Eksperci nie mają złudzeń: szansa na przygotowanie sprawnego systemu informatycznego na
wybory majowe jest nikła.
– Trzeba przecież nie tylko ogłosić przetarg, ale także – tym razem dokładnie – opracować specyfikację istotnych warunków zamówienia, dać na złożenie ofert nie jak poprzednio 7–14 dni, tylko co najmniej miesiąc, potem trzeba system przygotować, wdrożyć, przeszkolić samorządowych informatyków i na koniec jeszcze przeprowadzić porządne testy. Pół roku to naprawdę za mało czasu – uważa Agata Michałek-Budzicz, niezależny konsultant ds. przetargów na systemy informatyczne.
Tymczasem chaos wokół PKW się pogłębia. Cała PKW zapowiedziała w piątek, że odejdzie, najpierw dymisję ogłosił jej przewodniczący Stefan Jaworski i jego zastępcy, a wieczorem reszta PKW. Na razie mają swoje funkcje pełnić do ogłoszenia ostatecznych wyników wyborów po II turze na koniec listopada. Ale w związku z powszechnymi zarzutami dotyczącymi przebiegu wyborów i liczby głosów nieważnych na pewno sądy okręgowe będą musiały rozpatrywać
protesty wyborcze. Już złożenie takich protestów zapowiedziało PiS. Sądy na ich rozpatrzenie łącznie z ewentualnymi apelacjami będą miały ponad 2 miesiące i tyle będą trwały zawirowania wokół obecnych wyborów. To oznacza, że nawet jeśli nowa PKW zostanie powołana w sprawny sposób na początku grudnia, może mieć za mało czasu, by do maja przygotować bezbłędny system elektroniczny obsługujący głosowanie.
Ale to nie znaczy, że w ogóle takiej szansy nie ma. Bo jak tłumaczy nam Andrzej Zdzitowiecki z firmy 4pi, która kilka lat temu zrobiła audyt SysWyb, czyli aplikacji wyborczej, w przypadku wyborów prezydenckich ryzyko jest niższe, niż było teraz: – Wybory samorządowe dla tego systemu to koszmar, a prezydenckie to spacerek. Jedna lista, kilka, góra kilkanaście nazwisk, najprostszy z możliwych sposób ustalania
wyniku wyborów – ocenia ekspert. Ale i on dodaje, że aby to zadziałało, konieczny jest szybki, sprawny i dobry przetarg, w którym naprawdę zostanie wybrana doświadczona firma, z odpowiednim budżetem.
A PKW obecnie podzieliła e-system tak, że to jej informatycy odpowiadają za rejestrację kandydatów, a zewnętrzna firma robiła tylko część do zliczania i raportowania głosów – własnymi siłami nie ma na to szans. – Ich zespół jest zbyt mały, żeby pisać takie oprogramowanie, i nastawiony na inne działania. To są specjaliści od administracji i utrzymania systemów, nie analitycy, projektanci czy programiści – dodaje Zdzitowiecki.
Samo KBW, jak odpisał nam Grzegorz Rogaczewski odpowiadający w nim za
przetargi, wciąż planuje zamówienie: – Rozpisanie przetargu (jeśli burza wokół PKW, KBW i systemu do zliczania głosów nie wpłynie na prace KBW) przewidywane jest, jak tylko zapewnione będą środki budżetowe z Sejmu na wybory prezydenta; być może jeszcze w bieżącym roku, a na pewno na początku 2015 r.
– Nie ryzykowałbym testowania nowego systemu w wyborach prezydenckich czy parlamentarnych. Najlepszym miejscem dla sprawdzenia takich nowych rozwiązań są wybory uzupełniające, które odbywają się często – twierdzi szef klubu PO Rafał Grupiński.
Wszyscy analitycy IT, z którymi rozmawialiśmy, jednoznacznie oceniają, że najbezpieczniejsze byłoby zdecydowanie, by wybory prezydenckie zliczać wyłącznie ręcznie. To o tyle nieskomplikowane, że system elektroniczny ma wyłącznie charakter wspomagający. Najważniejsze czynności, jak zliczanie głosów z urn, dokonywane są bez udziału komputera, także przesył danych o wynikach – choć może odbywać się drogą elektroniczną – ma tylko charakter pomocniczy, gdyż podstawą dla PKW są papierowe protokoły z komisji wyborczych.
Ale organizacja wyborów to nie wszystko. Prawdopodobna jest nowelizacja kodeksu wyborczego, czego domaga się PiS. Proponuje z jednej strony ustawę o skróceniu kadencji właśnie wybranych samorządów, na co koalicja PO–PSL się nie zgadza. Z drugiej strony ma pakiet rozwiązań, które sprawią, że wybory będą bardziej przejrzyste. – Trzeba znowelizować kodeks wyborczy, by zmniejszyć możliwości nadużyć w obwodowych komisjach wyborczych – wskazuje szef klubu PiS Mariusz Błaszczak.
Jego partia proponuje wprowadzenie przezroczystych urn wyborczych, kamery internetowe w każdej komisji wyborczej, obliczanie głosów przez całą komisję wyborczą oraz wskazanie w kodeksie wyborczym, jak ma wyglądać karta do głosowania. Wprowadzenie podglądu z kamer już w trakcie wyborów prezydenckich może się okazać trudne: to duże wyzwanie logistyczne i organizacyjne. Obwodowych komisji wyborczych jest 27 tys., trzeba by więc nie tylko kupić sam sprzęt, ale także zapewnić przekaz i strony internetowe dla każdej z nich.
Ale niewykluczone, że wcześniej lub później te pomysły wejdą w życie. Nie wyklucza tego i PO, choć zastrzega, że nie można tego traktować jako przyznania, że teraz wybory są fałszowane. – To pomysły do przedyskutowania. Nie mam nic przeciwko przezroczystym urnom, ale nie przy tej zadymie i nie w trakcie procesu wyborczego – zastrzega Rafał Grupiński.
27,6 tys. tyle jest komisji obwodowych, w których można głosować i które jako pierwsze zliczają wyniki głosowania
291 mln zł kosztowało przeprowadzenie tegorocznych wyborów samorządowych. Z czego na system informatyczny wydano 429 tys. zł
7,89 proc. głosów nieważnych oddano w wyborach samorządowych w 2010 r., w tym roku 9,76 proc.
System wybrany ze wskazaniem
– Albo w PKW pracują kompletni ignoranci, którzy dla wygody chcieli ominąć prawo, albo zamówienia były szyte pod konkretną firmę. Nie wierzę, że to przypadek, że równolegle starano się o zgodę na zamawianie systemów bez przetargów i ogłaszano je tak, że nie chciała ich zrealizować żadna poważna firma – mówi Agata Michałek-Budzicz, konsultant ds. zamówień publicznych IT. Oto, jak wyglądał ostatni rok prac nad informatyzacją w PKW:
Październik 2013 r. – ogłoszenie przetargu na Platformę Wyborczą 2.0. Do Krajowej Izby Odwoławczej wpływają skargi od firm zainteresowanych tym zamówieniem. KIO przyznaje im rację i każe je poprawić. Krajowe Biuro Wyborcze unieważnia cały przetarg.
24 lutego 2014 r. – dwa zamówienia na moduły i na stronę do wyborów do Parlamentu Europejskiego. KBW decyduje, że inaczej niż do tej pory, to ich informatycy opracują część systemu odpowiedzialną za rejestrację kandydatów, a więc nie będzie na to przetargów.
Marzec 2014 r. – PKW wnioskuje do ABW i Urzędu Zamówień Publicznych o wyjęcie wszystkich przetargów na oprogramowanie i usługi informatyczne do obsługi wyborów spod rygorów prawa, tak by stały się tajne lub ściśle tajne. Czyli chce te usługi zamawiać z wolnej ręki.
31 marca 2014 r. – kontrakt na witryny dla wyników do PE dostaje Nabino, a 8 kwietnia kontrakt na moduły do wyborów do PE trafia do Pixels, czyli dawnego wykonawcy całego systemu.
16 kwietnia 2014 r. – UZP jednoznacznie odmawia PKW.
18 czerwca 2014 r. – KBW ogłasza przetarg na obsługę wyborów do Senatu. Czas na zgłoszenie ofert – 7 dni. 19 czerwca przypada Boże Ciało. – To klasyczny przykład weekendowego przetargu. To uniemożliwia realną konkurencję – podkreśla Piotr Trębicki, prawnik od zamówień publicznych. – Albo wprost: daje szansę nie tylko na wygraną, ale wręcz na samo zgłoszenie się jedynie tym firmom, które wcześniej o zamówieniu wiedziały – dodaje. Zgłasza się jedna firma – Nabino – i jako jedyna dostaje kontrakt na 120 tys. zł.
Sierpień 2014 r. – w kolejnym przetargu na obsługę wyborów samorządowych także nie ma więcej chętnych.
PKW na pytania DGP, dlaczego przetargi ogłaszała w ostatniej chwili, odpowiedziała, że prawa nie złamała, a „składanie ofert zbiegło się z okresem świątecznym niezamierzenie”.
Wspomaganie głosowania: dziurki, czipy i elektroniczne urny
Elektronika powinna ułatwiać liczenie głosów oddanych w wyborach – i istnieje sporo przykładów wskazujących, że tak się dzieje, chociaż na różne sposoby. W Polsce mamy do czynienia z elektroniczną wizualizacją wyników głosowania, czyli systemem, w którym cyfrowo wspomagane jest tylko przekazywanie wyników wyborów z jednostek terenowych do centrali. Sama natura procesu zliczania głosów jest „analogowa”, czyli manualna, z czym bywa różnie. Dla przykładu, podczas ostatnich eurowyborów na wyniki w Polsce trzeba było czekać do wieczora dzień po głosowaniu; tymczasem Hiszpanie poznali je już w niedzielę w nocy, a Francuzi, Niemcy i Włosi do południa w poniedziałek. Jednak mieszkańcy ośmiu krajów UE czekali na wyniki dłużej niż my, m.in. w Wielkiej Brytanii.
Dalej poszły kraje, w których wprowadzono głosowanie wspomagane elektronicznie, czyli takie, w którym nie wrzuca się głosu do urny, ale głosuje na specjalnie zaprojektowanym urządzeniu. Już w pierwszej połowie lat 60. z takim systemem zaczęły eksperymentować Stany Zjednoczone. Doszły do tego, że wyborca naciskał przycisk w urządzeniu, a to robiło dziurkę w karcie do głosowania. Dziurkowe systemy skompromitowały się w czasie wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych w 2000 r., gdy na Florydzie, będącej wówczas rozstrzygającym stanem, pojawiły się liczne kontrowersje, czy dziurki są wystarczająco wyraźne, by uznać głos za ważny.
Wspomagane głosowanie jest powszechne w Brazylii. Wyborcy po podaniu numeru dowodu osobistego podchodzą do urządzenia wyposażonego w ekran LCD, na którym wyświetlane są nazwiska kandydatów. Maszyna przechowuje każdy oddany głos w pamięci i przesyła wyniki po zakończeniu głosowania za pomocą telefonu satelitarnego. Dzięki temu wyniki znane są kilkanaście minut po zamknięciu lokali wyborczych.
W elektronice upatrywała też szansy na uproszczenie wyborów największa demokracja świata, czyli Indie. Pierwsze próby przeprowadzono tam już w 1982 r., a za pomocą 1,38 mln maszyn mieszkańcy kraju po raz pierwszy elektronicznie wybrali parlament w 2009 r. Ciekawe rozwiązanie funkcjonuje także od połowy lat 90. w Belgii, gdzie wyborca otrzymuje kartę magnetyczną, wkładaną najpierw do urządzenia służącego do oddawania głosu, a następnie do „urny”, która te głosy zlicza.
Z głosowania wspomaganego zrezygnowali Holendrzy w 2007 r., chociaż wprowadzali ten system stopniowo od początku lat 90. Z kolei w Niemczech elektroniczne głosowanie zakończył wyrok trybunału konstytucyjnego z 2009 r., w którym sędziowie wskazali, że ustawa zasadnicza wymaga, aby wynik wyborów był weryfikowalny w prosty sposób i bez udziału specjalistycznej wiedzy.
Najbardziej zaawansowaną formę, czyli głosowanie zdalne, wprowadziła Estonia. Dzięki temu, że każdy jej obywatel ma dowód osobisty z czipem, może oddać głos przez internet. W 2005 r. została pierwszym na świecie krajem, w którym takie głosowanie odbyło się w wyborach lokalnych, a dwa lata później również parlamentarnych. Głosy przez internet oddaje się przed ostatecznym terminem głosowania (zazwyczaj przez tydzień) i mogą być one zmieniane; liczyć się będzie ostatni wybór. W ostatnich jak dotąd wyborach, w 2011 r., za pośrednictwem komputera lub smartfonu, bo i taką możliwość wprowadzono, zagłosowało ponad 15 proc. uprawnionych i 24 proc. wszystkich głosujących. Mimo że kilka lat temu Estonia stała się obiektem ataków hakerskich i pojawiły się wątpliwości co do tego, czy ten sposób głosowania jest bezpieczny, władze w Tallinie nie mają zamiaru z niego rezygnować.