Dawnymi czasy, gdy ludzie jeszcze lubili czytać relacje z procesów, byłem reporterem sądowym. Więcej czasu spędzałem w sądowych murach niż w mej ówczesnej redakcji.
Dzisiaj bywam w nich od wielkiego dzwonu, zwłaszcza w tych niższej instancji. Może właśnie dlatego z takim zdziwieniem odbieram rozluźnienie podczas niektórych rozpraw. Radcowie prawni w togach z niezapiętymi guzikami, adwokaci spóźniający się na rozprawy i zajmujący miejsce bez słowa wytłumaczenia, grające różnymi melodyjkami komórki. Ba, słyszałem niedawno, jak pewien adwokat rozpoczął swe wystąpienie od słów: „pani sędzio”. Czemu nie „pani Kasiu”?
Rozluźnienie to widać zresztą także za niektórymi ławami sędziowskimi. Latem zdarzyło mi się być na rozprawie, podczas której przewodnicząca składu zaproponowała zdjęcie tóg i cała rozprawa toczyła się „w cywilu”. Fakt – było nadzwyczaj gorąco, a sala nie miała klimatyzacji. Czy to jednak tłumaczy złamanie nie tylko zwyczajów, ale i przepisów prawa? Bo przecież strój urzędowy uczestników postępowania określają przepisy stosownych rozporządzeń. Może wychodzi ze mnie zapyziały tradycjonalista, ale uważam, że nie.
Pamiętam śp. mecenasa Tadeusza de Virion, któremu przecież też – ze względu choćby na liczbę obsługiwanych spraw – zdarzało się wchodzić i wychodzić podczas rozprawy. Stawał z boku na baczność, czekał na odpowiedni moment, po czym kłaniał się i przepraszał „Wysoki Sąd”, tłumacząc, dlaczego zakłóca rozprawę. Pamiętam też pewną sędzię, która adwokatowi w rozpiętej todze kazała wyjść na korytarz i doprowadzić się do porządku. Od tej pory przed wejściem na salę trzy razy upewniał się co do stanu swej garderoby.
Ktoś mógłby spytać, dlaczego przywiązuję tak dużą wagę do konwenansów. Dlatego, że to one, przynajmniej w pewnej mierze, decydują o tym, kiedy pani Kasia przestaje być panią Kasią, a nawet panią sędzią, i staje się sądem. I jako sąd, w todze i złotym łańcuchu z orłem w koronie, rozstrzyga w imieniu państwa o naszych losach.