżonka, a w przypadku jego śmierci – do spraw spadkowych. Konkubinat zabezpiecza pod tym względem dużo mniej.
Ale jeśli spojrzymy na ulgi, dodatki finansowe czy dostępność do publicznych placówek do dzieci, to małżeństwo się po prostu kompletnie nie opłaca. A już na pewno nie wspólnota majątkowa. – Jest tyle zagrożeń i znaków zapytania, że pierwsze, co zrobiliśmy, to ustanowienie odrębności majątkowej. Żebyśmy w razie czego ani Aneta, ani ja nie byli obciążeni. Nigdy nie wiadomo, jak się nasze losy potoczą, a przezorny zawsze ubezpieczony. Zresztą rozdzielność opłaca się bardziej niż wspólne rozliczanie się – dodaje Bartosz.
Intercyza zabezpiecza Anetę na wypadek ewentualnych procesów sądowych oraz kłopotów finansowych, na które jako biznesmen narażony jest jej mąż. Wszystkie rzeczy ruchome są od początku kupowane na Anetę. Mieszkanie, jako skredytowane przed podpisaniem intercyzy, zostanie w razie czego podzielone po połowie. Ale już kupiony później samochód czy sprzęt RTV w razie kłopotów będzie bezpieczny.
Profesor Katarzyna Popiołek z Uniwersytetu SWPS w Katowicach na co dzień zajmuje się badaniem relacji międzyludzkich. Jej zdaniem przyczyną zarówno łatwego zawierania związków małżeńskich, jak i ich rozwiązywania jest nieco inny niż dotychczas sposób podejścia do ożenku. To już nie instytucja, ale raczej związek miłosny, którego podstawą jest szczerość uczuć i brak przymusu. Skoro tak, to pieczątka z urzędu stanu cywilnego nie chroni jego trwałości, a rezygnacja z niej nie musi oznaczać zagrożenia. – Po wojnie na rozwodników patrzyło się krzywo. Jak można było unieważnić małżeństwo, zostawić partnerkę czy partnera, a jeszcze, nie daj Boże, z dzieckiem. To było nie do pomyślenia. Dzisiaj rozwodników nikt nie osądza. Mamy wolność związków i wolność wyboru – podkreśla prof. Popiołek. – Małżeństwo opiera się na uczuciu. A kiedy mija pierwsza ekscytacja, odfruwają motyle z brzucha, pojawiają się problemy, uznajemy, że to w takim razie nie był ten, nie była ta jedyna. To ułatwia traktowanie małżeństwa jako narzędzia do załatwiania różnego rodzaju spraw. Do miłości małżeństwo nam bowiem niepotrzebne, ale już do kredytu – owszem.
Polski pragnienie
Alicja w filmie „Papierowe małżeństwo” wychodzi za mąż tylko po to, żeby móc zostać legalnie w Wielkiej Brytanii. Poza samym papierkiem nie wychodzi na tym najlepiej, ale w tamtym momencie na obczyźnie wydaje jej się to jedynym sposobem na rozwiązanie kłopotów. Chociaż od filmu Krzysztofa Langego minęły 23 lata, fikcyjne ożenki i równie fikcyjne separacje czy rozwody dla stałego pobytu wciąż mają miejsce.
Swieta i Piotr znają się od kilku miesięcy. Poznali się przez jeden z portali randkowych. Założenie profilu to jedna z pierwszych rzeczy, jaką dziewczyna zrobiła po przyjeździe do Polski z Ukrainy. Doradziły jej koleżanki, Ukrainki, które na portalu szybko poznały polskich mężów. Celem Swiety od początku był ślub, ale gdzieś po drodze pojawiło się uczucie. – To nie jest tak, że zdecydowaliśmy się na małżeństwo wyłącznie dla papierka i dlatego, żebym mogła pozostać w Polsce. Owszem, może na początku tak było, ale w trakcie zakochaliśmy się w sobie – zapewnia Swieta. Takich związków jak między Swietą a Piotrem jest wiele. Wszyscy o nich wiedzą, lecz nikt głośno nie mówi. Trochę może wstyd, trochę strach przed problemami z urzędnikami.
GUS podaje, że w 2014 r. prawie 3,5 tys. Polek wyszło za mąż za cudzoziemców. Najwięcej związków odnotowano między Polkami a Brytyjczykami (603), Niemcami (242), Włochami (221) i Afrykanami (207), w tym w największej liczbie z obywatelami Nigerii (49). Polacy najczęściej żenią się z obywatelkami zza wschodniej granicy. Na żony brane są zazwyczaj obywatelki Ukrainy (505 małżeństw), Białorusi (118), Rosji (140) czy Azji (117). Z danych Rządowej Rady Ludnościowej wynika, że w latach 1990–2000 zawarto w Polsce 44,9 tys. małżeństw z cudzoziemcami, podczas gdy w latach 2001–2012 już 65,9 tys.
I chociaż zgodnie z polskim prawem o stały pobyt można starać się dopiero trzy lata po zawarciu małżeństwa i trzeba udowodnić, że związek nie został zawarty w celu obejścia prawa, chętnych nie brakuje. W internecie są setki porad, jak się do takiej inspekcji przygotować. – I tak trzeba wystrzegać się wzajemnych przelewów bankowych lub wpłaty na konto dużej ilości gotówki – mówi Piotr, który razem ze Swietą przewertował wszystkie możliwe strony w sieci. Przyjęcie jakichkolwiek pieniędzy od zagranicznego współmałżonka to jedna z najbardziej podejrzanych procedur. – Niezbędne jest też wspólne mieszkanie, pozostanie w małżeństwie na wspomniane trzy lata i wspólna przeszłość przed spotkaniem się w urzędzie stanu cywilnego – dodaje Swieta.
Randki, wakacje i historyjka, jak się poznali. W szczerość uczuć żaden urzędnik nie uwierzy, jeśli małżonkowie nie będą potrafili się porozumieć. Konieczna jest również wiedza o sobie. Jak małżonek/małżonka ma na drugie imię, jacy są członkowie najbliższej rodziny, co lubi, a na co jest uczulony/uczulona, czy piję herbatę z cukrem, czy bez, gdzie stoi odkurzacz.
Zdaniem Piotra ustalenia urzędników w trakcie rozpatrywania udzielenia zezwolenia często za bardzo wchodzą w intymne szczegóły. I zdecydowanie bardziej pod lupę brani są obywatele krajów spoza Unii Europejskiej. Zdarza się, że urząd wojewódzki zleca Straży Granicznej przeprowadzenie kontroli w mieszkaniu małżonków i wywiadu środowiskowego, czyli np. przepytanie sąsiadów. Już niewielkie rozbieżności w zeznaniach mogą doprowadzić do uznania małżeństwa za fikcyjne.
„Żyliśmy od kilku miesięcy małżeństwem, złożyłam wniosek o kartę pobytu. Przesłuchanie na ulicy Długiej (tu mieści się Wydział Spraw Cudzoziemców – red.) było, można powiedzieć, zabawne. Urzędnik śmiertelnie poważnie zadawał podchwytliwe pytania o ulubiony film męża, okoliczności pierwszej randki i o to, kto gotuje, a kto wynosi śmieci. Kilka tygodni później, jakoś przed 8.00 rano, obudził nas dzwonek do drzwi. Okazało się, że to Straż Graniczna – przyszli sprawdzić, czy nasze małżeństwo nie jest fikcyjne. Rozejrzeli się i – muszę to przyznać – szczerze ucieszyli, że zastali nas półnagich w łóżku. Ich spojrzenia mówiły: »No, zdaliście egzamin«. A ja się nigdy w życiu nie czułam tak upokorzona. To znaczy – nigdy wcześniej – ponieważ później podobne sytuacje powtarzały się za każdym razem, gdy wyrabiałam nową kartę pobytu. A najgorzej było przy pobycie stałym – funkcjonariusze policji łazili po całym domu, zaglądali w każdy zakamarek, liczyli szczoteczki do zębów, przekopywali komodę z bielizną – czy na pewno są i damskie, i męskie ubrania w szufladach” – pisze na blogu migrantek Olga z Białorusi. „Mąż był akurat na wyjeździe służbowym, tym dokładniej więc szukali, przecież może wcale nie jest w pracy, tylko dawno już ze mną nie mieszka. No dobrze, dobrze, że tu u pani taki rozgardiasz – dużo męskich butów na wierzchu widzę, garnitur, dużo wspólnych zdjęć z córeczką na półkach – no, to wszystko świadczy na pani korzyść”.
Jak informuje Ivetta Biały, rzecznik prasowy Urzędu Wojewódzkiego w Warszawie, zgodnie z ustawą o cudzoziemcach wszystkie informacje podawane przez współmałżonków są weryfikowane podczas wywiadów środowiskowych i rozmów. Najwięcej wniosków o pobyt stały lub czasowy trafiało do wojewody mazowieckiego w 2014 r., po wybuchu kryzysu na Ukrainie. Pozytywnie rozpatrzono wówczas 21 328 wniosków, odrzucając około 1700.
Samotny może więcej
Małżeństwo działa na bankowców i urzędników niczym magiczne zaklęcie, lecz niekiedy dobrze jest się szybko rozwieść. Zwłaszcza jeśli ma się dziecko. Szansa na zdobycie miejsca w placówce publicznej w przypadku małżeństwa jest bliska zeru. Miejsc od lat jest mniej niż chętnych dzieci. Niekiedy nie pomaga nawet wpisywanie na listę tuż po narodzinach. – Moja córka została wpisana miesiąc po przyjściu na świat. A i tak była już 34. w kolejce do żłobka. Oczywiście miejsca zabrakło, bo nie jestem samotną matką ani nie mam drugiego dziecka. Przede wszystkim zaś nie jestem sprytna. Wpisano nas na listę rezerwową. Skończyło się na prywatnym, bo musiałam wrócić do pracy. Zarabiam więc głównie na czesne i opłaty – żali się Sylwia Waszkowska, mama 2,5-letniej Julii z Warszawy.
Kryterium samotności dające pierwszeństwo w dostępie do żłobka lub przedszkola pociągnęło za sobą falę fikcyjnych rozstań i deklaracji samotności. Według ustawy o świadczeniach rodzinnych samotny rodzic to „panna, kawaler, wdowa, wdowiec, osoba pozostająca w separacji orzeczonej prawomocnym wyrokiem sądu, osoba rozwiedziona, chyba że wychowuje wspólnie co najmniej jedno dziecko z jego rodzicem”. Problem w tym, że fikcyjności małżeństwa, rozwodu, formalnego lub nieformalnego bycia razem nikt tak naprawdę nie jest w stanie sprawdzić.
Zdaniem prof. Popiołek Polacy od zawsze słynęli z pomysłowości i umiejętności obchodzenia przepisów. W dużej mierze nasze doświadczenia z ostatnich stuleci wpłynęły na to, że nie nabyliśmy cnót obywatelskich i traktujemy państwo jako coś obcego, więc oszukiwanie go nie jest uważane za naganne. Na pewno przekonanie to wzmacniają różnego rodzaju buble urzędnicze, które niepotrzebnie utrudniają życie i podważają wiarę w sens stosowania się do przepisów. Załatwianie miejsca w żłobku lub przedszkolu sprytem to już nawet nie cwaniactwo, lecz swojego rodzaju próba walki o dobro najbliższych. Wychodzimy z założenia, że to normalne, żeby radzić sobie po swojemu.
Miejsce w żłobku zdobyte „na samotność” spotyka się oczywiście ze sprzeciwem wszystkich tych, którzy podchodzą do dziecięcej rekrutacji uczciwie. – Wielokrotnie spotkałam się z deklaracją kogoś jako samotnego rodzica, chociaż wiedziałam, że to nieprawda. Uważam, że jest to szkodliwe zarówno dla małżeństw, których dzieci mają trudniej z dostaniem się do przedszkola, jak również rodziców naprawdę samotnych, dla których przywilej ten właśnie stworzono – mówi Katarzyna, mama 3-letniego Maksa. Niektórzy uciekają się wręcz do społecznego donosicielstwa lub śledzenia rodziców, którzy deklarują samotność, a w praktyce śpią w jednym łóżku. Od niedawna komisje rekrutacyjne mogą weryfikować podanie samotnego rodzica, umawiając się np. na spotkanie w domu, sprawdzając adres zameldowania czy zeznanie podatkowe. Władze miasta chwalą się, że dzięki temu liczba podań „samotnych” rodziców spadła. W praktyce jednak zdeterminowani rodzice są w stanie posunąć się nawet do ostateczności, czyli do rozwodu, aby zapewnić swojemu dziecku pierwszeństwo w przedszkolu czy szkole najbliżej miejsca zamieszkania. Porad na forach rodzicielskich, jak wyprowadzić urzędników w pole, są setki.
Według Marty Jankowskiej niektóre pary nie decydują się na zalegalizowanie związku właśnie dlatego, że łatwiej będzie o miejsce w żłobku, przedszkolu. – Jeśli któraś ze stron ma zasoby materialne (wkład własny na kredyt, mieszkanie w spadku bądź dobrze płatną pracę), to wtedy czynniki zewnętrzne przestają odgrywać tak dużą rolę. Dotyczy to jednak niewielu par. Stąd kalkulacja, co nam się bardziej opłaca – mówi Jankowska.
Zdaniem psychoterapeutki takie zachowanie jest jak najbardziej ludzkie. Także w Hiszpanii pary decydują się na rozwód, by zwiększyć swoje szanse na miejsce w przedszkolu, a w Stanach Zjednoczonych w modzie jest ostatnio podpisywanie podwójnych intercyz. Pierwsza to ta oczekiwana przez rodziny, druga, przetrzymywana w skrytce, unieważniająca tę pierwszą. Wszyscy kombinują więc w związkach, jak mogą. Tylko gdzie jest w tym wszystkim ta świadomość praw i obowiązków wynikających z zawarcia małżeństwa i przyrzeczenie, że uczynimy wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe?