Nie wiem, prawdę mówiąc, ile razy wypowiadałem się już publicznie na temat zasadności, racjonalności i potencjału reformy procesu karnego, która weszła w życie 1 lipca. Nie potrafię jednak przechodzić obojętnie wobec nieustannych prób zdyskredytowania zarówno nowego modelu procesu, ekspertów zaangażowanych w jego przygotowanie, jak i posłów i senatorów, którzy naprawdę z dużą świadomością – i to większością przekraczającą znacznie koalicję rządową – przyjęli te zmiany w prawie.

W krytyce tej można wyróżnić kilka typowych zjawisk. Pierwszym musi być zła wola i determinacja, by reforma się nie udała. Nie ma innego wytłumaczenia dla pasywności niektórych instytucji, a także niemal kosmicznych propozycji dotyczących spraw naprawdę technicznych, choć ogromnie uciążliwych. Podam przykład: ówczesny minister sprawiedliwości Marek Biernacki wprost pisał, że prokurator generalny, koncentrując wysiłki na zablokowaniu wejścia w życie reformy, a nie na realizacji obowiązku efektywnego jej wdrożenia, szantażuje organy państwa i nie wypełnia swojego urzędowego obowiązku. Innym przykładem stało się masowe, inicjowane odgórnie kierowanie aktów oskarżenia do sądu na kilka dni przed wejściem w życie reformy. W najbardziej skomplikowanych sprawach oddaliło to możliwość skutecznego zakończenia postępowania nawet o kilka lat w porównaniu do tego, jak wyglądałoby ich rozpoznawanie w nowej procedurze. Odnośnie do wynaturzonych technikaliów wystarczy wskazać wytyczne prokuratora generalnego dotyczące sposobu organizacji akt postępowania przygotowawczego ze względu na potrzebę ich selekcji. Celem miało być wyjęcie z materiału sądowego elementów nieistotnych. Wytyczne są jednak tak skomplikowane, że jedynym ich efektem będzie radykalne zwiększenie czynności technicznych realizowanych przez prokuratorów lub policję.
Drugą tendencją jest ciągłe sprowadzanie interpretacji przepisów nowelizacji do absurdu. Nie wiem, czy jest to wynik nieumiejętności, czy działanie świadome. Wielu z tych, którzy wypowiadają się w tej sprawie, znam osobiście i cenię. Stąd nie mogę po prostu uwierzyć, że rzeczywiście wypowiadają te oszołamiające swoją logiką koncepcje wykładania przepisów. Tutaj także przykład, jeden z wielu: że w wyniku dobrowolnego pojednania się sprawcy z pokrzywdzonym, naprawienia szkody i zadośćuczynienia krzywdzie wyrządzonej przestępstwem, skutkującego umorzeniem postępowania, sprawcy przysługiwać ma z automatu odszkodowanie za ewentualne stosowanie środków zapobiegawczych. Ten ostatni pogląd sformułował prokurator generalny we wniosku do Trybunału Konstytucyjnego. W tym samym wniosku zarzucono także – z powołaniem się na naruszenie zasad prawidłowej legislacji – że w projekcie rządowym nie było uzasadnienia dla zaskarżonego art. 311 par. 3 i 5, który – co warto było jednak sprawdzić – powstał dopiero na etapie prac w Sejmie. Jak w ogóle z tym dyskutować? Zjawisko to jest jednak równie obecne wśród przedstawicieli pozostałych zawodów prawniczych i w środowisku naukowym. Jest to wprowadzanie obywateli w błąd co do reformy, a także powodowanie nieustannego zamętu wśród praktyków.
Trzecim zjawiskiem jest ciągłe powtarzanie, że rozprawa kontradyktoryjna ma być rzekomo krótsza czy też że celem tej reformy było skrócenie postępowania przygotowawczego. Nie: celem reformy jest szybsze uzyskanie prawomocnego orzeczenia w sprawie, po rozpoznaniu dwuinstancyjnym, zgodnie z prawdą ujawnioną dzięki stronom w procesie. Chodzi o skończenie z patologią wielokrotnego powracania ze sprawą na wcześniejszy etap, wielokrotnego rozpatrywania jej w pierwszej instancji, wielomiesięcznego pisania uzasadnień zamiast orzekania w nowych sprawach.
W ostatnich tygodniach doszła też do głosu, mocniej niż dotychczas, metoda lekceważenia osób zaangażowanych w przygotowanie tej reformy, a także formułowania twierdzeń, że w jej przygotowaniu pominięto głos praktyków czy też że działano pochopnie. W jednej ze swoich wypowiedzi prok. Jacek Skała twierdził, że na konsultację projektów dano praktykom jedynie kilkanaście godzin, co jest całkowicie niezgodne z prawdą. Zresztą, jak postąpić wobec innej aroganckiej wypowiedzi tej osoby, która zechciała podzielić się na Twitterze opinią, że „Komisja Kodyfikacyjna przygotowała katastrofalną reformę. Jej członkowie powinni a) milczeć i kasować za komentarze; b) do dymisji”.
Wszyscy zaangażowani w przygotowanie i przeprowadzenie projektu nowelizacji przez proces legislacyjny w rządzie i parlamencie – którego skutkiem było przecież wiele zmian w pierwotnym projekcie Komisji Kodyfikacyjnej – bierzemy z otwartą przyłbicą odpowiedzialność za jej koncepcję, diagnozę słabości procesu karnego i zaproponowane lekarstwo. Jesteśmy przekonani, że zostało ono dobrane właściwie. Tłumaczymy, że propozycje praktyków są wzajemnie sprzeczne, bowiem determinują je perspektywy biurek instancji, wydziałów i profesji. Kompleksowa reforma musi je wyważyć: jedne uwzględnić, inne odrzucić, i szukać efektywności w modelu, nie we fragmentach procesu. Podkreślamy, że na nas wszystkich – teoretykach i praktykach – spoczywa obowiązek poszukiwania takiej wykładni przepisów, która nada im operatywność i wydobędzie z reformy jej potencjał do sprawnego rozpoznawania spraw karnych. Jeżeli więc publikujemy i szkolimy w zakresie reformy, to z powodu odpowiedzialności za nią. Uprzejmie wyjaśniam panu prok. Jackowi Skale, że publikowanie opracowań naukowych i praktycznych z zakresu prawa karnego nie jest zajęciem szczególnie intratnym.
Co stoi zatem za agresywnym atakiem na reformę? Niezrozumienie, strach, ucieczka od odpowiedzialności, niekompetencja, zła wola? Pociesza jedynie to, że ci, którzy przepisy te zaczynają stopniowo wdrażać w życie, wykazują się najczęściej rozsądkiem i sygnalizują w trakcie spotkań i szkoleń, że coraz bardziej są do tej reformy przekonani.