Namiętne oddawanie się paleniu było jedną z niewielu słabości sędziego Stanisława Dąbrowskiego. Niedawno zastanawiał się nawet, czy na tamtym świecie są papierosy
Z nowotworem walczył kilka lat. O tym, że jest poważnie chory, wiedziało niemal całe środowisko sędziowskie. Choroby zresztą nie ukrywał.
– Mój duch jest dobry, tylko ciało mdłe – przyznawał w jednym z ostatnich wywiadów udzielonych prasie. Nie widział więc powodu, aby odchodzić ze stanowiska I prezesa Sądu Najwyższego. Żartobliwie dodawał, że jeszcze trochę mu brakuje do papieża emeryta. Benedykt XVI abdykował bowiem w wieku 86 lat, on w kwietniu tego roku skończyłby dopiero 66 lat.
Pracował więc niemal do końca, czym wzbudzał niemały podziw wśród kolegów.
– To był człowiek niesamowicie obowiązkowy. O ile stan zdrowia mu na to pozwalał, zawsze uczestniczył w posiedzeniach Krajowej Rady Sądownictwa, której, jako I prezes SN, był członkiem – wspomina Antoni Górski, sędzia Sądu Najwyższego, przewodniczący KRS.
Prezes Dąbrowski walkę z rakiem przegrał 9 stycznia. Wiadomość o jego śmierci dla wielu była szokiem.
– Trudno jest pogodzić się ze śmiercią tak wybitnej osobistości, człowieka, który dla wielu z nas był niekwestionowanym autorytetem i wzorem – przyznaje Marek Celej, sędzia Sądu Okręgowego w Warszawie, wieloletni współpracownik Stanisława Dąbrowskiego.
Ale ludzie cenili go nie tylko za rozległą wiedzę. Stanisław Dąbrowski był bowiem po prostu ciepłym, serdecznym człowiekiem. Nie było w nim ani krzty pychy, która niestety często cechuje sędziów.
– Pamiętam nasze ostatnie spotkanie w Krajowej Radzie Sądownictwa. To było w pomieszczeniu przeznaczonym dla palaczy. Prezes Dąbrowski zastanawiał się, czy na „tamtym” świecie są papierosy. W tym momencie uświadomiłem sobie, że już niedługo może go nie być pośród nas – wspomina z żalem sędzia Waldemar Żurek, członek KRS.
Stanisław Dąbrowski był namiętnym palaczem. Ale – jak podkreślają osoby, które go znały – była to jedna z niewielu jego słabości.

Misja życia

Stanisław Dąbrowski całe swoje życie zawodowe spędził za sędziowskim stołem. Karierę rozpoczynał w sądach powiatowych (obecnie sądy rejonowe). Najpierw orzekał w SR w Siedlcach, a później w Węgrowie oraz Sokołowie Podlaskim. Do Sądu Wojewódzkiego (dziś sąd okręgowy) awansował szybko, bo już po czterech latach orzekania w „powiatówkach”. Do Sądu Najwyższego trafił w 1990 r.
– Był pierwszym prezesem SN, który całą swoją karierę zawodową był sędzią. Dzięki temu potrafił celnie zdiagnozować problemy, z jakimi musi borykać się wymiar sprawiedliwości – zaznacza Maciej Strączyński, prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”. Do samego końca orzekał w Izbie Cywilnej SN.
– Był wybitnym sędzią. Poszukując idei sprawiedliwości, nigdy nie gubił z oczu człowieka. Zawsze starał się brać pod uwagę, w jaki sposób decyzja, którą jako sędzia wyda, wpłynie na losy podsądnego – wspomina kolegę Antoni Górski.
Potrafił przy tym w sposób bardzo precyzyjny, syntetyczny i zrozumiały nawet dla nieprawników uzasadniać swoje decyzje. Zawsze zresztą podkreślał, jak ważne jest, aby sędziowie mówili do podsądnych w taki sposób, aby ci rozumieli i dzięki temu byli w stanie zaakceptować wyrok sądu nawet wówczas, gdy jest on dla nich niekorzystny. Dla Stanisława Dąbrowskiego sędzia to nie był tylko zawód. To była misja. Często podkreślał, że każdy, kto decyduje się założyć togę z fioletowym żabotem, musi sobie zdawać sprawę z tego, jak wielki ciężar na siebie przyjmuje.

Człowiek dialogu

Stanisław Dąbrowski zawsze nazywał rzeczy po imieniu. Wielokrotnie przypominał sędziom, że mają nie tylko przywileje, ale przede wszystkim obowiązki. Robił to w sposób zdecydowany, czym nieraz wywoływał niezadowolenie w środowisku sędziowskim. Tak jak wówczas, gdy sprzeciwiał się akcjom protestacyjnym sędziów, tzw. dniom bez wokand, czy wówczas gdy napominał ich, że mają nienormowany czas pracy i że kiedy wymaga tego sytuacja powinni pracować nawet po 12 godzin na dobę.
– Taki już był. Miał bardzo sprecyzowane poglądy i nie bał się ich prezentować. Zresztą jego zdanie, nawet wówczas, gdy szedł pod prąd, przyjmowane było w środowisku z dużym szacunkiem – mówi sędzia Celej.
Mimo to wszyscy odbierali go jako człowieka dialogu.
– On przede wszystkim potrafił słuchać. Pamiętam, że kiedy prowadził obrady Krajowej Rady Sądownictwa, zawsze dbał o to, aby każdy mógł się wypowiedzieć – opowiada Marek Celej.
Z kolei Waldemar Żurek podkreśla, że prezes Dąbrowski był mistrzem w prowadzeniu dialogu. Gdy się z kimś spierał, zawsze robił to z dużym taktem i inteligencją. – To wielka sztuka, zwłaszcza gdy druga strona dyskusji nie przebiera w słowach i nie stosuje zasad fair play – zwraca uwagę sędzia Żurek.
Tę umiejętność Stanisława Dąbrowskiego cenili także ci, którzy stali po drugiej stronie barykady. – Pamiętam, że były sytuacje, kiedy mieliśmy inne zdanie. Ale nigdy nie zdarzyło się, abyśmy doszli do takiego momentu, w którym nie było już sensu dalej rozmawiać – mówi Krzysztof Kwiatkowski, były minister sprawiedliwości, dziś prezes Najwyższej Izby Kontroli.
Wspomina, jak twardym negocjatorem był prezes Dąbrowski w trakcie konsultacji nad projektem zmieniającym prawo o ustroju sądów powszechnych.
– Tą nowelizacją wprowadziliśmy oceny okresowe sędziów. I to właśnie prezes Dąbrowski przekonał mnie, aby odejść od pierwotnie zakładanej cenzurowej formy oceniania sędziów i zdecydować się na ocenę opisową – mówi były minister.
Śmieje się, że kiedy podczas spotkania ze Stanisławem Dąbrowskim poinformował go o poczynionych zmianach w projekcie, ten przyjął to z satysfakcją, lecz od razu zaznaczył: no dobrze, ale jeszcze musimy porozmawiać o tym i o tym. Sprzeciwiał się wówczas m.in. wprowadzeniu menedżerskiego systemu zarządzania sądami, który polegał na tym, że część władzy prezesa sądu przejmował dyrektor finansowy. Akurat jeżeli chodzi o tę kwestię, to nie udało mu się przekonać Krzysztofa Kwiatkowskiego do swoich racji. Kiedy więc regulacja weszła w życie, nie ukrywał swojego niezadowolenia.
– Menedżerski sposób zarządzania sądami to oszustwo. Tyle że słowo pochodzenia angielskiego ładnie brzmi. Oszustwem jest mówienie, że ta zmiana ma na celu odciążenie prezesów od dodatkowych obowiązków – mówił bez ogródek w jednym z wywiadów udzielonych DGP. Uważał, że menedżerowie to obca narośl w strukturze sądownictwa, a system ten został wprowadzony tylko po to, aby Ministerstwo Sprawiedliwości miało większy wpływ na zarządzanie sądami.

Strażnik niezawisłości

A zwiększania wpływu władzy wykonawczej na władzę sądową Stanisław Dąbrowski obawiał się najbardziej. Przy każdej możliwej okazji podkreślał, jak ważne jest, aby sędziowie byli niezawiśli, a sądy niezależne.
– Sąd, w którym orzekaliby sędziowie zawiśli, byłby sądem tylko z nazwy – mówił. Zaznaczał jednocześnie, że niezawisłość sędziów nie jest ich przywilejem, a umacnianie w społeczeństwie takiego przekonania jest wielkim błędem.
– Niezawisłość sędziego nie jest jego prawem. Jest to podmiotowe prawo publiczne obywatela. To obywatel ma prawo do niezależnego sądu i do niezawisłego sędziego, czyli prawo do sądu. Niezawisłość sędziów jest fundamentem demokratycznego państwa prawnego – przypominał na jednej z konferencji zorganizowanej przez KRS.
Dlatego też przestrzegał przed rozszerzaniem nadzoru administracyjnego ministra sprawiedliwości nad sądami. Zauważał jednak także, że niebezpieczeństwo pochodzi nie tylko ze strony rządzących. W jednym z wywiadów dla DGP mocno akcentował, że sędzia musi być niezawisły także od mediów, prezesa sądu, przełożonych, swoich bliskich, małżonka, przyjaciół. Dlatego tak bardzo zbulwersowała go historia prezesa Sądu Okręgowego w Gdańsku Ryszarda Milewskiego. Wiedząc, że sprawa ta odbije się w społeczeństwie szerokim echem i może negatywnie wpłynąć na wizerunek sądu, zdecydował się udzielić wywiadu na ten temat jednemu z tabloidów.
– Nie ma co bronić prezesa Milewskiego! To zachowanie karygodne, szkodliwe dla wymiaru sprawiedliwości. Sędzia powinien być impregnowany na takie naciski z zewnątrz – grzmiał na łamach „Super Expressu”.
Stanisław Dąbrowski nigdy nie bał się mediów. – Jeżeli chodzi o kontakt z dziennikarzami, to był on dla mnie guru. Doskonale rozumiał społeczną rolę środków masowego przekazu. Wiedział, że za ich pośrednictwem można dotrzeć do społeczeństwa i robił to – mówi Waldemar Żurek. To m.in. dzięki otwartości I prezesa SN w mediach zaczęła toczyć się poważna dyskusja na temat bolączek wymiaru sprawiedliwości.
Broniąc sądów przed wpływami z zewnątrz, Stanisław Dąbrowski jednocześnie zwracał sędziom uwagę na fakt, że to przede wszystkim od nich zależy, czy będą niezawiśli. – Najważniejszym ograniczeniem niezawisłości sędziego pozostaje jego sumienie. Niedostatek sumienia prowadzi do nadużycia niezawisłości – mówił. Nie można mu było przy tym zarzucić, że to tylko czcza gadanina. – Sędzia Dąbrowski wielokrotnie udowodnił, że ma silny kręgosłup moralny. Świadczy o tym chociażby jego działalność z czasów PRL – przypomina Krzysztof Kwiatkowski.
„W 1980 r. wstąpił do NSZZ „Solidarność”; pełnił funkcję przewodniczącego Międzyzakładowej Komisji NSZZ „Solidarność” sądów okręgu Sądu Wojewódzkiego w Siedlcach, był również członkiem Krajowej Komisji Koordynacyjnej Pracowników Wymiaru Sprawiedliwości. Z chwilą wprowadzenia stanu wojennego nie wystąpił z NSZZ „Solidarność” – czytamy w komunikacie zamieszczonym na stronie internetowej Sądu Najwyższego.
Na początku lat 80. współtworzył w Siedlcach Klub Inteligencji Katolickiej. W latach 1981–1985 był jego pierwszym prezesem. – To także świadczy o tym, że prezes Dąbrowski potrafił iść pod prąd i nie bał się prezentować swoich poglądów na zewnątrz. Przyznawanie się w tamtych czasach do wiary katolickiej nie było przecież dobrze postrzegane nawet w środowisku sędziowskim – zaznacza minister Kwiatkowski.
Z drugiej jednak strony przekonania religijne prezesa Dąbrowskiego nigdy nie rzutowały na jego działalność publiczną.

Poselski epizod

O swoje ideały walczył nie tylko za stołem sędziowskim. W latach 1989–1991 był bowiem posłem na Sejm kontraktowy. To m.in. jemu zawdzięczamy kształt obecnego sądownictwa. Z polityki jednak wycofał się bardzo szybko, gdyż – jak sam stwierdził – jej uprawianie kłóciło się z jego charakterem. Nie potrafił zabiegać o poklask wśród wyborców, bo – jak zaznaczał – nie umiał mówić tego, w co nie wierzył. Jego doświadczenia miały konkretne przełożenie na uregulowania prawne. To z jego inicjatywy wprowadzono zakaz sprawowania przez sędziów mandatu poselskiego i senatorskiemu.
Po wycofaniu się z czynnej polityki nie zrezygnował jednak z działalności publicznej. Chcąc przysłużyć się sprawie przyjął na siebie ciężar pełnienia dwóch najważniejszych funkcji dla sądownictwa: najpierw był przewodniczącym Krajowej Rady Sądownictwa, a później został I prezesem Sądu Najwyższego.
– To, że powierzono mu obydwie te role, także świadczy o tym, jakim autorytetem cieszył się w środowisku – podkreśla Maciej Strączyński.
Kierując radą i pracami SN nieraz nadeptywał rządzącym na odcisk. Tak jak wówczas, gdy wyraził bardzo ostry sprzeciw po zapowiedziach rządu dotyczących zamrożenia płac sędziowskich na rok 2012. Wytykał, że władza, szukając oszczędności, nie wszystkich pracowników strefy budżetowej potraktowała tak samo. O zamrożeniu płac np. nauczycieli nie było bowiem nawet mowy. Podczas jednego z posiedzeń w Sejmie zapowiedział, że jeżeli ta regulacja zostanie uchwalona, on zaskarży ją do Trybunału Konstytucyjnego. Jak zapowiedział, tak zrobił. I choć poniósł klęskę, to zaskarbił tym sobie sympatię wśród szeregowych sędziów.
Błędem byłoby jednak stwierdzenie, że prezesowi Dąbrowskiemu chodziło wówczas tylko o poprawę warunków finansowych sędziów. On to zrobił, bo był przekonany, że godne wynagrodzenie jest gwarantem niezawisłości sędziowskiej. Mówił: „Od wieków przyjmuje się, że aby sędziowie mogli należycie pełnić swoją służbę, musi być im zapewniony ponadprzeciętny standard życia”.
– Rozmawiając z nim człowiek zdawał sobie sprawę, że on autentycznie walczy o dobro wymiaru sprawiedliwości, a nie o pieniądze dla sędziów – przyznaje Krzysztof Kwiatkowski.

Ciepły człowiek

A jaki prywatnie był sędzia Dąbrowski? Udzielenie odpowiedzi na to pytanie nie jest wcale takie proste. Niechętnie bowiem dzielił się z mediami swoim życiem pozazawodowym.
– Nie uważam się za celebrytę i ani myślę kokietować czytelników swoimi zainteresowaniami – mówił na łamach DGP. Ci, którzy go znali bliżej, podkreślają, że był to człowiek szalenie ciepły, nie wynoszący się, bardzo empatyczny.
– Kiedy był przewodniczącym KRS, zawsze starał się znaleźć chwilę na rozmowę z pracownikami biura. Znał ich wszystkich z imienia, wiedział, co się dzieje w ich życiu, kto bierze ślub, komu urodziło się dziecko, a kogo dotknęła rodzinna tragedia – wspomina Marek Celej.
Był przy tym bardzo bezpośredni. Miał dar skracania dystansu z rozmówcą. – Pamiętam jak pewnego razu Stanisław Dąbrowski zadzwonił do mnie, gdyż właśnie degustował jedną z nalewek mojej roboty, którą mu sprezentowałem. Bardzo mu smakowała, żartobliwie zapytał nawet, czy nie zastanawiałem się nad zmianą zawodu – opowiada sędzia Celej. Z kolei Antoni Górski podkreśla, jak bardzo słownym człowiekiem był prezes Dąbrowski. – Chciałoby się rzec, parafrazując znane powiedzenie: na słowie Stanisława Dąbrowskiego polegaj jak na Zawiszy – mówi przewodniczący Górski.
Waldemar Żurek wspomina, jak wiele razy prezes Dąbrowski podnosił go na duchu. – Pamiętam kilka naszych rozmów, podczas których załamywałem ręce nad tym, co politycy wyprawiają w stosunku do sądów. Narzekałem, że cała nasza praca nie ma sensu, bo oni i tak będą robili to, co będzie im się podobało. On tymczasem ze stoickim spokojem przypominał mi, że to nasze zadanie i że najgorsze, co możemy zrobić, to właśnie poddać się – wspomina Waldemar Żurek.
Stanisław Dąbrowski spoczął w czwartek na Powązkach Wojskowych w Warszawie. Był trzynastym I prezesem Sądu Najwyższego. I nikogo nie trzeba przekonywać, że jednym z najwybitniejszych.

Z polityki szybko się wycofał, gdyż jej uprawianie kłóciło się z jego charakterem. Nie potrafił zabiegać o poklask wyborców, bo, jak tłumaczył, nie umiał mówić tego, w co nie wierzy