Chodzi o projekt rozporządzenia w sprawie wykonywania lotów próbnych i akrobacyjnych oraz organizowania pokazów lotniczych, nad którym pracuje Ministerstwo Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej, a w zasadzie podległy mu Urząd Lotnictwa Cywilnego. Dokument budzi ogromne obawy mieszkańców osiedli sąsiadujących z lotniskami, na których odbywają się ćwiczenia lotów akrobacyjnych.
Wypadki lotnicze / DGP
Choć ustawa – Prawo lotnicze (t.j. Dz.U. z 2012 r., poz. 933) w art. 123. ust. 1 zabrania wykonywania przez statki powietrzne lotów próbnych, akrobacyjnych oraz organizowania pokazów lotniczych nad osiedlami i innymi skupiskami ludności, to zgodnie z ust. 1f pkt 3 tego artykułu minister transportu ma obowiązek w drodze rozporządzenia określić szczegółowo wyjątki od tej reguły (obecnie reguluje to rozporządzenie w sprawie wyjątków od zakazu wykonywania lotów próbnych i akrobacyjnych nad osiedlami i innymi skupiskami ludności – Dz.U. z 2003 r. nr 230, poz. 2304).
Powinny one jednak uwzględniać kwestie bezpieczeństwa lotów, osób mieszkających na osiedlach, a także widzów pokazów lotniczych.

Delegacja ustawowa

Projekt rozporządzenia zakłada, że loty akrobacyjne, a więc te obarczone największym ryzykiem i wymagające najwyższych umiejętności pilotów, można wykonywać w strefach akrobacyjnych.
Przy tym jeśli taka strefa zostanie wyznaczona poza obszarem lotniska, to można to robić nad obszarem o najmniejszej zwartości zabudowy. Tu minimalna wysokość akrobacji ustanowiona jest na 300 metrów nad ziemią.
– Naszym zdaniem jest to przekroczenie delegacji ustawowej zawartej w prawie lotniczym – mówi Marek Derpiński, prezes stowarzyszenia Ucywilizować Lotnictwo Cywilne, mieszkający w Picinie, miejscowości sąsiadującej z lądowiskiem aeroklubu w Kobylnicy pod Poznaniem.
To na tym lotnisku stacjonuje akrobatyczna grupa Żelazny, której samoloty ćwiczą ewolucje nie tylko ponad lotniskiem, ale także nad dachami osiedli oddalonych w promieniu kilku kilometrów.
– Wyjątkiem powinno być raczej umożliwienie okazjonalnego zorganizowania pokazu lotniczego, którego elementem będą loty akrobacyjne, a nie stworzenie stałego zjawiska w postaci utworzenia strefy, w której loty odbywają się stale.
Niezależnie od pory i dnia tygodnia. Poza tym tylko sześć artykułów reguluje kwestie akrobacji, w porównaniu do 41 przepisów dotyczących pokazów lotniczych, które nie stanowią takiego zagrożenia jak ćwiczenia przed nimi – przekonuje Derpiński.
Przedstawiciele ULC twierdzą, że nie doszło do przekroczenia delegacji ustawowej.
– Prawdą jest, że prawo lotnicze generalnie zabrania lotów próbnych, akrobacyjnych nad osiedlami i innymi skupiskami ludności. Natomiast stwierdzenie, że strefa lotów akrobacyjnych powinna być usytuowana nad terenem o najmniejszej zwartości zabudowy, nie stoi w sprzeczności z tymi przepisami – uważa także mec. Edyta Michalak z kancelarii MMM Legal, specjalizującej się w prawie lotniczym.

Wyjątki często formułowane są tak, że zaczynają przypominać zasadę

Zdaniem Bartosza Jóźwiaka, radcy prawnego prowadzącego własną kancelarię, rozporządzenie spełnia wymogi zapisane w ustawie, ponieważ wskazuje zasady, na jakich dopuszczalne jest wykonywanie lotów akrobacyjnych.
– Ustawodawca często formułuje wyjątki od zasady tak, że w efekcie katalog wyjątków jest bardzo szeroki. Wymóg usytuowania strefy nad terenem o najmniejszej zwartości zabudowy nie oznacza, że nie może być ona wyznaczona nad terenem zabudowanym. Nie widzę zatem rozbieżności czy niekonsekwencji po stronie ustawodawcy – mówi prawnik.



500 metrów na ziemią

W projekcie zapisano co prawda, że do utworzenia strefy lotów akrobacyjnych wymagana jest zgoda władz lokalnych. To jednak nie uspokaja mieszkańców, ponieważ już po konsultacjach społecznych dodano zapis, że strefy tej nie trzeba wyznaczać, jeżeli akrobacje kończą się na wysokości 500 metrów nad ziemią.
– Przepis ten w żaden sposób nie powinien prowadzić do wniosku, że ćwiczenia akrobacyjne można wykonywać wszędzie, o ile są na odpowiedniej wysokości, chociażby dlatego, że zgodnie z ustawą loty akrobacyjne zabronione są nad osiedlami i innymi skupiskami ludności – uspokaja mec. Edyta Michalak.
Jednak mieszkańcy są innego zdania.
– Przepisy sobie, a życie sobie. Obecnie też mamy przepisy mówiące o tym, że w niekontrolowanej strefie G, jaka rozciąga się na wysokości od 0 do 2900 metrów, przelot nad zabudowaniami powinien się odbywać min. 300 m nad najwyższą przeszkodą znajdującą się w promieniu 600 m od samolotu. Pomimo tego, że za jego złamanie grożą surowe kary, to na co dzień doświadczamy takich właśnie chuligańskich nalotów pilotów akrobacyjnych – ripostuje Marek Derpiński.
– Każdy manewr, każda akrobacja co do założenia powinna się skończyć wtedy, gdy zaplanował to pilot, a to nie zawsze się udaje – przyznaje Agata Kaczyńska, sekretarz Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.
– Stwierdzenie, że strefy nie wyznacza się, jeśli akrobacje są wykonywane powyżej 500 m nad ziemią, jest bardzo szerokie i ja nie byłabym skłonna do takiego zapisu – przyznaje ekspertka.
Mówi się, że przepisy prawa lotniczego są pisane krwią pilotów: dzięki wymaganiom minimalnych pułapów lotów piloci mają szansę na bezpieczne lądowanie lub chociaż wyprowadzenie maszyny poza teren zabudowań. Jednak choć przepisy są jasne i surowe, to zdaniem wielu są w istocie martwe, bo nie ma jak ich egzekwować. Kto zagwarantuje, że piloci akrobaci będą trzymać się ustalonej wysokości?

Z lizakiem na samolot

Jak przyznaje Karina Lisowska, rzecznik ULC, rozporządzenie nie przewiduje kontroli w czasie rzeczywistym wykonywania lotów akrobacyjnych, jeżeli odbywają się w przestrzeni klasy G na wysokości powyżej 500 m i poza lotniskiem lub lądowiskiem.
– Kontrolę taką można przeprowadzić po wykonaniu lotu na ziemi, dokonując odczytu z rejestratorów pokładowych różnego typu lub urządzeń nawigacyjnych, które znajdują się na wyposażeniu statku powietrznego. A także jeżeli statek znajduje się w zasięgu radarowym i ma włączony transponder – wówczas można odczytać wysokość, na jakiej w danej chwili wykonuje lot – wyjaśnia rzeczniczka.
Upoważnieni do przeprowadzenia takiej kontroli są m.in. inspektorzy ULC. Kłopot w tym, że samoloty akrobacyjne nie mają obowiązku posiadania transpondera z modułem C, który pozwala na radarze określić wysokość. Nie trzeba też posiadać aparatury rejestrującej wszystkie parametry lotu.
– Jeśli nie ma takich wymagań ani obowiązku włączania takiego urządzenia, to przeprowadzenie kontroli będzie niemożliwe – krytykują członkowie stowarzyszenia. – Tym bardziej że przepisy nie przewidują nagrywania video lotów poza pokazami – dodają.
A policja niechętnie zajmuje się skargami na zbyt nisko latających pilotów i najczęściej odsyła do ULC. Funkcjonariusze tłumaczą, że nie mogą nawet skontaktować się z takim pilotem przez radio, ponieważ piloci samolotów turystycznych latających w niekontrolowanej strefie G nie muszą nawet prowadzić nasłuchu.
– A przecież nie wejdziemy na drzewo i nie będziemy zatrzymywać ich lizakiem – mówią mundurowi.
Z drugiej strony ULC, zanim przyjmie zgłoszenie takiego naruszenia, żąda dowodu w postaci materiału zdjęciowego lub filmowego. Na obrazie powinien być widoczny samolot, jego numer rejestracyjny i jakiś punkt odniesienia, który pozwoliłby stwierdzić, że samolot leci za nisko.
Paradoksalnie ukaranie winnego może utrudniać także... surowość kar. Każde naruszenie przepisów ruchu lotniczego, nawet jeśli nie doszło do stworzenia żadnego zagrożenia, grozi bowiem karą pięciu lat pozbawienia wolności.
– To tak, jakby kierowca za przekroczenie prędkości szedł od razu do więzienia. Podejrzewam, że przez nieadekwatność wyznaczonych sankcji istnieje mechanizm niewidzenia. Ludzie ze środowiska wolą nie widzieć, by nie narazić kogoś na niewspółmierną do winy karę – uważa Agata Kaczyńska.