Z Krystianem Markiewiczem rozmawia Małgorzata Kryszkiewicz.
Iustitia przedstawi w sobotę raport o wymiarze sprawiedliwości pod presją po zmianach przeforsowanych przez obóz władzy. Jaki obraz się z niego wyłania?
Smutny, bo okazuje się, że jest coraz większa grupa represjonowanych przez system, czyli przez rzeczników dyscyplinarnych, ministra sprawiedliwości i jego ludzi. I optymistyczny, bo okazuje się, że jest coraz więcej sędziów, którzy swoim zachowaniem udowadniają, że nie mają zamiaru przyglądać się z założonymi rękami temu, co się dzieje. W porównaniu z raportem sprzed roku pojawiają się nowe nazwiska sędziów represjonowanych, a ci, którzy byli ujęci w poprzedniej edycji, mają nowe zarzuty i są nękani w inny sposób. Maski opadły. Władza odsłania swoje prawdziwe intencje: złamać sędziów.
Duże słowa. Porozmawiajmy o konkretach...
Na pewno na pierwszy plan wysuwa się przypadek olsztyńskiego sędziego Pawła Juszczyszyna, który wezwał Kancelarię Sejmu do ujawnienia list poparcia do Krajowej Rady Sądownictwa. Jak już wiemy, listy i tak zostały w końcu ujawnione, tymczasem wobec niego zostały podjęte wszelkie możliwe działania, jakie się stosuje, by zniszczyć takich sędziów jak on. Zaatakowali go wszyscy: minister sprawiedliwości, który odwołał go z delegacji, członek KRS i jednocześnie prezes jego macierzystego sądu Maciej Nawacki, który zawiesił go w czynnościach, rzecznicy dyscyplinarni, a ostatecznie nawet prokuratura. Do tego wylano na niego całe morze hejtu. Ten przypadek jak w soczewce skupia całą patologię systemu. W tej sprawie wszyscy szli ręka w rękę, to nie były przypadkowe działania. Były podejmowane w celu osiągnięcia konkretnego celu, którym było złamanie sędziego Juszczyszyna.
Sędzia Juszczyszyn, który został zawieszony w czynnościach i obniżono mu wynagrodzenie, oraz sędzia Alina Czubieniak, która otrzymała naganę za uchylenie aresztu, to jednak jedyni sędziowie, którzy to tej pory na własnej skórze odczuli realne skutki działania systemu, o którym pan mówi. W raporcie jest za to dużo przykładów, np. wzywania sędziów jako świadków. Czy całe to bicie na alarm to nie przesada?
Właśnie dlatego, że zauważamy wszelkie działania władz i zyskujemy ogromne poparcie społeczne, cały misternie budowany system represjonowania nie działa i nie będzie działać efektywnie. Nie można zapominać, że mieliśmy już do czynienia z przypadkami, kiedy Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego uchylała sędziom immunitety. Nawet jeżeli to są tylko dwa przypadki, to o dwa za dużo. Proszę również zauważyć, że w przypadku sędzi Czubieniak mówimy przecież o tym, że została ona ukarana za prawidłowo wydane orzeczenie. To jest prawdziwy skandal.
Jednak ja przypominam sobie przypadki sprzed tej całej tzw. reformy systemu dyscyplinarnego, kiedy sędziowie byli karani dyscyplinarnie za orzeczenia. Nawet jeśli były to nieliczne przypadki, to występowały.
Jeżeli rzeczywiście takie sytuacje miały miejsce, to należy ocenić je krytycznie. Pytanie jest takie, czy wówczas mieliśmy do czynienia z pewnym ekscesem orzeczniczym, czy z celowym, systemowym działaniem polegającym na nękaniu sędziego. Z całą pewnością jednak przygotowywanie raportów jak ten, o którym teraz rozmawiamy, nie wynika z przewrażliwienia stowarzyszenia. Ten problem widzą przecież zwykli obywatele. Nie było jeszcze próby oddziaływania na sędziów w takiej skali.
Przyzna pan jednak, że jak na ponad dwa lata działania systemu skazań sędziów jest niewiele.
To dlatego, że sędziowie, którzy zostali powołani do sądów dyscyplinarnych działających przy sądach apelacyjnych, a więc sądów pierwszoinstancyjnych, w większości udowodnili swoimi decyzjami, że są niezawiśli. W efekcie rzecznicy dyscyplinarni ponoszą porażki przed tymi sądami. Wynikały one albo z klasycznego partactwa, albo z tego, że łamali oni wszelkie zasady postępowania, nie dając możliwości ustosunkowania się do zarzucanych czynów, nie zbierając podstawowych dowodów. Robiono to tylko po to, aby szybko wszcząć postępowanie, by sprawy się toczyły. I to jest ulubiona metoda pracy rzeczników – dręczyć, wzywać, stawiać zarzuty. Całe szczęście, że przygotowanie merytoryczne rzeczników oraz jakość ustanowionego ostatnio prawa w obszarze sądownictwa są niezwykle słabe.
Czyli jest jeden element tego systemu, który jednak zdał egzamin.
Tak, sądy dyscyplinarne pierwszej instancji w większości ten egzamin zdają. Ale proszę zauważyć, że rzecznicy zaczęli podejmować absolutnie niedopuszczalne kroki, aby móc je omijać. Zaczęli bowiem stawiać sędziom zarzuty karne. A w takich sprawach w pierwszej instancji rozstrzygać ma Izba Dyscyplinarna SN, w której zasiadają osoby związane z ministrem sprawiedliwości i która już się wsławiła skandalicznymi decyzjami pokazującymi, że nie jest niezależna. Tymczasem po drodze dokonano zmian w prawie, zgodnie z którymi teraz postępowanie o uchylenie sędziemu immunitetu w całości toczy się właśnie przed tą izbą. Wracając do pytania o małą liczbę skazań, podkreślę, że gdyby nie działania obrońców oraz postawa sędziów orzekających w sądach dyscyplinarnych, to sytuacja mogłaby być całkiem inna.
Skoro jednak jest tak źle, to dlaczego sędziowie nie odchodzą z zawodu? Wcześniej było dużo takich zapowiedzi.
Po pierwsze, są sytuacje, kiedy sędziowie po osiągnięciu wieku przejścia w stan spoczynku nie występują o przedłużenie okresu orzekania. Inni korzystają z możliwości wcześniejszego przejścia w stan spoczynku. Po drugie, pamiętajmy o etosie sędziów. Większość mówi: „Nie zamierzam im ułatwiać dalszego przejmowania sądownictwa – nie odejdę, nie złamię przysięgi, najwyżej mnie wyrzucą”. Nie jest tak, że sędziów, którzy na co dzień nie występują w mediach, aby mówić o nadużyciach władzy, nie interesuje, co wyrabiają rzecznicy dyscyplinarni. Oni to wszystko widzą. Widzą, że na naszej stronie internetowej co rusz pojawiają się informacje o kolejnych postępowaniach. Wreszcie nie można zapominać o decyzji Stanisława Zabłockiego, prezesa Izby Karnej SN, który przeszedł w stan spoczynku w geście sprzeciwu wobec wejścia w życie ustawy kagańcowej. Władzy się wydaje, że zmuszenie sędziów do odejścia albo wyrzucenie ich z zawodu uspokoi sytuację. Obawiam się, że się przeliczy. Jestem pewien, że sędziowie, którym odbiorą togi, będą jeszcze głośniej domagać się poszanowania praworządności.
W raporcie występuje podział na represje twarde i miękkie. Na czym on polega?
Do represji twardych zaliczamy podejmowanie wobec sędziów konkretnych czynności, które możemy kwalifikować jako postępowania dyscyplinarne. Mamy tutaj przede wszystkim działania rzeczników, ale także prokuratury. Natomiast działania miękkie, które też mogą być bardzo bolesne, to np. przenoszenie sędziów bez ich zgody i jakiegokolwiek uzasadnienia między wydziałami sądu. Bardzo dobrym przykładem jest tutaj wiceprezes Iustitii Tomasz Marczyński, sędzia Sądu Rejonowego w Bełchatowie. „Dobrozmianowy” prezes tego sądu przeniósł go bez jego zgody na pół etatu orzeczniczego do wydziału cywilnego, bez uzasadnienia, a także mimo że wydział rodzinny i nieletnich, w którym sędzia Marczyński orzekał od lat, nie miał nadwyżki kadrowej, a sędziowie tego wydziału we wszystkich zasadniczych kategoriach spraw są znacznie bardziej obciążeni wpływem i załatwiają więcej spraw niż średnia w kraju. Tego typu przykłady można mnożyć. O sprawie sędziego Waldemara Żurka, który również został przeniesiony do innego wydziału wbrew swojej woli i zdrowemu rozsądkowi przez „dobrozmianową” prezes i członkinię obecnej KRS, słyszał chyba każdy.
Prezesi tłumaczą tego typu decyzje potrzebą racjonalnego wykorzystania kadr.
To jasne, ale jakie to racjonalne działanie, gdy przenosi się osobę, która orzekała w danym wydziale kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat, a teraz musi się od nowa wszystkiego uczyć? Albo nie przenosi się do danego wydziału sędziego, który zgłasza taką wolę, tylko tego, który nie chce zmieniać miejsca orzekania? To nie ma nic wspólnego z racjonalnym wykorzystaniem kadr. Bo na tym to polega – zabieranie asystentów, przenosiny do innego wydziału, niewyrażanie zgody na przedłużenie terminu sporządzenia uzasadnienia czy inne tego typu działania zawsze można ubrać w fajny płaszczyk. Nasz raport jest właśnie po to, aby czytelnicy mogli się z tymi przypadkami zapoznać i sami ocenić, czy takie działania mogą być odbierane jako szykany czy nie.
Gdy porównujemy tegoroczny raport z tym z końca 2018 r., to rzuca się w oczy, że część spraw się powtarza. Czemu to ma służyć? Chodzi o lepszy przekaz medialny?
Chodzi o profesjonalne podejście do robienia raportów, o zgromadzenie w jednym miejscu danych i faktów, aby czytelnik nie musiał sięgać do jednej, drugiej czy trzeciej publikacji. Uznaliśmy, że tak będzie lepiej, że dzięki temu zabiegowi raport będzie bardziej czytelny. Poza tym to nie są sprawy, które kończą się w kilka miesięcy. One się toczą nieraz przez kilka lat.
Obok przypadków ścigania sędziów za orzecznictwo czy za działalność publiczną – a są to kwestie bardzo ocenne i mogą rodzić wątpliwość, czy rzecznicy powinni w ogóle się nimi zajmować – pojawiają się przykłady postępowań w sprawach dość oczywistych: niewpisania przez sędziego wszystkich składników majątkowych do oświadczenia, niewywiązywania się z obowiązku pisania w terminie uzasadnień. To wywołuje wrażenie, że nie można już rozliczać sędziów z niczego, bo zaraz podniesie się larum, że to represje. Zwłaszcza gdy zarzuty usłyszy sędzia, który bierze czynny udział w publicznej dyskusji. Tacy sędziowie mogą więc czuć się bezkarni.
Ja takiego wrażenia nie podzielam, i to z kilku powodów. Po pierwsze, musimy rozmawiać o konkretnych przypadkach. Weźmy sprawę sędzi Moniki Frąckowiak, która usłyszała 172 zarzuty dyscyplinarne, m.in. właśnie przekroczenia ustawowych terminów do sporządzania uzasadnień pisemnych wyroków. I rzeczywiście ma te uzasadnienia po terminie. W porządku. Tylko teraz, aby rzetelnie ocenić jej sytuację, należy najpierw dokonać oceny całej sytuacji w sądzie, w którym orzeka. Czy było możliwe, żeby w tym konkretnym sądzie napisała te uzasadnienia w terminie? Rzecznik przed postawieniem jej zarzutów zapewne tego nie zrobił. Poza tym należy wziąć pod uwagę, że tę sędzię dotyka też perfidny hejt. Pan prezydent często mówi o tym, że wszyscy muszą być równi wobec prawa. Skoro tak, to ja bym chciał porównać sytuację sędzi Frąckowiak z sytuacją przewodniczącego obecnej KRS Leszka Mazura, o którym wiadomo, że ma ogromne opóźnienia w pisaniu uzasadnień. Rzecznicy zatem tylko szukają pretekstu, aby zająć się daną osobą, robiąc to wybiórczo i tendencyjne – udając troskę o jakość orzecznictwa i etykę sędziowską. Raport ma obnażać takie manipulacje.
Ale przecież wobec sędziego Mazura rzecznik również wszczął postępowanie dyscyplinarne.
I co się z nim dzieje dalej? Nic. Wszczęto mnóstwo postępowań, np. wobec sędziów, którzy prowadzili wobec mnie akcję hejterską. I jaki jest efekt? Żaden.
Sam pan przed chwilą mówił, że te postępowania siłą rzeczy muszą trwać...
Mogę jednak porównać sytuację sędzi Frąckowiak, wobec której wszczęto kilka postępowań dyscyplinarnych i które to postępowania są już w sądach, z przypadkiem sędziego Mazura, który jako przewodniczący KRS powinien być przykładem dla wszystkich sędziów. Tymczasem on ma ponad 100 uzasadnień po terminie, a rzecznik dyscyplinarny tak naprawdę dopiero po naciskach ze strony naszego stowarzyszenia podjął wobec niego jakiekolwiek działania. Bardzo niemrawe, o czym najlepiej świadczy to, że sprawa nawet nie trafiła do sądu. To tylko przykład. Wobec sędziów, którzy są nieprzychylni temu, co robią rządzący, prowadzi się postępowania za drobne uchybienia, a tych, którzy mają na koncie dużo większe przewiny, ale sprzyjają władzy, traktuje się dużo łagodniej.
O kim konkretnie pan mówi?
Na przykład o jednym z zastępców rzecznika dyscyplinarnego, który w kilku sprawach doprowadził do przewlekłości, wskutek czego Skarb Państwa musiał płacić stronom odszkodowania. Mówię o sędzi, która również doprowadziła do przewlekłości w prowadzonych przez siebie sprawach, co spowodowało konieczność wypłacenia odszkodowań w łącznej kwocie ponad 120 tys. zł, ale udzieliła poparcia osobom startującym do obecnej KRS. Działania rzeczników wobec swoich kolegów i koleżanek z neo-KRS są pozorowane i rozmywane, ale wobec sędziów Iustitii – szybkie i na szeroką skalę.
To wszystko nie podważa tezy, że obecnie nie można wszcząć żadnego postępowania przeciwko sędziemu, który krytykuje obóz rządzący, żeby nie pojawiły się zarzuty, że to zemsta.
Gdybym był złośliwy, to powiedziałbym, że tak właśnie jest. Że będę krytykował każde postępowanie wszczęte nawet wobec osoby, która robi najgorsze rzeczy, właśnie z tego powodu, że obecny system jest opresyjny.
Powtórzę: dzisiaj sędziowie mogą się czuć bezkarni.
Nie! Wręcz przeciwnie. Jesteśmy za dyscyplinowaniem, ale nie za represjonowaniem. Za poprawą standardów zachowania sędziów, ale nie za ściganiem za orzeczenia czy poglądy. I przypominamy, że każdy ma prawo do sprawiedliwego procesu.
Kto mógłby więc doprowadzić do ukarania sędziów, którzy ewidentnie mają coś za uszami, skoro twierdzi pan, że wszystkie postępowania wszczynane są obecnie motywowane politycznie?
Uczciwie powołani rzecznicy dyscyplinarni.
Ale pana zdaniem takich nie ma.
Oni są elementów całego systemu, który jest kwestionowany właściwie przez cały świat prawniczy, Komisję Europejską, TSUE, Komisję Wenecką, ONZ, Amnesty International, RPO, Helsińską Fundację Prawa Człowieka itd. Proszę sobie wyobrazić sytuację, że nagle wymienia się doświadczonych chirurgów, w ich miejsce wstawia się felczerów bez żadnego doświadczenia i każe się im operować. Jak powinno zareagować środowisko medyczne?
Może jednak wrócimy na sądowe podwórko?
Proszę bardzo. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej powiedział przecież, że o niezależności sądów decyduje m.in. system dyscyplinarny sędziów. Ten system, badany przez Komisję Europejską, w dużej mierze jest już przedmiotem orzeczenia TSUE, który zakwestionował ID SN. Jeżeli ktoś w sposób ewidentny łamie standardy konstytucyjne, a także przyzwoitość i etykę sędziowską, prowadząc przeciwko sędziom postępowania, to ja mam od czasu do czasu przyznać, że w jakimś konkretnym przypadku dobrze się dzieje, że postępowanie jest prowadzone? W ten sposób przecież zgadzałbym się na byle jakie państwo.
Z drugiej strony w ten sposób będzie się pan zgadzał na to, żeby sędzia, na którym ciąży np. podejrzenie łapówkarstwa, pozostawał bezkarny i dalej wydawał wyroki.
W żadnym razie. Będę się bowiem domagał, żeby ta sytuacja nie uległa przedawnieniu i żeby taka osoba mogła zostać w przyszłości odsunięta od orzekania, ale żeby to się odbyło w prawidłowy sposób. Niech taka sprawa trafi do sądu dyscyplinarnego, jednak najlepiej by było, żeby tak się stało wskutek działań nie głównego rzecznika i jego dwóch zastępców, lecz któregoś z rzeczników działających przy sądzie dyscyplinarnym. No i warunkiem jest, by trafiła ona ostatecznie nie do ID SN, która nie jest sądem, tylko do Izby Karnej. Nikt nie chce bezkarności sędziów. Gdyby tak było, to nie opracowalibyśmy jako stowarzyszenie, w ramach prac społecznej komisji kodyfikacyjnej sędziów, dużego projektu o odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów i postępowaniach dyscyplinarnych. Ten projekt kompleksowo reguluje te kwestie i można go sobie ściągnąć z naszej strony. Istotne jest to, że zaproponowaliśmy w nim rozwiązania, które w toku postępowania dyscyplinarnego gwarantują prawa osobom pokrzywdzonym działaniami sędziów. Nikt z Ministerstwa Sprawiedliwości się naszym projektem nie zainteresował. Wracając do pytania o sędziego łapówkarza, ja po prostu twierdzę, że każdy, nawet ten, kto wziął łapówkę, ma prawo do sądu.
W raporcie możemy się zapoznać także z listą osób, które w opinii Iustitii miały przyłożyć rękę do demolowania wymiaru sprawiedliwości. Jaki to ma cel? To nie jest forma szykany?
Po pierwsze, ta lista jest po to, żeby w sposób rzetelny przedstawić osoby, które biorą udział w nielegalnych działaniach. Bo przecież zostało już potwierdzone np. to, że działania organu zwanego ID SN są nielegalne. To nie jest nasz wymysł, to wynika jasno ze styczniowej uchwały trzech połączonych izb SN oraz orzeczenia TSUE. Po drugie, jeżeli mówimy o konieczności oczyszczenia się środowiska sędziowskiego – a tego przecież domagają się politycy partii rządzącej – to ja bym chciał, żebyśmy umieli jasno powiedzieć, kto się jak w tych trudnych czasach zachował. Ja rozmawiam z mnóstwem sędziów, którzy walcząc o praworządność, wiele poświęcają ze swojego życia zawodowego, ale i prywatnego. Tymczasem są osoby, które się z nich śmieją i prezentują postawę, że skoro można sobie dorobić dzięki współpracy z obecną władzą, to czemu nie skorzystać z szansy. Na szczęście one są w mniejszości, zwykle dominują podziw i duma.
Czyli lista ta ma pomóc dokonać rozliczeń w przyszłości.
Nie wiemy, co będzie w przyszłości i czy do takich rozliczeń dojdzie. Chodzi jednak o to, żeby był czarno na białym dowód na to, w jaki sposób pewne osoby się zachowywały. Po to jest ten raport, żeby to nie zostało zapomniane. Poza tym proszę zauważyć, że w uchwale trzech połączonych izb też jest mowa o tym, że dokonując oceny, czy dany sędzia jest niezależny czy nie, należy brać pod uwagę także to, jakie profity on osiągnął w zamian za wzięcie udziału w takim czy innym budzącym wątpliwości konkursie. I jeżeli taka osoba konkursu nie wygrała, ale jako nagrodę pocieszenia otrzymała np. możliwość zasiadania w siedmiu komisjach egzaminacyjnych, co się wiąże z bardzo konkretnymi pieniędzmi, to strona stawająca przed sądem, w składzie którego taka osoba zasiada, ma prawo to wiedzieć. I na tej podstawie ocenić, czy to budzi wątpliwości co do niezależności takiej osoby czy nie. A dzięki naszemu raportowi ma szansę takiej oceny dokonać.
Zapytam jeszcze raz – czy to nie jest forma szykany?
Odpowiem tak: każdy ma prawo do błędu. Każdy. I znamy przecież przypadki osób, które na początku popierały zmiany zachodzące w wymiarze sprawiedliwości, ale później się z tego wycofały. Na przykład sędziowie, którzy najpierw poparli kandydaturę Macieja Nawackiego do KRS, a później to poparcie wycofali. Są także przypadki, i to coraz liczniejsze, rezygnacji z udziału w konkursach na stanowiska sędziowskie przeprowadzanych przez kwestionowaną KRS. Można więc się pomylić, ale nie można w błędzie trwać.
Czemu więc na tej liście nie ma nazwisk osób zasiadających w Izbie Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN?
Bo w stosunku do tej izby, w przeciwieństwie do ID SN, nie przesądzono jeszcze, że nie jest ona sądem. Braku tych nazwisk nie można jednak odczytywać jako naszej aprobaty dla działań tych osób. Poza tym w przyszłości będziemy wydawać kolejne tego typu raporty i lista ta będzie się zapewne wydłużać o kolejne nazwiska. I niewykluczone, że wówczas zostanie ona uzupełniona nie tylko o osoby zasiadające w IKNiSP, ale o wszystkich neosędziów z SN.
Wypowiedzi polityków – owszem, czasem bardzo ostre – określacie mianem „szykanowania” sędziów. Bronicie jednak sędziów, którzy publicznie krytykowali działania przedstawicieli dwóch pozostałych władz. Gdzie tutaj ta równowaga władz, o którą tak walczy Iustitia?
To nie do końca tak. Oczywiście, że politycy mogą krytykować nasze orzeczenia i nas samych, ale należy odróżnić krytykę od hejtu, oszczerstw i manipulacji.
Gdzie jest granica między krytyką a hejtem?
Normalnie od jej ustalania jest sąd. Nie można puszczać płazem każdej wypowiedzi napędzającej nienawiść do sędziów, bo może się to zakończyć jak w przypadku sędzi z Rybnika. Przecież politycy mówią otwarcie, że sędziów należy tępić. Nazywa się nas złodziejami, politykami. To się nie mieści w ramach dopuszczalnej krytyki i nie mam co do tego najmniejszej wątpliwości. Ja sobie nie przypominam, żebyśmy mówili, że politycy to złodzieje, że chronią przestępców. Co gorsza, neo-KRS pozostaje ślepa i głucha na ataki na sędziów, co pokazuje dobitnie, po której jest stronie.
Był przypadek sędziego, zresztą członka SSP „Iustitia”, który za pośrednictwem jednego z komunikatorów internetowych porównał Jarosława Kaczyńskiego do Adolfa Hitlera.
I jak się jednak ta sprawa skończyła? Następnego dnia sędzia przeprosił publicznie i złożył rezygnację z funkcji pełnionej w stowarzyszeniu. Został także ukarany. Więc teraz mamy ten jeden przypadek, który oczywiście nie powinien mieć miejsca, rozciągać na zachowanie wszystkich sędziów? Trzeba też zaznaczyć, że sędziowie mają nie tylko prawo, lecz także obowiązek krytykować działania naruszające praworządność. I tego nigdy nie przestaną robić. Ale to nie ma nic wspólnego z wylewaniem hejtu na ministra Ziobrę czy kogokolwiek innego. Gdyby tak było, to ja sam miałbym już kilka procesów o ochronę dóbr osobistych. A tymczasem to nie ja jestem pozywany, to ja pozywam. To nie ja zorganizowałem farmę hejterów w Iustitii. To oni, na czele z Ziobrą i byłym już wiceministrem sprawiedliwości Łukaszem Piebiakiem, zorganizowali taką farmę w resorcie.
Czy wiadomo, że napad na sędzię z Rybnika był motywowany politycznie? Przecież na sędziów napadano i wcześniej.
Tego nie wiem. Faktem jest, że rządzący dają jasny sygnał: sędziów należy eliminować. Przecież o tym mówił sam pan prezydent podczas niedawnego spotkania z górnikami. I później ludzie plują na sędziego Igora Tuleyę, ja sam słyszę na ulicy groźby śmierci. Poza tym, nawet jeżeli takie przypadki jak w Rybniku miały miejsce w przeszłości, to czy mamy teraz patrzeć przez palce na falę hejtu przeciw sędziom?
Ja tego nie powiedziałam.
Ale takie sugestie się pojawiają. Tymczasem w każdym podręczniku psychologii jest jasno napisane, że następnym etapem po fali hejtu jest już przemoc fizyczna. Nie wiem, czy człowiek, który zaatakował rybnicką sędzię, słuchał pana prezydenta na biesiadzie piwnej, ale wiem, że przez lata nikt nigdy nie podchodził do mnie na ulicy i nie wyzywał mnie od kasty ani nie szarpał mnie za rękaw, grożąc, że jak jeszcze raz zabiorę publicznie głos, to mnie zabije. A teraz takie sytuacje się zdarzają. Może być tak, że z 10 napadów na sędziów osiem nie będzie miało nic wspólnego z wypowiedziami polityków. Ale właśnie po to, aby zapobiec tym dwóm, my musimy się sprzeciwiać hejtowi. ©℗