Każda dyskusja wokół reformy wymiaru sprawiedliwości sprowadza się do wzajemnych zarzutów. Opozycja gardłuje, że rządzący chcieliby powsadzać nieprzychylnych im polityków do więzienia. Rządzący wykrzykują, że najwyższy czas skończyć z brakiem odpowiedzialności za przekręty.
„Zamordowaliście mi brata” – huknął prezes PiS Jarosław Kaczyński z sejmowej mównicy na opozycję. „Będziecie siedzieć!” – pokrzykiwali politycy Platformy Obywatelskiej do posłów Prawa i Sprawiedliwości, którzy popierali projekt ustawy o Sądzie Najwyższym. PO złożyła nawet projekt nowelizacji kodeksu karnego. Zgodnie z nim do więzienia mógłby trafić polityk za to, że zagłosował za ustawą, która miałaby być niekonstytucyjna.
A wydawało się, że emocje sięgnęły zenitu już w drugiej połowie 2015 r., gdy PO próbowała postawić Zbigniewa Ziobrę przed Trybunałem Stanu. Okazało się, że był to tylko przedsmak tego, co potem nastąpiło. – Szczęśliwie większość gróźb nie znajduje odzwierciedlenia w rzeczywistości – uważa prof. Rafał Chwedoruk z Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Choć zaznacza, że należy zwracać uwagę na to, kto wypowiada dane słowa.
– Groźby Jarosława Kaczyńskiego czy Grzegorza Schetyny należy brać na poważnie, w końcu to liderzy partii. Inni to polityczni harcownicy, którzy mają za zadanie podnieść temperaturę dyskusji, obrazić przeciwnika i wziąć na siebie konsekwencje ataku – tłumaczy, dodając, że w ostatnich latach funkcję takich harcowników przejmują też pracownicy naukowi, a w ostatnich dniach – także przedstawiciele elit prawniczych.
– Z polityką jest tak, że każdy, kto znajduje się w jej polu rażenia, łatwo może być wciągnięty w polityczną grę. I tak stało się z sędziami – mówi Chwedoruk. Jego zdaniem takie działanie może jedynie pogłębić izolację środowiska w oczach zwolenników PiS. – Niefortunnie stało się, że podczas kontrowersji związanych z Trybunałem Konstytucyjnym i Sądem Najwyższym sędziowie występowali tak aktywnie. Bo czym innym jest zajęcie stanowiska w debacie, a czym innym wypowiedzenie tej samej opinii, stojąc obok któregoś z polityków – podkreśla.
Nowa ustawa o Sądzie Najwyższym chwilowo trafiła do szuflady za sprawą decyzji prezydenta Andrzeja Dudy o wecie. Borys Budka, wiceszef PO i były minister sprawiedliwości, przekonuje, że bardzo dobrze się stało. – Dawałaby ona PiS mocne narzędzie nacisku na sędziów i ich niezawisłość. Jedynym celem było bowiem wprowadzenie specizby dyscyplinarnej ze specsędziami. Ci sędziowie mieliby proste zadanie: eliminować niepokornych – mówi były minister sprawiedliwości. Ale zaznacza przy tym, że zagrożenie politycznymi procesami minęło, a prokuratura ciągle jest skrajnie upolityczniona. – Procesy Donalda Tuska czy Hanny Gronkiewicz-Waltz są więc możliwe. Spodziewam się, że już na jesieni prokuratura może być wykorzystywana do prowadzenia śledztw przeciwko politykom niesprzyjającym obecnej władzy – twierdzi Budka.
Stanisław Pięta, poseł PiS i członek komisji śledczej ds. Amber Gold, przekonuje, że to bzdury. Że nieprawdą jest, że rządzący chcieliby wydawać wyroki na opozycyjnych polityków. – To wyssane z palca i wydumane zagrożenie. Naszym celem jest zmiana w sądach nie po to, by ścigać politycznych przeciwników, lecz by zwrócić sądy obywatelom. Skończyć z układem, korupcją, służalstwem i niekompetencją wielu sędziów – tłumaczy Pięta. – Ale to nie oznacza, że ktokolwiek, kto jest politykiem, jest całkowicie bezkarny. Jeśli dopuszczał się działań niezgodnych z prawem, to oczywiste, że powinien ponieść – jak każdy obywatel – odpowiedzialność. Status polityka nie może z niej zwalniać – dodaje.
Postanowiliśmy więc prześledzić, jakie procesy z politykami na ławie oskarżonych mogą być prowadzone w najbliższych latach. Pomaga nam w tym jeden z posłów PiS, prawnik.
Donald Tusk
– Nikt poważnie nie myśli o tym, by Donald Tusk trafił za kratki. Podniosłaby się wrzawa na cały świat – słyszymy od polityka PiS. Ale już prowadzenia długotrwałego postępowania przygotowawczego przez prokuraturę z częstymi przeciekami do mediów parlamentarzysta nie wyklucza. Tusk bowiem, jak słyszymy, wyrządził wiele zła Polsce. I chodzi o to, by pokazać Polakom te działania. – Trudno to uczynić metodami stricte politycznymi, gdyż wyrzucanie błędów Tuskowi z poziomu mównicy sejmowej jest postrzegane przez wielu rodaków jako zawiść, że on jest tam, na niezłym stanowisku ze świetną pensją, a my tutaj – wyjaśnia parlamentarzysta.
Profesor Rafał Chwedoruk zaznacza, że nie wierzy w dążenie obecnej władzy do skazania byłego premiera. Zdaniem politologa w sprawie Tuska PiS chodzi raczej o polityczne osądzenie jego czynów. – Nie sądzę, by w tej partii myślano na poważnie o jego osądzeniu przed sądem karnym – twierdzi.
Paradoksalnie więc, jeśli ktoś doprowadzi do postawienia Donalda Tuska przed sądem, będą to prędzej politycy Kukiz’15. Poseł tego ugrupowania Marek Jakubiak zaznacza, że szefa Rady Europejskiej można przecież pociągnąć do odpowiedzialności na podstawie obowiązujących przepisów. Wcale nie trzeba wprowadzać nowych ustaw. Trzeba tylko zaczekać, aż wygaśnie jego immunitet. – W przyszłym tygodniu Kukiz’15 ogłosi inicjatywę. Chodzi o rozliczenie na razie może nie tyle samego Tuska, co okresu jego rządów. Zaczynamy się bowiem przyglądać, skąd aż tak wielka determinacja i strach zapanowały w opozycji, że postanowili wyciągać ludzi na ulice – twierdzi Jakubiak. I zaznacza błyskawicznie, że za kilka lat Kukiz’15 będzie również weryfikował działania PiS. Bo idzie o to, by kontrolować każdą władzę. – Doskonale zdajemy sobie sprawę, że błędów nie robi tylko ten, co nic nie robi. Ale trzeba odróżniać błędy od oszustw i tworzenia parasola ochronnego nad przestępcami. I właśnie odpowiedzialna opozycja powinna tego pilnować – przekonuje Marek Jakubiak.
Tomasz Arabski
Były szef kancelarii premiera Tuska jest obecnie częstym gościem sądów. W 2014 r. grupa krewnych ofiar katastrofy smoleńskiej złożyła przeciwko niemu akt oskarżenia. Zarzut? Niedopełnienie obowiązków przy organizacji lotu głowy państwa Lecha Kaczyńskiego z 10 kwietnia 2010 r. Arabski dowodzi, że nie był odpowiedzialny za zapewnienie bezpieczeństwa lotu. – Ale ktoś przecież musiał być za to odpowiedzialny. W przypadku Tuska procesy karne to element gry politycznej. W przypadku Arabskiego pierwsze postępowanie jest przedsmakiem tego, co może nastąpić. Dla Jarosława Kaczyńskiego katastrofa smoleńska to z oczywistych względów sprawa bardzo osobista. I biorąc pod uwagę skalę zaniedbań, ktoś powinien za to ponieść odpowiedzialność karną. Arabski wydaje się naturalnym kandydatem – słyszymy w PiS.
Hanna Gronkiewicz-Waltz
Tu sprawa jest inna. Za prezydent Warszawy, a przy tym wiceprzewodniczącą PO, ciągnie się afera reprywatyzacyjna. Komisja weryfikacyjna ds. reprywatyzacji – cokolwiek by mówić o jej charakterze – spokojnie, sprawa po sprawie pokazuje, że przy zwrotach dokonywanych przez stołeczny ratusz występowały nieprawidłowości. W efekcie co najmniej kilkaset milionów złotych Warszawa wypłaciła hochsztaplerom. Zwrócono też wiele nieruchomości, za które jeszcze w czasach zamierzchłego PRL zapłacono odszkodowania. Konsekwencje za błędy zaś w istotnej mierze ponosi Hanna Gronkiewicz-Waltz, która sprawuje od ponad 10 lat pieczę nad warszawskim budżetem. – Nie mieszajmy dwóch pojęć: procesu politycznego i procesu z udziałem polityka. Wydaje się, że mało kto w Polsce ma wątpliwości, że Hanna Gronkiewicz-Waltz powinna zasiąść na ławie oskarżonych. Nie za oszustwa. Za niedopełnienie obowiązków. W przypadku funkcjonariuszy publicznych to też przestępstwo – mówi nam nasz rozmówca z PiS.
Jan Śpiewak, stołeczny działacz społeczny, zaznacza, że nie chce oceniać działań prezydent Warszawy przez pryzmat prawa karnego. – Ale nie ulega żadnej wątpliwości, że ma ona wiele do wyjaśnienia Polakom. W jakiej formie się to stanie, to kwestia drugorzędna – podkreśla.
Paweł Adamowicz
– Opowiem panu anegdotę. Mnie rozbawiła. Wie pan, dlaczego łatwiej manifestować pod domem Kaczyńskiego niż Adamowicza? Bo w przypadku prezesa wiadomo, gdzie mieszka. A gdyby chcieć manifestować przed oknami Adamowicza, trzeba by mieć wiele szczęścia, by akurat go zastać w mieszkaniu – mówi polityk PiS. Dowcip polega na tym, że prezydent Gdańska ma siedem mieszkań. Cały jego majątek jest zaś oficjalnie wart ok. 4 mln zł. Jego polityczni oponenci przekonują, że tak naprawdę można mieć wątpliwości, czy nie więcej. Adamowicz, który zakładał w 2001 r. Platformę Obywatelską, wykazywał się przez lata dość dużą swobodą w ujawnianiu swojego majątku.
W 2015 r. – gdy już toczyło się postępowanie prokuratorskie – prezydent Gdańska wystosował oświadczenie. Napisał w nim: „Jak już w przeszłości wielokrotnie mówiłem, pomyliłem się, a później powieliłem błąd w paru kolejnych oświadczeniach. Pomyłka miała charakter mechaniczny i popełniłem ją całkowicie nieświadomie. Gdy sam zorientowałem się o pomyłce, błąd skorygowałem i w kolejnych oświadczeniach podawałem uzupełniony stan majątkowy”.
Sprawa za Adamowiczem ciągnie się do dziś. W marcu 2016 r. wydawało się już, że się zakończy. Śledczy przyznali, że wina i społeczna szkodliwość czynów prezydenta Gdańska nie była znaczna. Brakło też podstaw do przyjęcia, że Adamowicz działał z zamiarem popełnienia przestępstwa. Sąd zgodził się z tą oceną. Do gry wkroczyła jednak Prokuratura Krajowa. Dyrektor departamentu ds. przestępczości zorganizowanej i korupcji nakazał poznańskiej prokuraturze złożyć apelację od orzeczenia. Ta została uwzględniona. Proces ruszy we wrześniu.
Budowa autostrad
Z naszych informacji wynika, że jeszcze w tej kadencji parlamentarnej prowadzone i nagłośnione będzie postępowanie karne związane z budową dróg za czasów rządu PO–PSL. Wątpliwe, by wśród oskarżonych znalazły się osoby z pierwszych stron gazet. Cel jest inny. Chodzi o pokazanie, w jaki sposób marnotrawione były pieniądze przez poprzednią władzę. I wykazanie, że fakt, iż Polska budowała autostrady drogo, nie był jedynie kwestią przypadku.
Z jednej strony oskarżeni zostaną bliżej nieznani urzędnicy. Trudno więc byłoby zarzucić PiS chęć zemsty na rywalach politycznych. Z drugiej strony przełożenie z wykazywania nieprawidłowości w wielomiliardowych inwestycjach na bieżącą scenę polityczną byłoby oczywiste.
Czas rozliczenia
Stanisław Pięta z PiS przekonuje, że żadna ze spraw nie ma politycznego charakteru. Dotyczą one polityków, lecz to świadczy jedynie o tym, że skończył się czas bezkarności. Nawet gdyby chcieć postawić zarzut upolityczniania prowadzonych śledztw, to winnych należy szukać w obecnej opozycji. Po pierwsze, podkreśla, pierwszą ofiarą polityczną był Mariusz Kamiński. Były szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego usłyszał wyrok trzech lat pozbawienia wolności za przekroczenie uprawnień. – Minister Kamiński to patriota, człowiek oddany Polsce. Działał w całkowicie uzasadniony sposób. Dzięki jego aktywności wykryto wiele nieprawidłowości po każdej stronie sceny politycznej. Mówienie więc o tym, że to PiS chce wsadzać polityków opozycji do więzień, nie wytrzymuje zderzenia z faktami – przekonuje poseł Pięta.
Sławomir Neumann, szef klubu parlamentarnego PO, ripostuje, że sytuacji nie można porównywać. Gdy Kamiński usłyszał wyrok, ówcześnie rządząca PO nie miała żadnego wpływu ani na prokuraturę, ani na sądy. – Platforma nie chce obsadzać sądów przychylnymi jej sędziami, cenimy ich niezawisłość. PiS zaś chce podporządkować sobie sądy i przestraszyć sędziów – przekonuje Neumann.
Jeden z jego klubowych kolegów przyznaje jednak, że zarzut Pięty nie jest wcale absurdalny. – Gwarantuję, że nie mieliśmy żadnego wpływu na to, że Kamiński został skazany. Trafił się po prostu sędzia cięty na niego oraz na praktyki stosowane przez CBA. Ale nasz błąd polega na tym, że się nie odcięliśmy od tej sprawy, nie powiedzieliśmy, że nie jesteśmy zwolennikami skazywania ludzi za ich działalność polityczną. Zamiast tego, cieszyliśmy się. To był błąd – słyszymy.
Część polityków PO błędu dopatruje się również w złożonym kilka dni temu przez partię projekcie nowelizacji kodeksu karnego. Szef PO Grzegorz Schetyna wyjaśnił, że jego celem jest rozliczenie tych, którzy dokonują zamachu stanu na polską praworządność i suwerenność. W największym uproszczeniu chodzi o rozliczenie tych, którzy głosują w parlamencie za projektami prowadzącymi do wprowadzenia niekonstytucyjnych rozwiązań. Jak np. ustawy o Sądzie Najwyższym, która miała ograniczyć trójpodział władzy w Polsce wynikający wprost z art. 10 konstytucji. – Niepotrzebnie zaogniamy – mówi nam jeden z polityków PO. Jego zdaniem dla przeciętnego obywatela różnica pomiędzy tymi, którzy chcą stłamsić swoich politycznych rywali, a tymi znajdującymi się na celowniku może zacząć być trudno dostrzegalna. – Należałoby raczej podkreślać, że chcą nas wszystkich powsadzać, a nie się odwijać – twierdzi parlamentarzysta.
– Ten projekt, z punktu widzenia elementarnej wiedzy prawniczej, jest po prostu idiotyczny. Nawet student prawa by się pod tym nie podpisał. Bo wiedziałby, że w przeciwnym razie stałby się pośmiewiskiem. Zapewniam, że PiS nigdy nie zgłosi inicjatywy, która prowadziłaby do penalizowania zachowań polegających na wykonywaniu wolnego mandatu poselskiego. My szanujemy to, że ktoś ma inne zdanie – przekonuje z kolei poseł Stanisław Pięta.
Sławomir Neumann jednak broni inicjatywy. Zaznacza, że muszą istnieć prawne możliwości penalizacji czynów stanowiących łamanie konstytucji. – Chcąc przejąć kontrolę nad sądami, posłowie PiS uważali, że mogą czuć się bezkarnie. A tak nie może być w państwie prawa. Władza nie może czuć się bezkarna, bo wtedy staje władzą autorytarną. Musi mieć świadomość, że nadejdzie dzień rozliczenia – mówi przewodniczący klubu PO.
– Te przepychanki są bardzo smutne – mówi Jan Śpiewak. Jego zdaniem z jednej strony mamy gardłującą opozycję, która utyskuje na swój los, podczas gdy sama chciałaby doprowadzić do skazywania przeciwników politycznych. Z drugiej PiS, który dąży do przejęcia sądownictwa, a tym samym wykręcenia bezpiecznika. – Reforma według PiS doprowadziłaby do tego, że odwaga by zdrożała. Bo nawet gdyby nie chcieli wykorzystywać swoich możliwości, wielu by się zastanowiło kilka razy, zanim zrobiliby coś niemile widzianego przez władzę – mówi Śpiewak.
Inne
– Oczywistym jest, że politycy nie mogą pozostawać bezkarni. W cywilizowanych demokracjach najważniejsi urzędnicy trafiają za kratki. W Korei Południowej czy Izraelu spotkało to nawet prezydentów. Rzecz w tym, aby wszyscy wiedzieli, że kara wynika z bezprawnego zachowania, a nie przynależności partyjnej – konkluduje Śpiewak.