Debata konstytucyjna zainspirowana prezydencką ideą referendum konsultacyjnego skłania do formułowania postulatów zmiany tych regulacji, które w dotychczasowej praktyce ustrojowej stały się źródłem sporów interpretacyjnych i konfliktów politycznych. Jedną z nich jest sposób określenia kadencji Sejmu i Senatu.

Z pozoru sprawa wydaje się prosta. Kadencje izb trwają cztery lata, rozpoczynają się z dniem zebrania się Sejmu na pierwsze posiedzenie i trwają do dnia poprzedzającego dzień zebrania się Sejmu następnej kadencji (art. 98 ust. 1). Konstytucja precyzyjnie zakreśla również ramy czasowe poszczególnych etapów „kreowania” nowego parlamentu. Wybory mają odbyć się w ciągu 30 dni przed upływem kadencji Sejmu ustępującego (art. 98 ust. 2), a pierwsze posiedzenie nowo wybranych izb parlamentu ma zostać zwołane w ciągu 30 dni od dnia wyborów (art. 109 ust. 2). Okazało się jednak, że takie rozwiązania nie są wolne od wad, które ostatecznie mogą, jak pokazuje przypadek sporu o Trybunał Konstytucyjny, stać się źródłem daleko idących prawnych nieporozumień, a w płaszczyźnie politycznej skutkować powstaniem niepokonywalnych i głębokich podziałów społecznych.

Na długo przed wspomnianym konfliktem o TK w doktrynie prawa podniesiono, iż przy zachowaniu konstytucyjnych terminów kadencja Sejmu ustępującego może trwać „nieco” krócej lub „nieco” dłużej od tej określonej w ustawie zasadniczej. Inaczej mówiąc, wybory parlamentarne mogą być przeprowadzone w pierwszym możliwym terminie (tj. 30 dni przed upływem czteroletniego okresu, na który został wybrany Sejm ustępujący) bądź też w ostatnim dopuszczalnym (tj. dokładnie w czwartą rocznicę pierwszego posiedzenia), a Sejm w nowym składzie może zebrać się po raz pierwszy tak przed, jak i po czterech latach od pierwszego posiedzenia Sejmu ustępującego. W konsekwencji kadencja izby w „starym” składzie może w praktyce zakończyć się kilkanaście, a nawet np. 28 dni przed upływem czterech lat od daty jej rozpoczęcia (gdy wybory zostałyby przeprowadzone w najwcześniejszym z możliwych terminów i bezpośrednio po ogłoszeniu ich wyników odbyłoby się pierwsze posiedzenia „nowego” Sejmu) albo najpóźniej 30 dni po upływie czterech lat (gdy wybory i pierwsze posiedzenie Sejmu nowej kadencji odbyłyby się w ostatnich możliwych terminach).

W odniesieniu do powyższych rozwiązań w doktrynie prawa konstytucyjnego zarysowały się trzy przeciwstawne stanowiska. Pierwsze wskazuje, iż prezydent musi korzystać ze swoich uprawnień w taki sposób, aby długość kadencji „starego” Sejmu wynosiła co najmniej cztery lata, a więc jego kadencja „może być dłuższa, ale nie może być krótsza” (L. Garlicki). Drugi pogląd sprowadza się do sztywnego traktowania czasu trwania kadencji Sejmu, a więc kadencja ustępującego Sejmu musi precyzyjnie wynosić cztery lata (P. Winczorek). W końcu zgodnie z trzecim stanowiskiem dopuszczalne jest zwołanie pierwszego posiedzenia Sejmu zarówno przed upływem, jak i po upływie czteroletniego funkcjonowania „starego” Sejmu, jego kadencja może więc być krótsza albo dłuższa niż cztery lata (M. Zubik).

W praktyce w okresie obowiązywania konstytucji z 1997 r. różnie kształtowała się długość kadencji Sejmu ustępującego. Z dotychczasowych czterech pełnych kadencji, dwie były krótsze niż cztery lata (III kadencja trwała od 20 października 1997 r. do 18 października 2001 r., IV kadencja od 19 października 2001 r. do 18 października 2005 r.), a dwie dłuższe (kadencja VI; 5 listopada 2007 r. – 7 listopada 2011 r. oraz kadencja VII; od 8 listopada 2011 r. do 11 listopada 2015 r.). Różnice między czasem trwania poszczególnych kadencji nie były więc znaczne. Mimo to jednak nawet tak niewielkie przesunięcia momentu zakończenia kadencji mogą skutkować daleko idącymi konsekwencjami. We wspomnianym już sporze o TK kadencja trzech sędziów trybunału kończyła się 6 listopada 2015 r., a czteroletnia kadencja Sejmu VII kadencji upływała 8 listopada 2015 r. Przesunięcie jej zakończenia „tylko” o trzy dni, na 5 listopada (poprzez zwołanie na 6 listopada pierwszego posiedzenia Sejmu kolejnej kadencji), całkowicie mieściłoby się w dotychczasowej praktyce, a skutkowałoby „przynależnością” prawa do obsadzenia zwolnionych stanowisk w TK Sejmowi w nowym składzie.

Bezpośrednio po wyborach parlamentarnych z 25 października 2015 r. „przypisanie” owych trzech miejsc w TK do właściwej kadencji Sejmu uzależnione więc było od przyjęcia określonej koncepcji interpretacyjnej. Odwołanie się do wykładni dopuszczającej krótszą kadencję uprawniałoby Sejm w nowym składzie do ich wyboru, gdyż jego zwołanie mogło nastąpić nawet 28 października 2015 r. (wtedy znane były już oficjalne wyniki wyborów).

Powyższe ustalenie uprawnia do postawienia hipotezy, iż w momencie uchwalania ustawy o TK (25 czerwca 2015 r.) termin zakończenia kadencji Sejmu ustępującego nie mógł być oczywisty. Na jej rzecz przemawia także inny fakt. Otóż wybory zarządzone zostały 17 lipca 2015 r., a więc również przed uchwaleniem ww. ustawy umożliwiającej Sejmowi VII kadencji wybór sędziów TK na wszystkie pięć miejsc zwalniane do końca 2015 r. (art. 137a). 25 czerwca 2015 r. kalendarz wyborczy nie był jeszcze znany. Przy czym prezydent wybrał ostatni z dopuszczalnych konstytucyjnie terminów przeprowadzenia wyborów (wcześniejsze to: 11 i 18 października). Wyznaczenie zaś wcześniejszej daty wyborów przyśpieszyłoby moment pierwszego posiedzenia, przesądzając oczywiście o wcześniejszym zakończeniu kadencji Sejmu ustępującego. „Skok na TK” Sejmu VII kadencji, w chwili jego przeprowadzania, mógł więc dotyczyć pięciu, a nie jak się dopiero później okazało dwóch miejsc w TK.

Nie wartościując w tym miejscu żadnej z koncepcji interpretacyjnych, stwierdzić należy, iż tak istotna kwestia, jaką jest określanie kadencji Sejmu, nie może rodzić tego typu rozbieżności. Ich źródłem jest, jak się wydaje, nadmiar regulacji w tym obszarze. Konstytucja określa bowiem dwa sposoby obliczania czteroletniej kadencji Sejmu. Z jednej strony ma ona trwać do „dnia poprzedzającego dzień” pierwszego posiedzenia Sejmu nowej kadencji, a z drugiej, reguły zarządzenia wyborów i zwołania pierwszego posiedzenia Sejmu powodują, że ścisłe dochowanie czteroletniej kadencji Sejmu jest trudne. Uporządkowanie tego obszaru mogłoby polegać na wyeliminowaniu formuły określającej koniec kadencji Sejmu (kadencja trwa do „dnia poprzedzającego dzień”). Kwestia ta wymaga jednak pogłębionych analiz.

Przywołany powyżej kazus rodzi także wspomnianą na początku pokusę poszukiwania takiego ukształtowania kadencji Sejmu, aby wyeliminować (zminimalizować prawdopodobieństwo) konflikty mogące powstawać „na styku” poszczególnych kadencji izb. Pamiętać jednak należy, iż życie polityczne jest zawsze bogatsze od przezorności ustawodawcy, nie sposób także nazbyt szczegółowo regulować tego typu zagadnienia. Te i im podobne dylematy będzie musiał rozstrzygnąć przyszły ustrojodawca, jeśli dojdzie do prac nad zmianami konstytucji.

dr hab. Marek Dobrowolski, konstytucjonalista z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego